środa, 6 lipca 2011

Góry Słonne

1-3 lipca

Konsekwentnie trwając w oporze wobec żywiołów, nie wzięłam w góry, ani kurtki, ani ciepłego swetra. Wynikło z tego złe, bo marzłam, wynikło z tego dobre, bo marzłam. Czasami.
Wyjazd nieco wariacki, bo na te dwa i pół dnia spędzonego przypadły 4 dni podróży i czy warto? Warto.


Łopienka 2011


*

Na górze w Zagórzu, wbity solidnie w tej góry skórę, stoi Karmel, nie jego ruiny, jak mogłoby się na pierwszy rzut oka wydawać, on stoi nadal cały w swojej zakonnej formule; otwarty na niebo podtrzymywane złamanymi żebrami sklepienia, odgrodzony grubymi murami od rześkiego zewnętrznego świata, ubogi, ofiarowujący w jakiś szczególnie wzruszający sposób, okaleczone wnętrze.
Naczynie na modlitwę, każdą, mogłabym tu usiąść i siedzieć, zapatrzona w liszajowatą łuskę ścian, pod firanami paproci i drzew próbujących naprawić zdarte, mogłabym tu usiąść i siedzieć, nie modląc się żadnym ze znanych słów, wrosnąć w ten klasztor, w jego kamienne schody, spłaszczyć się i wblaknąć jak fresk w ścianę.

http://wierszalotka.blogspot.com/2011/07/karmel.html
reguła Karmelu

*

myślałam o mojej La, w chatce przyklejonej do górskiego zbocza w Załużu, pojawiła się w mojej głowie wyraźniej, znalazła swój dobry czas i miejsce.
Prowadząc leniwe rozmowy nad szklanką grzanego wina z macierzanką, pod stopami czując ciepłe mruczenie piecyka, a za oknem świat duchów i zawieruchy, byłam La, miałam La w głowie, czułam, jak się znowu staje ciałem z krwi, światła i cienia. Rozumiem ją coraz lepiej i już jestem jej pewna, że zostanie, właśnie taka.

La








*


obiecałam Jackowi, ze przywiozę w gościńcu słońce i słowa dotrzymałam, ale przecież nie mówiłam, że będzie trwało wiecznie ;)




Mefiisto poglądający na góry Słonne w słońcu, z miejsca, gdzie pijemy z Jackiem wino, siedząc na wysokiej ławce. i machając nogami ;)
czyli narórzeróże



kurki, które się znalazły w lesie



i maliny, które niechcący znalazła wusz i wiadomo, co z tego wynikło ;)


**

a tak sobie dodam Cohena, którego frenetycznie uwielbiam za wszystko, a który też się znalazł w tej bieszczadzkiej nocy




jakoś tak dziwacznie lubię też wykonanie Jann Arden z "Tower Of Song- The Songs of Leonard Cohen", za ostentacyjną i dlatego w jakiś sposób wyzywającą delikatność.

2 komentarze: