czwartek, 25 sierpnia 2011

"z tych wspomnień wyłania się odzwierciedlona prawda"

"Może ma talent - powiedział wzgardliwie Dedo - ale to jeszcze nie powód, żeby się nie ubierać przyzwoicie.
Jak na ironię, Modigliani, który gardził mieszczaństwem, był sam tak mieszczański, że gardził cyganerią. Ironia tym bardziej gryząca, że sam miał się stać 'księciem' tej cyganerii"


"Leon Indenbaum zapamiętał bitwę z pluskwami, którą przypadkiem kiedyś oglądał. Było to w połowie lipca podczas okropnych upałów. Indenbaum, Jacob, Epstein i Pinkus Kriemień wracali do La Ruche około drugiej nad ranem. Gdy przechodzili koło Cite Falguiere, zobaczyli, że w oknach Soutine'a błyszczy nikłe światło, a drzwi są otwarte. Zaciekawieni weszli. Indenbaum wspomina, że ogromna pracownia, zbudowana z falistej blachy, ziała żarem nagromadzonym w ciągu lipcowego dnia. W pobliżu drzwi na materacach leżeli obok siebie Soutine i Modigliani, niby na wyspie otoczonej kałużami wody, którą rozlali po podłodze, żeby odstraszyć pluskwy. Obaj mieli książki w ręku i przy każdym stała zapalona świeca."

*

ten obraz, okrojony w dekoracji, skupiony tylko do kilku rekwizytów, mógłby dać przyczynek do spektaklu teatralnego. A tymczasem jest jednym z wielu niezwykłych wspomnień i przestrzeni książki, którą całym sercem i polecam, a jest to "Modigliani", autor- Pierre Sichel, tłumaczenie- Maria Skibniewska. Piękny, schludny, lubiący wygody, galerie, z gorącą głową i skłonnością do romantyzmu, Amadeo Modigliani, zmienia się w trakcie tej opowieści i jednocześnie zawsze pozostaje taki sam.


*

"Wracając na Montmartre, natykał się tam na Utrilla, a raczej Maurice Utrillo umiał zawsze odnaleźć Modiego, chociaż pozornie go wcale nie szukał. Spotkania te były niezmiennie burzliwe, oblewane winem i absyntem; nie dyskutowali już o technice malarstwa, filozofii czy polityce. Jeden drugiemu przyznawał pierwsze miejsce wśród malarzy świata, i to ze szczerym przekonaniem.
W kwestii wielkości drugiego żaden z nich nie znosił sprzeciwu. Kiedy osiągali ten etap alkoholowego upojenia, który nie dopuszcza ustępstw, zaczynali się bić. Ciskali w siebie nawzajem wszystkim, co się w knajpie nawinęło, przewracali butelki, krzesła i stoliki; przerażone kobiety krzyczały, gospodarz wzywał policję, a Modi i Utrillo tarzali się w bójce po ziemi. Rozdzieleni w końcu przez policjantów i wywleczeni z lokalu, krwawiący i posiniaczeni, zachowywali mimo wszystko nie zmienioną opinię o sobie.
- Powiedziałem i powtarzam, Maurice, jesteś najlepszym malarzem na świecie.
- Nie, Modi, to ty jesteś najlepszy.
- Do cholery, przestań się wreszcie kłócić. Ty jesteś największy i najlepszy.
- Nie, do diabła, nie! Najlepszy jesteś ty, Modi.
Dopóki ich nie przymknięto w areszcie, znowu skakali sobie do gardła i trzeba ich było przemocą rozdzielać. W końcu w celi więziennej walili się z nóg i zapadali w ciężki pijacki sen aż do rana."




"Nie jest trudno coś stworzyć, ale trudno jest osiągnąć ten stan, w którym jesteśmy zdolni do tworzenia"


*

i jeszcze obraz, który bardzo lubię

portret Jeanne w koszuli

"Nikt z przyjaciół Jeanne nawet 'nie wyobrażał sobie, co jej przygotowuje los'. Chana Orłowa opisuje Jeanne jako dziewczynę 'szczupłą, smukłą jak gotycka statua, z włosami zaplecionymi w dwa długie warkocze, z niebieskimi oczyma w kształcie migdałów'. Tak wyglądała Jeanne, kiedy Chana przedstawiła ją swoim przyjaciołom z Montparnasse. Dodaje znamienną uwagę,: 'Była początkowo związana z Foujitą, ale odkąd poznała Modiglianiego, nie widziała już świata poza nim'"


*

fragmenty z książki Modigliani, Pierre Sichel, tłum M.Skibniewska

Ps: I jest gruba, ha! I ma drobny druk. :]

środa, 24 sierpnia 2011

z życia biologa

Uczeń pozostawiony w kącie na czas wakacji.


Foto: Basia. Żegoty sierpień 2011

*

przeprowadzka szkoły.
a tak w ogóle, to jeszcze jeden kurs tym wózkiem i chyba pomyślę o kupnie osiołka.

czwartek, 18 sierpnia 2011

barwy podstawowe

Ci, którzy studiowali razem ze mną, na pewno świetnie pamiętają słynne połowinki, na które umyśliłam sobie posiadać długi niebieski włos. Z długością nie było problemu, gorzej z błękitem.
Aniet przyniosła mi wieść, że wobec braku niebieskiej farby w okolicznych sklepach, można ufarbować włosy korzystając z dobrodziejstw karbowanej niebieskiej bibuły i garnca gorącej wody. Istniały przesłanki, a nawet dowody, że świetnie działa to na blondynki.
Zatem dzień przed połowinkami, uzbrojona w ugotowaną niebieską wodę z kłakami rozgotowanej bibuły, wlazłam do akademikowego brodzika, by następnie wynurzyć się z włosami ufarbowanymi na smętny zielony i niebieskim do połowy czołem, takoż rękami. (blond to nie to samo, co myszaty)
Niebieski kolor bibuły nie dość, że elektryzujący w odcieniu, to jeszcze niezmywalny
Po godzinnym szorowaniu mydłem, szczotką pumeksem, zębami, cytryną, pastą do kibla i czym się da, efekt był w miarę zadowalający - czoło i ręce nabyły interesującego popielatego odcienia. Wypróbowałyśmy przy zgaszonym świetle, że mniej więcej ujdzie.

*

No to dziś robiłam nalewkę orzechową. Na orzechach włoskich. Kto miał do czynienia z zielonymi orzechami ten wie, że można nimi farbować różne rzeczy na kapryśny żółcień.
Nie założyłam rękawiczek. No i mam w week-end wielką rodzinną imprezę, psia mać!
Kieckę mam czarną, a może po prostu dodam sobie do tego żółty krawat?

"I nie wie nikt, dokąd noc prowadzi..."




a tak rano mi jakoś przylazło. może przez tego Modiego, którego czytam

kto tego nie zrobił przynajmniej trzy razy, ręka w dół



mało tego, do tej pory nawet w wieku lat moich osiemnastu, ten sam szatan wciąż siedzi mi za skórą i szepcze - no weeee, jeszcze raaaz, tym razem nie przymarznie...

*

dzięki ogromne moim ólóbionym siostrzenicom, Ali i Marcie (stosownie do dedykacji)
za urodzinowy, cudowny prezent, który trzymam na podorędziu, czyli na biurku, wśród skarbów, które musze mieć pod ręką, jak stalówki, kredki akwarelowe, mazaki, aniołka, misia D., książki wszystkie, których potrzebuję, kamienie, śfinkę, dwa aparaty foto na "wszelkiwypadek", zdjecie, kalendarz, doniczkę z kasztanami, koszyk z bógwieczym, szpilkę do włosów, ołówki, pędzle, podkładki pod herbatki, kapsel od piwa, sagan kurzu i tysiąc rzeczy innych jeszcze.

no i tego Kota Simona, którego ze szczególną radością polecam do posiadania w biblioteczce

Simon Tofield, "Kot Simona. Sam o sobie"

*

a tu dorzucam prezencik od Jasnej. nostalgia :))

środa, 17 sierpnia 2011

Strategia

"Walczmy!" krzyczał z ulicy,rozwieszony pomiędzy latarniami transparent. OK, pomyślała Paniusia i uzbroiła się w cierpliwość.

wtorek, 16 sierpnia 2011

egzotyczne wakacje

...w Lidzbarku Warmińskim,
który przecież jest miejscem egzotycznym.
Niezmiennie rozbawia mnie to zdjęcie z NiuJorkiem siatką i Wysoką Bramą w tle



autor: Zuz, Lidzbark Warmiński 9.08.11

*

obudziłam się dziś myśląc o Maurice Utrillo, wstałam, żeby sobie popatrzeć na jego obrazy. Są dziwne, nazwę je jednym zdaniem - przejęte światłem. Utrillo żył jak trup. Ciągle odurzony alkoholem. Niesamowita sprawa, bo malował jak anioł,; albo to może właśnie dlatego. I zdaje się, jest to jeden z nielicznych wtedy, który tworzył w trakcie pijanego widu (nie przed, nie po). Możliwe, że Paryż wsiąkał w niego i przesiąkali sobą wzajemnie, bo Utrillo rzadko malował ludzi. Tylko ten Paryż i Paryż. Utrillo był Paryżem, a Paryż Utrillo, jak medium.
No wiec spędziłam poranek myśląc o Utrillo.

Przynoszono go sztywnego z Lapin Agile, kultowej knajpy przestępców i artystów.
Lapin Agile na początku nazywała się Les Assassins (Mordercy) i rzeczywiście gromadziła przedstawicieli światka przestępczego.
Co najfajniejsze w tej knajpie, zbierała się też ówczesna bohema paryska, po pierwsze pito, po drugie recytowano poezję, po trzecie na ścianach wisiały obrazy zostawiano tam przez spłukanych malarzy, jako zapłata za posiłek, czy kolejkę, filozofia, literatura, malarstwo, rzeźba, mieszały się tam i bełkotały wespół, wytwarzając miksturę, jak prabulion. Świat przestępczy nadal był tam obecny, zatem to właśnie ród wszelakich opryszków, apaszów i szemranych kolesiów, miał największą okazję i możliwość bliskiego kontaktu z żywą sztuką. Obcowali z nią tam, gdzie szumiała i pieniła się, gdzie wylewała z brzegów. Chcąc nie chcąc, słuchali wierszy, podsłuchiwali rozmowy, uczestniczyli w nich, a oczy nasiąkały im farbą. Coś fantastycznego.
No bo przecież kto pił w kompanii zwinnego królika - Utrillo, Modi, Picasso, Matisse, Max Jacob, Vlaminck, Braque, Picabia, Andre Salmon, Apollinaire, Alfred Jarry, to tylko niektóre z nazwisk wycierajacych swoje gęby na blatach asasynów (zwinnego królika).

*

zatem na cześć dodam jeszcze Knajpę Morderców,
Stanisława Staszewskiego



Knajpa morderców


Nie szukaj drogi, znajdziesz ja w sercu...
Smutna jest knajpa byłych morderców.
Niech Cię nie trwożą, gdy do niej wkroczysz,
Płonące w mroku morderców oczy.

Nieważny groźny grymas na gębie,
Mordercy mają serca gołębie.
Band, armii, gangów i czarnych sotni,
Wczoraj - rycerze, dziś - bezrobotni.

Pustką i chłodem wieje po kątach,
Stary morderca z baru szkło sprząta,
Szafa wygrywa rzewne kawałki,
Siedzą mordercy, łamią zapałki.

Czasem twarz obca mignie - i znika,
Zaraz się dźwignie ktoś od stolika,
Wróci nazajutrz z miną nijaką,
Bluźnie na życie, postawi flakon.

Każdy do niego zaraz się tłoczy,
Wkrąg nad szklankami błyskają oczy
I zaraz każdy lepiej się czuje:
Jeszcze morderców ktoś potrzebuje!

Może nareszcie któregoś ranka
Znowu się zacznie wielka kocanka
I wrócą chwile godne zazdrości,
Znów płacić będą za przyjemności.

Znów w dłoni, zamiast płaskiej butelki,
Znany kształt kolby od parabelki.
A w końcu palca wibruje skrycie,
Jak łaskotanie: tu śmierć, tu życie...

Wracajcie, słodkie chwały godziny,
Sławne gonitwy i strzelaniny.
Tak tylko można znowu być młodym -
Zabić - i z dumą czekać nagrody.

W knajpie morderców gryziemy palce,
Żądze nas dręczą i sny o walce.
Ale któż dzisiaj mordercom ufa? -
Więc srebrne kule śpią w czarnych lufach.

Zmazując barwy lasom i polom
Mknie balon nocy z knajpy gondolą.
Kiedyś tak jasno, a dziś tak ciemno -
Wroga nie widzę, wroga przede mną.

Rwie łeb od tortur alkoholowych,
Lecz wśród porcelan i rur niklowych
Człowiek się znowu czuje półbogiem,
Bo oto stoi twarzą w twarz z wrogiem.

Kula jak srebrna żmija wyskoczy,
W lustrze nad kranem zagasną oczy,
Ciała morderców skry potu zroszą,
Gdy milcząc ciało za drzwi wynoszą...

Gdy bije północ!


*

i kult


**
i rzeczywiście, te rozbielone prace Utrillo, mają w sobie jakąś przejmującą nutę. chcoiaż nie powiem że nie lubię obrazu z wiatrakiem, czy też tego ze "zwinnym królikiem /Lapin Agile/", bo lubię bardzo, ale te rozbielone grają na moich strunach braku, czego? nie wiem.


*

poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Śliwka Węgierka

Piękna. No bo jak określić inaczej, tę Mademoiselle Pogany Constantina Brancusiego?
Uwielbiam tę z 1913 roku. Co prawda Brancusi jeszcze nie ociosał jej do najprostszej - zarazem pierwotnej, jak i ostatecznej formy, jak te, które najmocniej się z nim kojarzą, ale przecież nie o to idzie. Lubię u Brancusiego to szlifowanie kształtu aż dotrze do sedna, aż się (od razu nasuwa mi się symbolika wschodu, czy też ludów południowych) oprze o szktałt życia pierwotny - jajo, lingam, joni, lubię też jego linie, bardzo delikatne przy surowości formy, co daje niesamowite połączenie w przestrzeni zmysłów.
Ale z wersji Mlle Pogan, właśnie ta młoda kobieta (Margit Pogany) w wersji z 1913, dotyka mnie swoim niezaprzeczalnym pięknem. zatrzymana przez Brancusiego pomiędzy starym, a nowym. Jeszcze zachowuje rzeźbiarską chęć starego ciała, a już zbliża się ku jednemu, scalonemu kształtowi. I znów ta delikatność, niesamowita. Ach, wobec tego, nachodzi mnie ochota, by wykroczyć przeciw siódmemu przykazaniu i okraść Museum of Modern Art w NY!

delikatność kamienia. czort, nie Rumun!
cholernik! za taką linię, niejeden dałby sobie uciąć palce!

niedziela, 14 sierpnia 2011

"Lubię to"

a pierwszym polubicielem był Adam Mickiewicz
istnieją na to stosowne dowody:

"To lubię - rzekłem - to lubię"

sobota, 13 sierpnia 2011

Owce

Legenda prowadzi nas do czasów, gdy władzę nad Wyspami Owczymi sprawował król norweski Olaf I Tryggvason, surowy i chciwy władca. Były to czasy chrystianizacji archipelagu i słonych podatków zasilających skarbiec króla Olafa.
Daninę dostarczali farerscy posłańcy. Któregoś razu ich danina nie zadowoliła władcy.
- W jakie dobra obrasta wasza ziemia? - miał spytać poirytowany Olaf. Na co usłyszał:
- Sprawiedliwy panie, nie posiadamy nic prócz skamieniałej ziemi, mokradeł, wrzosowisk, grząskich łąk i niewielu marnych pastwisk.
- Niech będzie jak powiedzieliście! Co jest w górze, niech zginie pod ziemią, co znajduje się pod ziemią, niech się z niej wydostanie!
I stało się, jak powiedział. Lasy stąpiły pod ziemię, a ziemia urodziła tysiące kamieni, które do dziś rozsiane są po moczarach, wrzosowiskach i grząskich łąkach.

(Marcin Michalski i Maciej Wasielewski, 81:1 Opowieści z Wysp Owczych)

*

Dwóch dziennikarzy z rodzaju znających tego samego Józefa, niosło mnie w plecaku przez Wyspy Owcze. Dokładnie - w plecaku, bo książka jest napisana tak, jakbym siedziała im właśnie na plecach albo jeszcze lepiej- w kieszeni. Dowcipna, z wnikliwymi i bystrymi obserwacjami, z miejscem na podskórne wzruszenie, z biciem serca i głośnym śpiewaniem piosenki kiedy w górach kończy się światło. Dotyka ramion ludzi i szoruje po skałach, wlecze swój ogon po lodowatej wodzie i grzebie w rybich wnętrznościach. Niezwykle wartka, pociągająca.
Dzięki Zinku! :D


*

Kontury Wysp Owczych na mapie przypominają tańczącą primabalerinę, która w ekstatycznym pląsie odchyla głowę i zatraca się w złowieszczej melodii otaczającego ją oceanu. Dostojna i samotna, upojona dzikim szumem, jest obiektem westchnień tych nieco szurniętych absztyfikantów, którzy za krótkie spojrzenie gotowi byli przypłynąć z dalekich krajów na chropowatym cielsku Lewiatana.
Dryfujących u wybrzeży adoratorów spowija gruby kaftan chmur. Szarozielonkawa suknia tancerki mieni się cekinami osad i miasteczek.

*

- Skąd jesteś? - pyta Bogi.
- Z Polski - odpowiadam.
- Z Polski?! W 2006 roku spędziłem w Polsce wakacje! Piękny kraj, doświadczony przez los. Co prawda przed hotelem w Krakowie skradziono mi nowy samochód, ale to nie jest jeszcze powód, by źle myśleć o całym społeczeństwie, prawda?
Ach, co to był za samochód....

*

Na Owcach każdy pretekst jest dobry, by świętować, by spotkać się w gronie sąsiadów i przyjaciół. Jeśli nie ma wyraźnego powodu do celebracji, to szybko się takowy wymyśla.
Komuś urodziło się więcej jagniąt niż się spodziewał, ktoś inny sprzedał z zyskiem wysłużone auto, jeszcze ktoś wyśnił, że w zatoce pojawią się wieloryby.


znakomicie to rozumiemy, czyż nie?

*

Korespondent brytyjskiego magazynu muzycznego "NME" z relacji farerskiego G! Festivalu zwrócił uwagę, że wielu ludzi słucha koncertów z łodzi cumujących w zatoce Gøtuvik (...) Ale najbardziej zachwyciło go co innego: "Wobec niedostatku miejsc noclegowych w najbliższej okolicy, każdego roku kilkudziesięciu mieszkańców Syðrugøty opuszcza osadę, by udostępnić swoje domy muzykom, dziennikarzom i gościom festiwalu. Z tego powodu przez jeden lipcowy tydzień budzę się w stylowo urządzonym salonie, pod portretem rodziny, której nie dane mi było poznać"


a ten fragment przywiódł mi na myśl moje ostatnie zagapienie się nad norweską legendą o trollach w wigilię. o tu. rozważałam wówczas taką możliwość, że ludzie sami wynoszą się z domu, żeby trolle mogły ucztować. i czy nie mogło być właśnie tak?


*

Dla jednego z nas był to koniec przygody i stracona szansa na tytuł pierwszego polaka, który przejedzie z kumplem na hulajnodze pod Atlantykiem w mniej niż trzy kwadranse, mrugając lewym okiem i wykrzykując łacińskie nazwy nielicznych roślin, którym udaje się wzrastać w płytkiej i jałowej glebie Wysp Owczych

(fragmenty z książki M. Michalskiego , M. Wasielewskiego - 81:1 Opowieści z Wysp Owczych)

**

Linka do strony z muzyką farerskiego zespołu Aldubaran


a tu malarz farerski- Ingálvur av Reyni

*
mocno kojarzy mi się z malarstwem Cézanne'a.
a tak u zbiegu okoliczności, zakupiwszy sobie w olsztyńskim Antku wariacie, przenajpiękny album niemiecki z akwarelami i rysunkami Cézanne

a tu Ingalvur av Reyni
i tu
i tu
i tu
i tu

Historia pewnego romansu





































do romansu użyto zdjęć autorstwa Retessy
w romansie udział wzięli Ja-Kubek i wusz


czatuj, tratuj...

rozbawił mnie dziś kolejny komunikat sieciowy:

"użytkownik X nie jest dostępny do czatowania"

i przypomniała mi się pozycja "na lisa", co to całą noc się czai, a rano sp... oddala się pośpiesznym krokiem ;)

*

a na podorędzie znalazłam co to jest dziewiąta fala. otóż dziewiąta fala, to taka, która przychodzi po ósmej, co oczywista jest logiczne, acz mniejszą logiką wykazuje się zachodzące zjawisko, że owa fala znacznie przewyższa te ośm pierwszych. i już teraz nareszcie wiem skąd się wziął tytuł zbioru legend irlandzkich zebranych i opracowanych przez Marie Heaney - "Za dziewiątą falą", który to zbiór wielce polecam do przydomowych biblioteczek, rzecz jasna.

piątek, 12 sierpnia 2011

Łzy świętego Wawrzyńca

Nadmieniam, że dzisiaj właśnie przypada szczytowanie Perseidów na niebie ha! :]
aktywność wysoka, więc, kto nie ma chmur, ten niech bieży!
a ponadto składam sobie urodzinowe życzenia, bo tylko ja jeszcze niczego sobie nie życzyłam, a więc życzę sobie ***

Ps: u mnie chmury, niestetyż :(

* Perseidy były nazywane łzami Św. Wawrzyńca. Ich radiant przypada w gwiazdozbiorze Perseusza, stąd Perseidy

** nadmieniam, ze radiant roju meteorów to taki punkt, z którego meteory 'naocznie' wypadają i rozchodzą się, kieby promienie. ma to zwiazek ze sztuczkami perspektywy

ale jaja

wczoraj w kuchni znalazłam kolejną opowiastkę, nieco nieostra, bo mię się łapki trzęsły ;)



w dzisiejszym śniku wyartykułowała się myśl, którą czułam w sobie, ale nie miała języka. wypowiedziała się u skraju obudzenia. to dobrze, to oznacza, że zmiany się dzieją
a ponadto śnił mi się świnek morski Wincent van Gogh i to, że opiekowałam się jajkami do wyklucia, ale to odbitki ze szczegółów dziennych :)



i jeszcze cosik


Pomplamoose tu klik klik

czwartek, 4 sierpnia 2011

kuknij w wusz

jest upał, a ponieważ wczoraj się znakomicie upiekłam, dziś mam odsiadkę w cieniu pruskiego muru. no to obiad

Najsamprzód weźmij kwartę wody i wrzuć szklanicę soczewicy (a bądź uważny, by to soczewica w garncu się znalazła, szklanica zaś poza garncem przebywać ma). Na małym ogniu z łyżeczką curry gotując bacz, by ci nie wyszumiała (soczewica, nie łyżeczka) podówczas, kiedy telefon odbierasz i z przyjaciółką mówić poczynasz. Jeśli się jednakże to stanie, dmij co sił w szum, a ogień zmniejsz pod garncem.
Kiedy już się soczewica ona uwarzy (zasie w 10 minut może to uczynić, jeśli jest czerwona, inne kolory dłużej wymagają ognia), trzy szklanice płatków owsianych wsyp i mieszając dziarsko bacz pilnie, by się nie przypaliwszy, coś z dziesięć minut na ogniu wytrwało aż do zgęstnienia i połączenia się ingrediencyj.
Następnie z ognia zdejmij i studź, co dość długo się dzieje. Wtedy dopiero możesz oddzwonić do przyjaciółki swej, której telefon tak niecnie przerwan był.
Natenczas cebulę dużą, albo i ze dwie obrawszy i w kostkę pociąwszy, na złoto podsmaż i z masą owsianą połącz, dodając jeszcze soli i pieprzu oraz ingrediencyj ziołowych, co może być i macierzanka, i czomber, i lubczyk, tudzież por z listkiem selerowym.
Wymieś ręką porządnie, by się to wszystko połączyło, nie zapominając wszelako o posiekanym czosnku, którego ząbek winien starczyć albo i dwa jeśli kto lubi.
Na to dwa, trzy jaje wbij, jeśli zaś masa odpowiedniej gęstości nie dotrzyma, bułki tartej naprósz, jak to w mielonych praktykuje się.
Z masy kotleciki formuj i w bułce utartej je obtaczając, na rozgrzanym tłuszczu smaż, wszakże pamiętając iże wchłaniają tłuszczu sporo, zatem gorący być on musi
całość z sosem pomidorowym podawaj lubo jakim chcesz
a ja sos ze świeżych pomidorów i żurawin czynię z kardamonem, ciemną oliwką, bazylią, szałwią, papryką oraz pietruszką.



*

a w ogóle to wszystkiego stolat z okazji urodzin mojej długoletniej siostry, i stopy wody pod kilem, co piszę z niejakim smutkiem, bo w sobotę wypływują, a ja nie mogę.
kuk lądowy :(

środa, 3 sierpnia 2011

ad augusta per angusta

dziś imieniny obchodzimy z:
Augustem, Augustą, Krzywosądem, Lidią, Nikodemem, Symeonem i Szczepanem

wtorek, 2 sierpnia 2011

Jakubowo

chodzi za mną tekst martynowy, dotyczący bycia:

mam jeszcze wina łyk
i chowam go już dziś
dla tych, którzy muszą żyć
jak strumienie pod lodem
]jak słońce za mgłą

myślę o nim nie tylko dlatego, że pozwala bezkarnie pić wino, co ma swoje, oczywista, dobre strony. myślę o nim, bo pamiętam, że kiedyś, kiedy pierwszy raz dotknęła mnie składana płyta "Kołysz mnie", odtwarzana nieomal na 'starym Grundigu' w małym i lodowatym pokoju akademika z wielką i gorącą jego obsadą, przyrzekłam sobie, że nie będę żyła, ani pod lodem, ani za mgłą. że moje życie będzie wyraźne, pełne ruchu, będzie się w nim śmiać i lubić, będzie się płakać i wściekać i będzie się działo. i tak sobie ostatnimi czasy przeglądam to, co już zaszło i myślę sobie, że wolno mi wychylić ten toast, z poczuciem szczerego jego spełniania. zatem na zdrowie.

a tut piesenka


a tut jeszcze jedna, którą uwielbiam ze względu na róg rzeźbiarza Eddiego ;)



i jeszcze jedna rogata, która mnie zawsze wewnątrz ożywia

nuding na pudding

"Pokłosie czekoladowej wojny" R. Cormier
tylko jeden moment tej książki zrobiony naprawdę ciekawie, aż filmowo dramatycznie, reszta nie spełniła we mnie tej chwackiej recenzji, co to dają ją na samym koniuszku, czyli na okładce
ale kupiona za psigrosz, to jej odpuszczam

*

"Błazen" Ch. Moore
jakkolwiek urzekł mnie ten pisarz, swoją przestrzenią niepodobną do Pratchetta, a jednak z podobną werwą, tak ten akurat tytuł, najzwyczajniej w świecie mnie wk... no wiecie, kazał mi wstać z łóżka jeszcze w trakcie świętej pory rannego czytania. jak on mógł!. jakieś takieś silenieś się na pastisz, podrywanie szekspira z grobu i wyczynianie z nim tego, co zrobił niemowie pewien ogrodnik, kiedy przyszło do kradzieży jabłek.
ale ta jest pożyczona, więc niech kurzy się w pokoju

**

a tak poza tym, to dziś spędziłam jakieś dziesiąt minut w stanie wyrwanym z rozpoznawalnego wymiaru, a sprawił to zapach papierówek wałęsających się pomiędzy trawą i słońcem. poszłam po te papierówki i dłuższy czas nie mogłam ich podnieść tylko siedziałam i jak pies, czułam pismo nosem. matko owocówko jabłkóweczko, kto wymyślił papierówki, stworzył je na pewno na czasu trwonienie! mrah

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

kamień

"Trzeba było wzrastać wśród owych ruin i stosów kamieni, aby wzniecić w sobie takie umiłowanie marmuru, jakim odznaczali się Cosmati. Dbali aby nie przepadł choćby jeden kawałek czerwonawego giallo antico lub zielonkawego jak woda morska, kruchego, słoistego cipollino. Kolumny z wiśniowego porfiru i zielonego serpentynu porozpiłowywanego na kręgi dostarczały środkowych tarcz wykonywanych przez nich zwykle wzorów"

(Paweł Muratow. Obrazy Włoch. Rzym)


*

Kolejna część Muratowa z przyjemną, niemal baśniową narracją. Co prawda "Rzym" nie zachwycił mnie tak, jak "Wenecja", ale trzeba przyznać, ze Muratow umie rozkołysać wrażliwość. Odnalazłam kilka wrażeń, które zadziałały u mnie podobnie wobec Żywego Rzymu, kilku rzeczom przyjrzałam się z innej strony, a kilka myśli jakoś tam, ładnie mnie dotknęło.

na Ps: dzieła kosmatich są niesamowite.

**

zastanawiam się, co mnie tak obłędnie pociąga w skałach. uporządkowana struktura krystalicznej sieci, faktura, która może zmienić się z porowatej w gładką, barwa, zapach, przewodnictwo cieplne, twardość, ziarna, warstwy, żyły, intruzje; nie wyobrażam sobie dnia bez kamieni. trzymam je zaciśnięte w dłoniach, kiedy wkładam ręce do kieszeni, dotykam tych, które leżą sobie spokojnie w mojej torebce, nosze na szyi, głaszczę większe odłamki rozsiane po przestrzeni mieszkalnej. a najbardziej kocham położyć się na dużej skale, z możliwie jak największą powierzchnią kontaktu.





no i znowu przytachałam mały zestaw, tym razem z Norwegii. w tym tempie usypią mi z tych wszystkich moich skał kurhan.

egzotyczny twardziel

Mama (fanka krzyżówek "jolek) dzwoni dziś do siostry

Mama (fonetycznie): JOHN Rambo...
Siostra: Dżon
Mama: nie, JOHN, kto to, KOKOS?
Siostra (łykając łzy śmiechu): komandos, mamo