piątek, 30 listopada 2012

Podręcznik

Wynoszę książki do biblioteczki, wynoszę i wynoszę, a one przywędrowują z powrotem, sobie tylko znanym sposobem, jak osady rzeczne i zestalają się na moim biurku w książkowe namuły. No więc, co tam macie w biurkowym zbiorze podręcznym
ja przejrzałam i:
Karol Małłek "Jutrznia mazurska na gody"
F.G. Lorca "Sonety ciemnej miłości"
Krystyna.Mikołajczyk, Adam Wierzbicki "Poznajemy zioła"
odmiana francuskich czasowników nieregularnych
Stanisław Grabowski "Papierowy okręcik"
styczniowy numer ABC apteki
krzyżówki
Podręcznik do przyrody kl VI
ćwiczenie do przyrody kl VI
podręcznik do przyrody kl V
podręcznik do przyrody kl IV
atlas geograficzny
Clarissa Pinkola Estes "Biegnąca z wilkami"
Rzymskie epitafia, zaklęcia i wróżby
listopadowy numer Charakterów
Mapa samochodowa województwa Olsztyńskiego i Elbląskiego
Książeczka do kolorowania "Planet earth"
Przewodnik Bezdroży :"Gruzja, Armenia"
Leszek Waksmundzki - Przewodnik "Armenia"

nie wspomnę o stadach zapisków, karteluchów, wydruków, ulotek, notatek, interesujących wycinków, kalendarzu, dwóch aparatach, kubłach ołówków kredek i pędzli, koszykach z gromwieczym, dwóch aparatach fotograficznych, misiu, aniołku, swince, temperówkach, płytach cd, witaminach i tego typu pierdołach

i tak sie zastanawiam, kiedy ja tego całego bajzlu używam?

wtorek, 27 listopada 2012

Trochę o humbakach a trochę o tym, że pada

Jak polują humbaki? Otóż  w klasie szóstej dowiedziałam się, że "Obrażają i atakują" i to może być bardzo trafna metoda łowów, ofiara skonfundowana udatnie skonstruowaną obrazą, zamiera, drobi w miejscu, oburza się i miota, w tym czasie zostaje ścięta z nóg przez humbaka biorącego rozpęd i walącego z byka. Voila! Upolowana!

*

Dżdży, a ja myślę sobie o tym, że wolę być wkurwiona, niż smutna. Jak człowiek jest wkurwiony, to przynajmniej pojawia się strona "winnego" i od razu lżej, bo "ofiara" się pojawia, jest na kogo winę zrzucić, obarczyć za ten stan, za wydarzenia, za całokształt dziejby, za wszystkie te stracone (wstawić stosownie do sytuacji). A co zrobić ze smutkiem? Ani się na kogo wydrzeć, ani winy w nim znaleźć, jeno tylko w  sobie, że się już takim dupą wołową jest, oferma losowa i nieudacznikiem, co to ogarnąć dookoła najprościej nie umie. I nijak nie znajduje się sposobu by rzeczy wytłumaczyć, zawsze tylko przywleka się spod szafy, spod skarpet w szufladzie to obrzydliwie głupie: -""taki los",.

Walka z jesienią

Jesień. Bęc, na środek trawnika spada żółty liść. Bęc i pac, spadają dwa kolejne na pomnik nagrobny. Panika! Bo jak to, gdzie to, a mój boże jedyny, kto pozwolił tak śmiecić ohydnie, niedopuszczalne i skandal, grabie w ruch, miotły w zęby,  topory i szpady! I odkąd upadnie pierwszy liść, czyniąc hałas jerychoński swym liściowym opasłym cielskiem, zaczyna się wojna. Ludzie coraz rzadziej pozwalają przyjść jesieni spokojnie, naturalnie, jako porze roku.  Niemal cudem jest znaleźć w pobliżu cywilizowanych siedzib, ścieżki nadające się do szurania w liściach, nie ma mowy o napotkaniu liściowej odbijanki na wypastowanym polbruku, czy schodach, nie ma dyskusji, by się jesień tu w tym oto ogrodzie zdarzyła. Ale ta cholera próbuje, nawiewa. Już wszystkie drzewa liściaste w promieniu kilometra wyrugowane, już zasieki z srebrnego świerka poczynione, a tu glac i mały żółty skurwysyn zalega leniwie na wyczesanej trawce; Ach, jak to brzydko, jak niegodnie - na szpikulec go! do pieca!
Robi mi się od tego sprzątania słabo, a kiedy wybrałam miejsce na grób taty pod trzema sędziwymi tujami, ludzie ze wsi w łeb się pukali, bo tuja będzie żywicę ronić i gałęzie zrzucać i ileż to trzeba będzie pomnik czyścić! A pomnika nie będzie, będzie kamień polny i niechże jesień go kocha.

*


poniedziałek, 26 listopada 2012

Z rozmów pedagogicznych - O wspólnym kierunku

 Z dzisiejszego spaceru z klasą czwartą

Zuzia: Wie pani, a my mamy taką krowę, co ciągle ucieka i się na wszystkich wkurza...

ja: (filozoficznie)  Krnąbrna krowa...

Zuzia (kontynuuje): Tak, i  ją dwa nasze psy dopadły, ale ona je zaczęła gonić i one zaczęły uciekać!

ja:  I jak ją złapaliście?

Zuzia: Przyszedł mój tata...

ja (kiwając głową ze zrozumieniem): I złapał ją...

Zuzia: Nie, uciekał razem z psami!

czereśniówka i winogronowa z tymiankiem i pieprzem

 Jak w temacie. Latają mi po głowie trzy rzeczy, o których mam napisać, posiadam nawet walające się tu i ówdzie oraz dodatkowo wszędzie, a zwłaszcza na i pod biurkiem, notatki, tylko co siądę do pisania, bęc.
Zamiast tego dwa zdjęcia nalewek i chyba nawet to korzystniejsze.



niedziela, 25 listopada 2012

im dalej, tym smutniej


Jest koniec listopada 2012r. Nic nie piszę



Do  Charlotty von Stein
(J.W. Goethe)

Po coś dał nam tę głębokość wejrzeń,
Co przeczuwa kształty przyszłych zdarzeń,
Zamiast wierzyć błogo, bez podejrzeń,
W miłość i w ucieleśnienie marzeń?
Po cóż dałeś nam uczucia, losie,
Byśmy serca swe zgłębiali spojrzeniami
I śledzili w dziwnych spraw chaosie,
Co naprawdę jest pomiędzy nami?

Ach, tysiącom ludzi wolno nie czuć,

Nie znać własnych serc i błądzić sobie
Tu i ówdzie, i bez zbędnych przeczuć
Grzęznąć raptem w męce i w żałobie,
Póki jakiś ranek ich nie zbudzi
Zorzą szczęścia nieoczekiwaną;
Tylko nam, nieszczęsnych dwojgu ludzi,
To pospólne szczęście odebrano:
Kochać, nie pojmując się nawzajem,
Widzieć w innych rzeczy, których brak im,
Wielbić majak, co się wydał rajem,
Brnąć w nieszczęścia, które są majakiem.

Szczęśliw ten, kto żyje złudnym śnieniem,

Szczęśliw, komu obca przeczuć waga;
Dla nas z każdą chwilą i spojrzeniem
Snów i przeczuć razem moc się wzmaga.
Powiedz, znasz zamiary losów skrytych?
Powiedz, czym tak mocno nas złączono?
Ach, tyś była w czasach już przeżytych
Moją siostrą czy też moją żoną.

Aż do dna zgłębiłaś mnie tajemnie,

Znałaś nerwów mych najsubtelniejsze tony,
Rzutem oka mogłaś czytać we mnie,
Dla śmiertelnych oczu niezgłębionym.
Chłodząc krew mą wrącą i upartą
Kierowałaś dzikim pędem moim,
Brałaś mię w ramiona, pierś rozdartą
Sycąc znowu zdrowiem i spokojem.
Cudnie lekkie więzy nań rzuciwszy,
Dzień po dniu igraszką zapełniałaś.
Gdzie jest dzień od tamtych dni szczęśliwszy,
Kiedy wdzięczny za to, co mu dałaś,
Czuł, jak serce koło serca wzbiera,
Czuł, jak dobrze mu pod twoim wzrokiem,
Jak ze zmysłów ktoś zasłonę zdziera,
Jak się krew ucisza krok za krokiem.

Teraz już wspomnienia tylko wioną

W sercu, które przez niepewność i udrękę
Czuje w sobie tamtą prawdę niewzruszoną,
Nowy stan przyjmując jako mękę.
Duszom naszym brak po jednej części,
Dzień nasz ciemny jest o każdej porze.
Lecz ten los gnębiący nas, na szczęście,
Zmienić jednak nas nie może.


(przełożył: Robert Stiller)

środa, 21 listopada 2012

Inskrypcje

Ostatnio na cmentarzu (żadna tam wyprawa, cmentarz mam za płotem) przypomniało mi się, że kiedy byłam coś koło pięcio-sześcioletnia, a spacer po cmentarzu był wielką ,magiczną wyprawą, zachwycał mnie napis na pomnikach dziecięcych się zjawiający: "Powiększył grono aniołków" i jakże ja wtedy marzyłam, że kiedy umrę, też mi taki napis na pomniku zrobią...


wtorek, 20 listopada 2012

1:0 dla Goździkowej

Od trzech tygodni od rana, do rana,  napierdala mnie łeb. Nie boli i nie napieprza, tylko w rzeczy samej - napierdala. I nie jest to bynajmniej głowa, nie przyznaję się do tego czerepu wielkości opuchniętego wiadra, jako do mojej własnej, osobistej głowy - łeb i tyle. Łykałam prochy, w proch się obróciły, nacierałam, gówno z  tego. Relaksowałam się i robiłam przebieżki, spałam i niespałam, trzymałam się z dala od komputera i wręcz przeciwnie, zapijałam i trwałam w trzeźwości, łeb jak cymbał brzmiący - napierdala dalej. Postanowiłam chwycić się ostatniej ścieżki ratunku - zaczęłam go ignorować, ból znaczy. Nawala, a ja nic, udaję że nie dostrzegam, łomocze, a ja ni chu chu, w inną stronę patrzę, pulsuje, ja od niechcenia kartkuję dokumenty. Jest bo jest, udaję, że nie ma. I dziwne, ignoruję ból, od czasu do czasu daje mi znać o swoim niezadowoleniu potężnym kopem, który wysadza mnie w kosmos, ale  w większości daje się zepchnąć na obrzeża uwagi. Ha!

przeszkolenie tanatyczne i inne pierdoluty

W związku z wydłużonym okresem oczekiwania na emeryturę w powiązaniu z jakością  państwowych, ogólnodostępnych? ("do usług") usług medycznych, uważam za absolutnie konieczne prowadzenie systematycznych szkoleń tanatycznych w szkołach.
Po pierwsze - każda klasa powinna posiadać w wyposażeniu otwartą trumnę, opartą o ścianę.
Po drugie - nauczyciel dobijający wieku emerytalnego (przy czym nie wiem, kto kogo dobija) powinien prowadzić zajęcia lekcyjne z wyżej wzmiankowanej trumny, by uniknąć kłopotliwego wyciągania kopyt, jeśli by nieopatrznie zmarło mu się  w pozycji przybiurkowej lub co gorsza w trakcie przewrotu w tył (za wyjątkiem przewrotu majowego) albo skoku przez kozła, który jest szczególnie nietwarzowy w ujęciu rigor mortis
Po trzecie - dzieci nie mają się wystraszać, tylko sprawdzić dech, a następnie dostępnymi a wypróbowanymi sposobami, jak wrzask w ucho, ciamkanie bułą pod ławką, czy też skrzypienie paznokciem po tablicy,  sprawdzić, czy nie jest to zwykłe starcze zamyślenie, objaw demencji, czy blokada sztucznej szczęki albo  awaria rozrusznika serca.
Po czwarte - dyżurni klasowi winni rozbić szybkę gablotki szybkiego reagowania, wyjąć stamtąd wieko, umieścić na trumnie, dokręcić cztery śruby główne.
W tym samym czasie gospodarz klasy, przez interkom uwiadamia dyrektora, że to już i prosi o przysłanie nauczyciela dyżurnego.

*

A tymczasem jest listopad, i w oświacie ponuro. Pięć lat nie byłam na konferencji metodycznej i ODN-owskim szkoleniu, w  końcu pojechałam, przełamałam się i ruszyłam,  bo wypada, bo może, bo a nuż...  i następne pięć lat mnie nie zobaczą. Nie dość, ze te same dydrdymały, które słyszę od lat pod zmieniającymi się  hasłami prezentowane, zawsze jako nowość. Wiedza, którą zdobyłam już na studiach, bom WSP kończyła, debilni prowadzący orientujący się tylko w wyuczonym tekście i nie posiadający poza nim własnego zdania oglądu, nie dokonujący nawet szczątkowej analizy porównawczej tego, co się w ciągu tych mijających lat w procesie dydaktyczno-wychowawczym zadziewa, a wielce na ten temat (znaczy swojej wiedzy i fachowości) drażliwi (nie polubili mnie). Forma warsztatowa polegająca na jednym dwuminutowym ćwiczeniu "znajdź w podręczniku zdanie" i 4 pozostałych godzinach wykładu. Totalne zidiocenie i ogólny pierdylizm auuuu!
Ale pani w efktownym kostiumiku i manikiurach, ach no może tylko ta pani ratowała sprawę, ale manikiury już nie pozwoliły onej pani wpisać 20 nazwisk na świadectwa, mimo, że dwie bite godziny spędziła gapiąc się w ścianę, kiedy jej równie pudrowany kolega referował swoją część szkolenia, tfu... warsztatu, warsztatu!


i piosenka, którą nam śpiewają pierwszaki na ślubowaniu, nabiera właściwych odcieni, tj zielonych (kolor nadziei i zwłok oraz twarzy jadącego do rygi),

"Lodów mamy już po uszy i wideo filmów też.
Żaden Batman nas nie ruszy, gdzie się mamy bawić gdzież?

  Szkoło, szkoło, może z tobą wreszcie będzie nam wesoło,
  A jeżeli coś nam pójdzie marnie,
  Zanim smutek nas ogarnie – śmiej się do nas, śmiej.

Tu pojawią się problemy, które zgłębić mamy chęć.
Tutaj wreszcie dowiedziemy, że dwa razy dwa jest pięć!

  Szkoło, szkoło, może z tobą wreszcie będzie nam wesoło,
  A jeżeli coś nam pójdzie marnie,
  Zanim smutek nas ogarnie – śmiej się do nas, śmiej."

niedziela, 18 listopada 2012

punkt potrójny

Minął już rok, odkąd przestałam słodzić herbatę i nadal uważam, że niesłodzona jest ohydna. Obecnie znalazłam się w takim punkcie, gdzie uważam, że słodzona też jest ohydna. Nie tylko z herbatą w takim punkcie się znalazłam. Na razie sympatyzuję z cytryną.




sobota, 17 listopada 2012

"Jeśli spotkasz starego Tellagorri, to z nim nie rozmawiaj..."

"Jeden z młodych oficerów przyniósł sznur, po czym Martin i Bautista, nie zważając na słowa de Brionesa, podążyli w kierunku miasta. Po chwili otrzeźwieli w nocnym chłodzie i spojrzeli niepewnie po sobie. Powiadają, że starożytni Gotowie mieli zwyczaj dwukrotnego rozważania ważnych spraw: raz po pijanemu i raz na trzeźwo. W ten sposób podejmowane przez nich decyzje łączyły w sobie śmiałość i ostrożność. Martin zaczął żałować, że nie zastosował się do owej roztropnej taktyki Gotów..."

( Pio Baroja, Burzliwy żywot Baska Zalacaina, tłum. Piotr Niklewicz)

Kto z nas, borę tu oczywiście pod uwagę jeno tych, którym słowo dnia następnego -"kac",  znane jest i znajome, tych, którzy zadzwonili nie dbając zupełnie o praktyki Gotów, nie szanując tychże, powiedzieli co myślą lub co nieco obiecali, mając Gotów w głębokim... zapomnieniu. I zwykle rzecz bywa tej miary, co zalacainowska przysięga zdobycia miasta samodwój z poczciwym szwagrem. Otóż trzeba szanować Gotów, choć czasem okazuje się, że praktyka połowiczna może przynieść zaskakujące, wręcz niewiarygodne rezultaty.

Dla mnie Martin Zalacain, bohater książki Pio Baroji, to mieszkaniec pieśni śpiewanych przy ognisku, opowieści snutych w zimową noc ku pokrzepieniu, uciesze i wzruszeniu. Jak przedstawia go książka?
"Matka od tego czasu patrzyła na Martina , jak na niewdzięcznego wyrzutka.
- Skąd to się w nim wzięło! - mawiała, żywiąc wobec niego mieszane uczucia miłości i żalu, dające się jedynie porównać do duchowych przeżyć kury, która wysiedziawszy kacze jajka widzi zdumiona i zdesperowana, że jej dzieci niczego się nie lękając nurkują i beztrosko baraszkują sobie w wodzie."

Znalazłam w tej książce, wytarganej z ciemnego kąta domowej biblioteki,  sowizdrzalską nutę,  d'artagnanowską buńczuczność, a  pod nimi obraz człowieka z ogniem w duszy..
A w kanwie wojna karlistowska, maźnięta, zdawać by się mogło ledwie piórkiem, znajduje w Martinie barwę, głos i zapach. Jakby właśnie tam dostawała ciała i realności, zarazem gubiąc swój straszny, widmowy kształt. Jakby własnie Zalacain miał dar ucieleśniania rzeczy, poprzez swoją wrażliwość, oswajania ich.  A on tak dziarsko kroczy, odważnie, a bez bohaterstwa, ot zdawać się może, postrzelony chłopak, któremu to spryt pomaga, to szczęśliwy przypadek, a który w pewnym momencie bardzo poważnie mówi: ""Ja w każdym razie jestem żywy, co to, to tak, ale właśnie to życie, którego nie mogę spalić, który we mnie zostaje, wypala mnie od środka". 

Książka napisana lekko, jak gawęda, opowiastka przy ogniu,  podobnie jak one, ma swoje zadanie. Czyta się pysznie. Nazwałabym ją -  książka z animuszem

"Gdyby Martin znał Odyseję, to być może, porównałby w duchu Lindę do czarodziejskiej kusicielki Circe, a siebie samego do Ulissesa; ale jako, że nie czytał nigdy poematu Homera, nie przyszło mu też do głowy takie porównanie. Owszem, często przychodziła mu do głowy inna myśl, że mianowicie zachowuje się jak świnia."

Fragmenty z Burzliwego żywota Baska Zalacaina, Pio Baroji

Katastrofy

Paniusia poskładała wszystkie ocalałe kawałki, jednak nadal nie mogła znaleźć początku nitki

piątek, 16 listopada 2012

jedzący ziemniaki...

Z zadania domowego w mojej klasie. Opisz obraz "Cyprysy" Vincenta van Gogha, wykorzystując poznane terminy z  krajobrazu śródziemnomorskiego.

Pointa:

"(...) Ten obraz jest ładny jak cebula, bo cebula ma warstwy i ten krajobraz też ma warstwy."

czwartek, 15 listopada 2012

Zachowuj się jak człowiek

Gdybym miała się tak zachowywać, to by dopiero było, poobrażałabym pół świata, a  drugie pół rozjechała walcem, ha!:]

no może oprócz przebiśniegów. lubię przebiśniegi :]

środa, 14 listopada 2012

Z rozmów rodzinnych - O porządku alfabetycznym

Mama  (z pokoju) - Kto tam idzie?

Ja (z korytarza, zmęczona, oplątana torbą, siatą szkolną i  i z pałętającymi się u stóp  kotami)
-  Wszyscy na Pe

Mama - Jak to na Pe?

Ja - No dwa pchlarze i jeden pieprzony pedagog!

wtorek, 13 listopada 2012

Z rozmów rodzinnych - Ponad podziałami

Mama:

-Mnie się niektórzy Murzyni podobają

(pauza)

-(z przekonaniem) Bardzo

(pauza)

-Obama na przykład

(dłuższa pauza)

- (triumfalnie)  Murzyn!

niedziela, 4 listopada 2012

klikanie w ikonki

 



Jakoś tak wyszło, że korzystając z chwili niemocy i chwili nienocy oraz jednego z trzech programów (w tym jeden rosyjski), które mi zostały skoro nie mam dekodera, kuknęłam sobie na szeroko komentowaną w prasie kolorowej Perfekcyjną Panią Domu.
Święci pańscy krzyknęłam pod nieboskłon, czy raczej krzyknęłabym tam w wypadku nieposiadania dachu - święci moi wszelacy, Pan Propper!
Zastanawiam się do kogo ma trafić taka plastikowa super-gospocha. Nie to, że ja nie lubię pani Małgorzaty Rozenek, wręcz przeciwnie, smutno mi się jakoś i przykro zrobiło, że się z niej, ładnej przecież dziołchy, takie upomadowane coś zrobiło, żywcem wyjęte z etykietek środków czystości i innych Janów Niezbędnych. Cera zmatowiona, że jeszcze ton i zaczęłaby być wykrywalna jedynie podczas przesuwania się przed nią innych ciał niebieskich, których światło by zakrzywiała, włos ściągnięty gumką we wzorowy "gospodarski?" kucyk, który lada moment sprawi, że się Pani Małgosi oczy rozciągną, na stałe zajmując jedną trzecią twarzy. Omijam kwestie poruszane w plotkarskich pisemkach, czy jest rzeczona prowadząca fantastyczną gospodynią,  czy to może zwykła ściema, zastanawia mnie rzecz inna - czy naprawdę to jest wzorowy wizerunek gospodyni?
 Tak chcą wyglądać setki dziewczyn, kobietek i kobiet kręcących się po swoich mieszkaniach, kuchniach, łazienkach i pokojach? Z twarzą unieruchomioną uśmiechem, wiecznie spokojnym głosem nie wznoszącym się ani o ton, z wyrzeźbioną na głowie fryzurą? Jedno jest pewne,  kondycja moich włosów tego nie zniesie.


na pociechę oraz w poczuciu gospodarskiego obowiązku, zlałam dzisiaj śliwowicę, gruszkówkę i malinówkę













 tu obserwujemy jak z powodu lenistwa, stara banderola psuje efekt wizualny




 Tutaj faza przedostatnia gruszkówki, dwu i pół-miesięczne klarowanie




a tu pierwsze podejście do śliwowicy według wskazówek Ćwierciakiewiczowej


ŚLIWOWICA

1. węgierki  zalane spirytem oczekiwały sobie w cieniu około 4 tygodni
2. Zlewamy macerat























3. Śliwki zasypujemy cukrem
4. Po rozpuszczeniu się cukru, zlewamy syrop i łączymy z maceratem
5. Filtrujemy
6. Rozlewamy do butelek
7. Leżakujemy pół roku



sobota, 3 listopada 2012

nieruchomość ruchomości uchronność nieuchronności

 Piotr Czerski

Żółknięcie

Ktoś przewidział tę jesień, bo staniała wódka
i łatwiej się przyglądać, jak powoli żółkną
listy, których nie wyślę, bo nie mam do kogo,
zdjęcia, których nie spalę, bo nie mam powodu.

Ktoś przewidział tę jesień, bo staniała wódka
i znów zmieniam się nocą w połykacza noży,
w zimnych mieszkaniach dziewcząt nieładnych i smutnych,
od których nie uciekam, bo nie ma już dokąd.


 

Żywotki

Mokro, Zaczął się listopad, a Aleksy zakwitł, choć to nie pora na Epiphyllum, no, ale jeśli już chciał...






za oknem mrugają światełka cmentarza,

koty prowadzą podjazdowe wojny przetykane rzadkimi chwilami zawieszenia broni

























z powodu kotów i  na ogrzanie listopadowi, Fistaszki, które mnie niezmiennie wprawiają w  dobry humor









Tutaj cudowne "mu" w wykonaniu Snoopiego. Jest to najbardziej pełne wyrzutu "mu", jakie znam. Uwielbiam!




i wielce pouczająca historyjka/obserwacja o zmianach