środa, 28 marca 2012

miał Duda dudy

"Weselisko więc było, huczne, z burdami, trzaskiem sztachet, łyskaniem kozików: jakby jaka królewna nie wiem kogo brała sobie na męża. Harmider taki, że było się z czego państwu młodym cieszyć"

(Marian Pilot, Pantałyk)


ach, trafiłam przypadkiem, z polecenia lek-ramy w książkarni netowej i się znowu udało. świetna książka (mam wrażenie, że Kolski też ją czytał), pełna absurdów, magii szwendającej się po opłotkach w tym również ludzkiej duchoty, książka zwariowana, tym samym mądra, zabawna i z prawdziwą, a przedziwną aurą.
Pantałyk przeczytałam na jednym wdechu, zatrzymałam na chwilę w sobie, po czym jednym tchem wypuściłam różnorodność emocji, jaką spowodował.
oto wieś Dudy, z Dudami mieszkańcami, którzy noszą indywidualizujące przydomki, najczęściej od własnych cech lub poczynań. i tych Dudów spotykają przeróżne codzienne historie, pomiędzy które zaplącze się zawsze jakiś dziwny traf, tajemnicza sprawka lub po prostu siła nieczysta, jak to było w przypadku Dudy Trójniaka. Jedno z opowiadań spędzamy na podwórku młodego małżeństwa, toczącego nieustający bój (sensu stricto) , doprowadzającego sztukę wojenną do najwyższego, niemal mistycznego poziomu, który przybliża ich do obrazu walki zbrojnej rycerzy. Jest też rzecz o czarownictwie, rozdmuchanym, rozcieńczonym do niemożliwości, rozpublicznionym, kiedy to zatraca ów zabobon zupełnie miarę swoją i szacunek w głowach ludzkich, a także o tym, co z tego wynika.
książka ściągająca ludzkie portki i pokazująca gołą dupę z różnymi jej zasiedziskami.
polecam, a jakże, polecam


*

Ps: drzewo na gmailu znów pokazuje mi ponure zachmurzenie, a za oknem mam słońce i ptaki mordedrące :D

wtorek, 27 marca 2012

warto jest gotować pomidorową o zachodzie słońca

w domu od zawsze kocha się kuchnię. za czasów pieca, kuchenki kaflowej z duchówką później westfalki aż do obecnej gazówki, kochamy się w kuchni, zarówno w niej samej, jak i siebie w niej.
chyba tylko tutaj dają radę zmieścić się - długość naszego życia, szerokość naszych pasm i różna wysokość głosów.
najpiękniej jest wieczorną wiosną i latem, bo północno-zachodnie okna właśnie wtedy wpuszczają gorące światło słonecznego czerwońca, które spada na stół .
latem, kiedy w ogrodzie rozkłada swoje cielsko wściekły upał, chroniona cieniem kuchnia wydaje się być błogosławionym azylem.
w kuchni przyjmują się goście, cisną się objadki, pytlują pytlarki i wymieniają tajemne receptury i sprawki. w kuchni czyta się, pisze się, śmieje się, czasem leży z kotem na podłodze ku utrapieniu matwieja, albo się kocio na blacie szafki siedzi. się tu zieli, nalewa, zalewa, gotuje, lepi z solnego ciasta, czasem odrabia lekcje. się jest tu

a wczoraj promień zachodzącego słońca liznął goździki
mieszając więc zupę ogonem, łapałam








Żegoty. kufnia 26.03.12

czwartek, 22 marca 2012

droga małpo Joanno

zauważam, że nową, netową formą grzecznościową, jest "małpa",
i tak pisze się - małpo Jarku, małpo Kowalski, małpo Joanno*,
czyliż nareszcie dajemy naszemu wspólnemu przodkowi honorowe miejsce?


* @Jarku, @Kowalski, @Joanno

niedziela, 18 marca 2012

"groszki i róże"

Któregoś dnia, dla zabawy, urządziłam polowanie na kolor, którego w pokoju nie planowałam. rzecz polegała na tym, żeby bez dotykactwa, przesta- i ustawiania, znaleźć elementy z palety, która pojawiła się samorzutnie, bez uprzedniego zamysłu "że będzie" i jakoś się aklimatyzowała. wybrałam róże i fiolety i objawiło się mnóstwo dupereli i pierdołek :D

















operacje na świecie

"Wy także interesowaliście się światem. To było dawno; proszę, żebyście to sobie przypomnieli. Ale pole zasad przestało wam wystarczać, nie mogliście żyć dłużej w polu zasad, musieliście wejść w pole walki. Proszę, byście dokładnie odtworzyli tę chwilę. To było dawno, nieprawdaż? Przypomnijcie sobie: woda była zimna.
Teraz jesteście daleko od brzegu: o tak, jesteście bardzo daleko! Długo myśleliście, że istnieje jakiś drugi brzeg; teraz już wiecie, że go nie ma. Jednak nadal płyniecie i każdy ruch, jaki wykonujecie, przybliża was do utonięcia. Dławicie się, pali was w płucach. Woda wydaje się coraz chłodniejsza, a przede wszystkim bardziej gorzka. Nie jesteście już tacy młodzi. Umrzecie teraz. To nic. Jestem tutaj. Nie zostawię was. Kontynuujcie lekturę.
Przypomnijcie sobie jeszcze raz, jak wkroczyliście w pole walki.


Kolejne strony składają się na powieść; rozumiem przez to ciąg historyjek, których jestem bohaterem. Owa autobiografia właściwie ni jest żadnym wyborem: po prostu nie mam innego wyjścia. Gdybym nie opisywał tego, co widzę, cierpiałbym tak samo - a może trochę bardziej. Ale jedynie trochę, podkreślam. Pisanie wcale nie przynosi mi ulgi. Odtwarza, rozgranicza. Wprowadza złudzenie spójności, pojęcie realizmu. Nadal brniemy przez okrutną mgłę, jednak istnieje kilka punktów odniesienia. Chaos jest zaledwie o kilka metrów dalej. Niewielki sukces, naprawdę.
Co za kontrast z absolutną, cudowną władzą lektury!
Życie wypełnione czytaniem byłoby spełnieniem moich marzeń: wiedziałem to już w wieku lat siedmiu. Materia świata jest dotkliwa, nieprzystająca; ale nie wydaje mi się, żeby można było ją zmienić. Naprawdę sądzę, ze całe życie spędzone na lekturze bardziej by mi odpowiadało.
Ale takie życie nie zostało mi dane."

(Michel Houellebecq, Poszerzenie pola walki, przeł. E.Wieleżyńska)

*

Znam miejsce, w którym znajduje się ta książka, daje mi ono nadzieję, że skoro następne książki odbiły się jakoś od tego miejsca, toi we mnie miejsce się zmieni.
"Pejzaż staje się coraz bardziej łagodny, przyjazny, radosny; boli mnie skóra. Znajduję się wewnątrz przepaści. Odczuwam moją skórę jako granicę, a świat zewnętrzny jako miażdżącą siłę. Poczucie odłączenia jest totalne; odtąd jestem uwięziony w samym sobie. Wyższa synteza się nie dokona; cel życia jest chybiony. Jest druga po południu." (M.Houellebecq, Poszerzenie pola walki)

książka z dziwną głuchotą wokół głowy, głuchotą, która wywołuje klaustrofobiczne wrażenie. z niekomunikatywnością, z wewnętrznym obserwatorem-głosem, który prowadzi na skraj rozpaczy i wariactwa. Bardzo nie zgadzam się z słowem okładkowym, gdzie napisano - "W jego życiu niewiele się dzieje: nie jest zakochany, nie ma rodziny ani przyjaciół. Frustracja i nuda powodują, że namawia kolegę do popełnienia morderstwa...". W życiu bohatera dzieje się wszystko, dokładnie wszystko to, co dzieje się w życiu człowieka, problem w tym, że nie ma on kontaktu z tym/własnym(?) życiem. Jakby przerwane zostały połączenia, zamknięte pory stowarzyszające świat wewnętrzny i zewnętrzny, a zarazem wytłumiające przekaźniki pomiędzy tymi światami - uczucia. Zatem tych uczuć nie ma? "Nie jest zakochany", tego nie wiemy, tego nie wie on sam, wciąż przecież reaguje na symptomatyczne obrazy Weroniki, trochę prześmiewczo, a trochę nie bez przyczyny wyciąga ze swoich starych zapisków to zdanie "czymkolwiek by była, miłość istnieje, ponieważ możemy zaobserwować jej działanie." - jest tu i leciutka drwina z drwiny, mam wrażenie, ze chodzi raczej, by pokazać te żałosne próby ogarniania i brak odpowiedzi. Bohater nie jest też pozbawiony przyjaciół, to, że przyjaźń ta nie łapie się w definicji ogólnie przyjętej i intuicyjnie rozumianej, jako przyjaźń, nie oznacza, że tego nie ma. Myśli o przyjacielu z niechęcią, czasem ze wstrętem, a czasem przecież z czułością. Ogólnie ciężko idzie mu spotykanie się, ale to raczej, zdaje mi się ze względu na to odcinanie kanałów komunikacyjnych, niż brak przyjaźni, czy jej porzucenie. Jets to jakiś szczególny rodzaj klaustrofobicznego autyzmu z zachowaniem automatycznych odruchów "codziennego życia", które muszą w końcu zostać złamane.
Nagadałam się, a chciałam tylko rzec - polecam

sobota, 17 marca 2012

Z rozmów rodzinnych - Młot na czarownice potrzebny od zaraz

Sceneria: ogród, mama na ławeczce, ja oparta o grabie, nadchodzi tatko z wózkiem na liście

Tata (mściwie): Spalą was na stosie!

Mama: Ale dlaczego?

Tata: Bo jest półfinał siatki, a wy się uparłyście liście grabić!

między nami gatunkami

Mirek zakochał się w chodniczku sprzed kibla. Chodniczek nie jest temu przeciwny, zatem to piękny dowód na miłość międzygatunkową.
Muszę wyciągać Mirka na tym chodniczku z łazienki, bo nie chce go opuścić. Jest dla niego czuły, jak dla nikogo. Mama twierdzi, że jestem szurnięta, ale ja po prostu rozumiem delikatność tego uczucia ;D



Ps: wiosna jest nieznośna dla solistów ;P

piątek, 16 marca 2012

wiosna

"(...) Położyłem się na łóżku. Narządy płciowe, stale dostępne źródło rozkoszy, istnieją. Bóg winny naszego nieszczęścia, który stworzył nas jako istoty ulotne, puste i okrutne, przewidział jednak tę formę słabej pociechy. Gdyby nie trochę seksu od czasu do czasu, na czym polegałoby życie? Próżna walka ze sztywniejącymi stawami, wypadającymi zębami.
Wszystko to w dodatku śmiertelnie nudne - włókna kolagenu twardnieją, ogniska mikrobów drążą wgłębienia w dziąsłach..."

(Michel Houellebecq, Platforma, tłum A. Daniłowicz-Grudzińska)

i znów inna książka Houellebecqua. i nie to - inna, że używa seksu, bo takich ścieżek w literaturze wciąż doświadczamy, dla mnie ona jest inna w warstwie emocjonalnej, wbrew nasuniętemu na czucie, chłodowi dywagacji, ocen bohatera, jest ona pełna czułości, dziwnej, nieporadnej, bardzo ludzkiej. tym razem bohater jest obciążony sercem, choć zdaje się tego najpierw nie zauważać, czas jakiś nie przyznawać, a nareszcie odkrywać, by utonąć w porażce, na którą wszyscy obarczeni sercem są skazani. i słowo "obciążony"wybrałam, właśnie z tego względu nieprzypadkowo.
bardzo dobra książka.

*

dziś w Zaokniu jest nieprzyzwoicie pięknie. jest pięknie, a ja czuję się dziwnie. pusto. i nie to, ze się tym pięknem i tym poczuciem wiosny nie cieszę, bardzo się cieszę i nawet z tego cieszenia otworzyłam sobie piwo, padłam na glebę i nicnierobiłam i dalej nicnierobię. i wiem czemu mi pusto - bo są takie dni, w których tkwił bardzo istotny drobiazg, śrubka lub gwoździk, który sprawiał, ze kręciło się takie maleńkie kółeczko, a dziś drobiazg wypadł, po prostu wypadł i go nie ma.
no, ale jutro dzień będzie już normalny :)

sacré bleu sturnus vulgaris i turdus merula!, czyli do czego prowadzi odludzie

o 4 rano obudziłam się zlana zimnym potem. myśl mię ogarła, że ja bilet do Tbilisi mam w kieszeni, a paszport nieważny. pierwszy odruch - lecieć, szafę bebeszyć, sprawdzać! aleee... myślę sobie, aleee... matka moja rodzona jedyna, upiecze mnie żywcem podlewając, na rożnie, że ją stracham po ćmoku.
leżę więc i rozmyślam, uspokajam się, tłumaczę, że przecież czas jeszcze, ze na spokojnie zdążę złożyć wniosek, głaszczę się uspakajająco po dłoni, poklepuję po ramieniu, plecki obejmuję, przy czym myślę równolegle do kiedy ja ważny paszport mam
i nagle przychodzi do mnie myśl - paszport wyrabiałam w 2003, to jest ważny do 2013. zaraz zaraz, niedowierzam sobie - skąd ja niby wiem, pamiętam, kiedy ja paszport wyrabiałam? znowu niepokój. bo przecież ja nie pamiętam żadnych dat, liczb, cyfr, nic.
o moralniejszej porze, godziny 6, szusuję, nurkuję, wyławiam i... HA! ważny do 2013roku!

zaprawdę powiadam wam, zło się zakradło do domostwa mego
jeśli zacznę pamiętać swój nip, pesel i numer telefonu, bez wahania wbijajcie mi kołek osinowy w serce!

