"Miałam się przyjrzeć swojemu życiu,, tak?" mówi Lucy Berliner, dając Syd ich wspólne zdjęcia w mieszkaniu na skraju kadru. To dla mnie punkt potrójny filmu. Tu zbiegają się ścieżki (słowo nieprzypadkowe) . Wiem dokąd prowadził, co wyjął ze mnie i przeczuwam niewiedzę, co się ze mną w nim wydarzy- bo choć ścieżki się schodzą i rozchodzą, ja poruszam się z określonym zwrotem (taki baśniowy wybór trzech braci na rozstaju).
Bardzo spokojny na powierzchni film, nie drażni mnie swoimi przerysowaniami, konturami pokazującymi wrażliwe linie i miejsca. Przepiękna ostrą w linii nosa brody policzków i duszy, przejmującą zwierzęcą urodą Ally Asheedy (filmowa Lucy) i absolutnie cudowna, jako postać Patricia Clarkson (filmowa Greta) - piękna, oszałamiająco szczera; cholernie mądra pod spodem tej całej maligny, którą nazywamy życiem, a która może równie dobrze zawęzić się do jednego tylko pokoju.
I marginalnie przemykający Arnie. Leciutko zarysowany, przysłaniany dymem Arnie (którego gra Bill Sage); postać, w której poczułam nieudawaną przyjaźń, miłość, uczucie niekatalogowalne, bo nie przypasowane płciowo, czy bezpłciowo, ktoś, kto siedzi w cudzym samochodzie i "niepłacze" a cały film przez niego staje się płakaniem. Przy czym wcale nie po męsku niepłacze, on niepłacze po ludzku, prosto i z bólem w dole brzucha.
Nie po wszystkich filmach ogląda się napisy. Ogląda się je wtedy, kiedy trzeba jeszcze przynajmniej minuty bezruchu.
"High Art"
reż. i scen.: Lisa Cholodenko
r.1998
*
a tym, którzy go tak jak i ja, do dziś nie widzieli, pod łapę link do Iplexu
percepcja anioła
3 tygodnie temu
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz