Piękna. No bo jak określić inaczej, tę Mademoiselle Pogany Constantina Brancusiego?
Uwielbiam tę z 1913 roku. Co prawda Brancusi jeszcze nie ociosał jej do najprostszej - zarazem pierwotnej, jak i ostatecznej formy, jak te, które najmocniej się z nim kojarzą, ale przecież nie o to idzie. Lubię u Brancusiego to szlifowanie kształtu aż dotrze do sedna, aż się (od razu nasuwa mi się symbolika wschodu, czy też ludów południowych) oprze o szktałt życia pierwotny - jajo, lingam, joni, lubię też jego linie, bardzo delikatne przy surowości formy, co daje niesamowite połączenie w przestrzeni zmysłów.
Ale z wersji Mlle Pogan, właśnie ta młoda kobieta (Margit Pogany) w wersji z 1913, dotyka mnie swoim niezaprzeczalnym pięknem. zatrzymana przez Brancusiego pomiędzy starym, a nowym. Jeszcze zachowuje rzeźbiarską chęć starego ciała, a już zbliża się ku jednemu, scalonemu kształtowi. I znów ta delikatność, niesamowita. Ach, wobec tego, nachodzi mnie ochota, by wykroczyć przeciw siódmemu przykazaniu i okraść Museum of Modern Art w NY!
delikatność kamienia. czort, nie Rumun!
cholernik! za taką linię, niejeden dałby sobie uciąć palce!
percepcja anioła
3 tygodnie temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz