poniedziałek, 28 kwietnia 2014

O pielgrzymce do św. Rocha, którego nie było w domu

Dziś w śniku parce dzieci (starsza dziewczynka i młodszy chłopiec) odegrałam całą Królewnę Śnieżkę,. No niemal całą, gdyż przed samym finałem przybył był do mnie sms i powiedział, że jest piąta  rano., więc podnosząc jedną powiekę sprawdziłam, czy coś ważnego i było ważne, albowiem w smsie  D. mówił, że pada. Skoro ważne, myślę sobie, to pośpię jeszcze i odpowiem później. No, ale sumienie żre, bo skoro u D. pada, a tu słońce jarkie wstaje, to jak mogę nie odpisać... No i zagadaliśmy się, zaraz przyszły koty, kury, Dziennik Anais Nin, no to sobie pomyślałam, że skoro już tak się ze snu wytrząsnęłam, to wskoczę na bicykl i pojadę do Rocha*, patrona brukarzy (no nie tylko, ale to mi się najbardziej podoba). Wysiorbałam herbat, zamarudziłam jeszcze jakieś srylion godzin, bo a to ładowanie akumulatorów, a to pompowanie kół, a to śniadanie... I w drogę


tu klik więcej zdjęć, jesli ktoś chce

Pogoda pyszna, wiatr, słońce, rześkie poranne powietrze, no i drogę do Franknowa lubię, jak przez pola biegnie i czasami zamienia się w aleję wysadzaną wiekowymi dębami.. Franknowo to jedna z moich ukochanych wsi warmijskich. Czuć tu jeszcze tego wiejskiego ducha nie zakrzyczanego nowym i jakże eklektycznym budownictwem spełniającym zachcianki estetyczne właścicieli. Stare przepiękne domy Franknowa sadowią się pośród pagórków i mi się to zawsze kojarzy z Hobbitonem.
Domy są w smętnym stanie i często znać na nich nie tylko ząb, ale całą szczękę czasu, jednak ich piękno buntowniczo spod tego zniszczenia nadal prześwieca. Mój ukochany dom, to ten




A pomiędzy domami wiją się drogi, dróżki, dróżeczki, ścieżynki, rzeczka bogata w  mostki i kładki. No po prostu takie małe Miejsce.


Pod stodołą obsadzoną dookoła kwiatami, starszy Pan wystawia twarz do słońca, uśmiecha się do mnie, zapytuje skąd jestem. A tu niedaleko, z Żegot, mówię i pytam zaraz - Czy mogę zrobić Panu zdjęcie? A pewnie, ja tu co dzień siedzę, uśmiecha się staruszek. I ciągnie, niedawno szedł tędy taki jeden Niemiec, też zapytał, zrobił i zaraz córka mi mówi, że ja w gazecie w Niemczech jestem! Opowiada z dumą. Gawędzimy chwilę o pogodzie, o jego kwiatach i ruszam dalej.




Kościół, bardzo urokliwy zresztą, tym razem omijam, bo znam go dobrze, a chcę się jeszcze wypuścić do Tłokowa.































  A przy jednej z bram w pobliżu kościoła, cupnął sobie sięgający mi do kolan Świątek





















Robię pętlę wokół Franknowa, zatrzymuję się na wzgórzu, żeby zrobić zdjęcie starej szkoły widocznej w dolince. Obok wre praca budowlana - betoniarka, cegły, cement, uwijają się porozbierani ludzie a z głośnika na tym samym podwórzu Fryderyk Chopin przygrywa im do pracy.

















a przy drodze Matka Boska strzeże tego spłachetka Warmii.

 


Droga do Tłokowa, szpaler drzew,  piękno i spokój. Myślę sobie, że już niedługo te przepiękne warmińskie drogi się skończą. Ludzie potrzebują miejsca dla swoich  lśniących samochodów, a przede wszystkim dla swojej lśniącej głupoty, bo o wypadki oskarża się drzewa, a nikt nie widzi, że kierowcy napieprzają po drogach jak wariaci, jakby oszczędność 10 minut to była gra warta świeczki. Właśnie tu zdmuchuje mnie z drogi na pobocze ciężarówka, której kierowca w dupie ma zwalnianie z powodu roweru, przecież czas, czas, czas jest najważniejszy! A później mi dęty Hołek pierdoli farmazony, że aż mleko krowom w wymionach kiśnie,a  masło zsiada się w  Biedronce. Wystraszyłam się setnie, aże mi chustkę z łepetyny zdmuchło i z  tego wszystkiego zapomniałam mu naurągać, dopiero potem, jak już doszłam do siebie i wyciągnęłam rower z krzaków. Pomodlę się ja,  pomodlę do św. Rocha, patrona brukarzy i więźniów...

A właśnie krowy. Kiedy już powoli dochodzę do siebie, przyglądam się łażącym po zboczu pagóra krowom (cielętom w zasadzie) i po raz pierwszy od jakiegoś czasu czuję, że to bardzo dobrze, ze jestem tu sama. Że nie mam ochoty dzielić się z nikim tym co widzę i czuję, usiłować tłumaczyć poczuć i wizji, wewnętrznych drgań, przekładać na język, z tego języka strząsać  i machnąć w końcu ręką z rezygnacją w obliczu nieprzetłumaczalnego. W tym miejscu i tej chwili jest mi dobrze i opuszczają mnie myśli, które mi ostatnio nazbyt zajmowały głowę.


Tłokowo.

 

A Matusia Boża w tłokowskiej kapliczce, cuś na Synka zagniewana




















Na garbku pagóra kościół pw św Jana Chrzciciela z 1390 (przebudowany w 1500), niestety zamknięty, ale rozmawiam z panią mieszkającą obok, która z ganku chałupki dopytuje, skąd jestem, że za dwa tygodnie będzie msza 10.30, więc jest okazja, żeby przejechać się raz jeszcze i zobaczyć wnętrze. Obchodzę więc ten urokliwy, niewielki kościółek gotycki z drewnianą wieżą i ślicznymi kamiennymi płytami nagrobnymi, moczę dupę w trawie, bo oczywiście, żeby zrobić zdjęcie bryły trzeba legnąć po rosie, a  później  ruszam nad jezioro.









 
 


Jezioro Pierścień podobno swoją nazwę wzięło od utopionego w nim orszaku weselnego. Dziś nie wygląda na groźne, połyskuje odbija błękit i robi te wszystkie rzeczy, które robią jeziora w pogodny wiosenny dzień, czyli szuranie krzakami, darcie ptactwem i lustracja chałup.

 


Siadam na pomoście, wyjmuję Dziennik Podróżny, żeby zanotować  kilka szczegółów.

 

Niedaleko, na brzegu,  mężczyzna odziany na czarno, wspierając się o wóz transportowy prowadzi ożywioną i skomplikowaną rozmowę z tajemniczą panią Anią. Rozmowa dotyczy tego, co pobrał i tego, co ma wypuścić, tego co wrzucił z powrotem, i tego, co powinien był z tym zrobić.Ii za chwilę  od nowa. Kiedy kończy rozmowę i przynosi do jeziora worek z wodą, którą  uzupełnia jezioro. Spode łba patrzę na niego, woda w worku mętna, Talib jaki czy co? Bo odziany wojowniczo jakoś i łysy taki (czy Talibowie pod turbanami są łysi? Czy Talibowie noszą turbany?  to sprawdzić) . Za chwilę pan przynosi kolejny worek, tym razem wylewa go tuż przy mnie.
- Śniadanie? Pyta mnie przy okazji?
-Nie, notatki, uśmiecham się w odpowiedzi i czuję, że powinnam się zrewanżować
- Zarybianie? Badam ostrożnie.
- Tak, odpowiada naświetlając mi problem zarybienia jeziora oraz skład gatunkowy tegoż.
Ha choć ichtiolog ze mnie jak z koziej dupy trąba, to z racji biolożenia mogę przynajmniej powierzchownie uczestniczyć w dyskusji na temat tarła, rozmiarów, ilości i przezywalności narybku, przełowieniu i takich tam.
- A ryba trzyma się? pytam wpadając w ton starego rybaka
- No wędkarze to mówią że nic nie ma, ale wie pani co zawsze mówią wędkarze
- że nic nie ma, niemal równoczesnie wymawiamy masońskie hasło wędkarzy
- Ale jak każę pokazać sadze, to leszczyki po półtora kilo, kiwa z przyganą głową.
- Ładna ryba, potakuję mu.
- No ładna.


Zabieram zadysław znad Pierścienia i lecę do Jezioran. Po drodze wstępuję na stary cmentarz, o którego istnieniu informuje tylko pozostałość pięknej murowanej bramy i aleja drzew, która od razu kusi mnie, żeby w nią wejść.


 

Groby poukrywane w trawie,  zakwitające mniszkiem,. Właciwie to pozostałości grobów, bo pozostały tylko cokoliki i ramy, jeden krzyż żelazny, jeden z inskrypcją kamień, zwalone ukryte w trawie kamienne drzewo, które symbolizuje przedwczesną śmierć. Klimat jest, ale trochę żal, że się wśród tej trawy nie uchowały tablice, krzyże. Nie jestem zwolenniczką wyżwirowanych alejek i wygrackowanych placyków na cmentarzach. Ten tu, mógłby dla mnie trwać taki zarośnięty, zamniszkowany, zagubiony w plątaninie chwaszcza, ale żeby kamienie się ostały, żeby jakiś kuty krzyż...

 

Kolejny przystanek na zrobienie zdjęcia kościółkowi ewangelickiemu, a później jednemu z najbardziej rozbuchanych starych domów z wieżyczką i tujami, które to drzewa wywołują w jestestwie mym coś na kształt lizania bożonarodzeniowej różowo-białej laseczki (bez skojarzeń proszę) o słodko-kwaśnym smaku w aurze baśni. Przy okazji zastanawiam się nad różnymi ewentualnościami złamania przepisów drogowych przeze mnie i wruszka zębuszka od razu pokazuje mi, że daremne żale próżny trud... bo opieram się plecami i rowerem o posterunek policji - licho nie śpi, licho czuwa.


 


Później fotka ukochanej w Jezioranach uliczki z domkami, których linię gdyby dokończyć i pociagnąć po drugiej stronie, ani chybi mogłaby być drugą Złotą Uliczką, zwłaszcza, że w roli pracowni alchemicznej występuje tu nasz umiłowany sklep Nocuś - "Partner Lewiatana", co powinno wzbudzić w Was należyty respekt!  (tu robimy zakupy " ...").

 
 

Kolejna ulubiona rzecz, czyli zajeżdżam do Klimatów na sałatkę i niestety nie piwo, tylko herbatę, ale siedzę sobie już na tarasie, bo pogoda to i Klimaty się na zewnątrz wybrzuszyły. Kiedy przypinam rower. zagaduje mnie pan dostawca.
- Nech pani nie przypina, ja popilnuję
- Aha, a jak pan sobie pojedzie?
- Nieee, takiej ładnej kobiety to bym nie oszukał
- Mhm, każdy tak mówi, a później szukaj rowera w polu ! puszczam do pana oko.

Po przegryzce robię zakupy i  wycina mnie z rzeczywistości. Przy kasie budze się z letargu i zastanawiam, co ja u licha tu robię i jak ja się w ogóle do Jezioran dostałam, skąd czym, co jak!
To tylko ułamek sekundy, ale panika była.

A późneij to już wracam do domu piłując po drodze fotki polom, lasom, niebiesiech i innym ansamblom. I zatrzymując się za każdym razem, kiedy mija mnie ciężarówka.

















































Z tego wszystkiego nie zajechałam do Sanktuarium św. Rocha, bo mnie tak ta ciężarówka wystraszyła, że najzwyczajniej w świecie zapomniałam. No nic, jak pojadę obejrzeć kościół tłokowski wewnątrz, to przejadę przez Kramarzewo i do św Rocha zawitam. : ]







18 komentarzy:

  1. Wow! Ale fajną wycieczkę se zafundowałaś :)

    A propos ciężarówek - Ł. jechał kiedyś drogą na rowerze i podmuch przejeżdżającego tira był tak silny, że wrzucił go do rowu. Uważaj na dziadów!

    OdpowiedzUsuń
  2. wiem, właśnie cieszyłam się, ze nie do rowu, bo u nas niedawno moja uczennica tak właśnie też została zdmuchnięta, wpadła do rowu i poważnie się połamała. dlatego później już zatrzymywałam się profilaktycznie jak jechała ciężarówka. masakra!

    OdpowiedzUsuń
  3. o wspomnienia:)°°° ten "najbardziej rozbuchany stary dom z wieżyczką i tujami" w J-nach to przedszkole gdzie systematycznie aczkolwiek bez checi uczeszczalam, pijac rzadki kisiel i spiac grzecznie na zawolanie...
    A na cmentarzu, tym z mniszkami - bawilismy sie do utratu tchu i zachodu slonca, wtedy robilo sie jakos przerazajaco, chyba przez historie o klobukach lobuzach...
    Dobrze jest zobaczyc wszystko jeszcze raz przez pryzmat pamieci na twoich zdjeciach, wiec uklony Joanno po pas i bardziej : )
    i uwazaj cholerka jak jezdzisz, jak cie zwala do rowu kto bedzie nam tu prawil i trwonil bezcenny (bezczelny chcialam napisac) czas na robienie wycieczek po warminskich skarbach? No?

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnes, to właśnie, takie rzeczy i takie wspomnienia ocalają świat. To jest właśnei bijące serce miejsc, które spotyka ktoś obcy. Mówię tu o Twoim podzieleniu się wspomnieniami, to one są sercem. Dziękuję : )))

      Usuń
  4. Chyba wybiorę się do Franknowa. I do Tłokowa też!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. koniecznie marsz! najpierw do żegot, a stąd ruszymy razem w niedzielę : ]

      Usuń
  5. Właśnie i ja się wybieram w ten długi łykend... Widzę, że i Ty włóczysz się po okolicy... Ja pisuję z zacięciem historycznym, Ty podróżniczym z historią w tle... Ciekawam co z tego wyniknie :P

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiesz, Mariol. ja nie umieszczam danych historycznych ani art, ponieważ to wszystko w zasadzie można znaleźć w podręcznikach, literaturze specjal., a obecnie właściwie wszystko sieci. rzeczy zasadniczo polegają na tym, że się szuka w źródłach i redaguje po swojemu. Mój dziennik podróżny pełen jest notatek technicznych, historycznych i architektonicznych, ale kiedym wymyśliłia sobie ten blo i zakładkę "dziennik podróżny" to przemyślałam formułę, jakiej chcę. Pomyslałam, że historię, opisy naukowe, architektoniczne i ocenę tegoż ludzie znajdą w stu miejscach, więc po co mi tworzyć kolejny klon, dlatego postawiłam na pokazanie tego, co ja na ten temat czuję, spraw ludziejskich, czasem nieudolnych, czasem durnowatych, czasem błahych . Czasem to dotyka architektury, czasem spotkanego człowieka, a czasem gałęzi, która zaczepia i rękaw :))

      Usuń
    2. a, jeszcze zapomniałam dodać, ze jak ludzie będą szukać zacięcia historycznego, to pewnie trafią do Cię, zatem to taka kooperacja wynika!! ; D

      a co z tego pisania wyniknie? u mnie przede wszystkim jakieś dyscyplinowanie się i utrwalanie rzeczy, które chciałabym zapamiętać szerzej i dokłądniej, niż wbudowane w jestestwo poczucie. no i wiesz, ćwiczę ortografię i takie tam hih ;D

      Usuń
  6. ... dodam jeszcze, że fotki pierwsza klasa :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. są technicznie słabe. ale fajnie, że się podobają : )))

      Usuń
  7. Chałwa Radwańskiemu trzecia córa!

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wiemy, wiemy, cieszymy się i chałwa córze i Radwańskiemu klanowi!! :D

      Usuń
  8. a widzisz, nie zgodzę się z Twoim stwierdzeniem, że wszystko jest w książkach... ludzie do nich nie zaglądają, raczej grzebią w necie. Poza tym ja opieram się na starych opracowaniach księży, które należałoby odświeżyć :)

    OdpowiedzUsuń
  9. no i dlatego też napisałam "że obecnie w sieci".

    eno, ja rozumiem, nie to, ze uważam, ze to niedobre czy niepotrzebne, po prostu wyjawiłam koncepcję na swój blob : D

    OdpowiedzUsuń