:]


a rano wyśpiewuje mi i tu nie jestem pewna, bo wciąż targają mną wątpliwości - szpak, czyliż kos? :)
żurawie tyż morderują i Rembrandt, to inna sprawka
:D

miłego poranka



a na ps: ostatnio zaskoczyłam Rembrandta, bo uruchomiłam kurnik, a kury zaspały. w drodze do łózka gonił mnie rozpaczliwy kukuryl Rembrandta, który chciał zatuszować i nadrobić fopę. jeszcze w łóżku leżąc słyszałam, jak się gimnastykuje

czwartek, 15 marca 2012

Z rozmów pracowniczych - O tym, jak uczeń przerasta mistrza

Dziś w szkole doniesiono mi, że dziewczynki z mojej klasy całują się w chłopcami (chyba też z moijej klasy, no bo z kim) w kiblu

czas i miejsce: Rada Pedagogiczna, gdzieś na końcu świata

Dyra: Aha, i jeszcze Asia, słyszałam, że podobno X, całowała się z Y w ubikacji szkolnej...

ja ( smętnie: opierając głowę na stole pedagogicznym) : bosz, straszne, moi uczniowie mnie przeganiają...

*



Ps: Kto lubi Julię i Romeo, Sceltiego?
moja najkochańszą postacią w panowiliamowym dramacie, jest oczywista Merkucjo

Z rozmów rodzinnych - Etologia gatunku

sceneria: tata czyta coś przy stole kuchennym, ja piłuję chleb, mama opowiada o tym, jak było w pierwszym dniu rehabilitacji

mama: no i już poznałam prawie wszystkich, nagadałam się, wszystko mi już opowiedzieli...

tata nie przerywa czytania

ja (odwracam głowę od chleba) : bo ty, mamo to źle z nami trafiłaś. ty musisz się wygadać, a ze mną i z tatą to masz niewielkie pole

mama (triumfalnie): no! bo wy to jesteście te..., jak one się nazywają... MRUKI !

:]

*

Ps: Mam od kilku dni wrażenie, że Mirek zrobił sobie grzywkę :|

poniedziałek, 12 marca 2012

małż

czasami od raniącego nas ostrza odrywa się maleńki kawałeczek metalu, ot drzazga, płynnie zagłębia się w tkankę, nurkuje. miękkie ciało małża reaguje - w odpowiedzi otaczamy ów metal, coraz to nowymi warstwami, które wydają nam się najlepszym nań remedium. osłaniamy go pięknem, otaczamy mądrością, dobrocią, szlachetnością, omotujemy zrozumieniem. warstwy nakładają się jedna na drugą, osłona staje się coraz grubsza, piękniejsza, gładsza, zaczyna lśnić, ale noszenie w sobie perły boli.

niedziela, 11 marca 2012

babski wieczór w Gdyni

ciężki, ciężki poranek... (pozdro Ziny :D)




ale jod robi swoje




jednostki wojenne i Błyskawica




dokowanie z hakiem




i przed spektaklem


foto: Jolisia


faaajnie było :))

czwartek, 8 marca 2012

sialalal dzię beeee aty



ójsmy marta

:D na prezenty dostałam mnóstwo cudownych cudowności jakl życzenia smsy, telefoni, albatros, pizza, wina wszelakie, hy hy acynty i serdeczność- to najbardziej lubię w imieninach*.
nie cierpię tylko całowania :| (ale moi przyjaciele to wiedzą, zatem się nie rwą)

* prezenty

wtorek, 6 marca 2012

ostrożnie lekrama

no trudno, ze reklama, ale tak mnie rozbawia, że nie mogłam się oprzeć :D

niedziela, 4 marca 2012

niedziella

z herbertowskiej trylogii esejów najbardziej lubię "Martwą naturę z wędzidłem" i tęże z przyjemnoscią sobie dziś przeczytałam do pięknego poranka.

a tak poza tym, to słońce już jest wyżej. znacznie. i są bilety na spotkania teatralne.

czwartek, 1 marca 2012

a to ci grzyb

Koniecznie muszę przywieźć ci grzyba, mówi mi Ania na kilku kolejnych spotkaniach, ale kiedy pytam po jakiego grzyba, odpowiada - sama zobaczysz.
Mija jakiś czas, przychodzi najmniej dogodny moment, dzień przed sylwestrem, Ania podrzuca nas z Lidzbarka do Żegot, po czym wręcza mi słoik napełniony biała substancją - masz grzyba, mówi. Posłusznie, choć z nieufnością oglądając zawartość przez ścianki, biorę go.
- Tylko odkręć, bo się udusi.
Stawiam go w "ścianie"*, odkręcam i natychmiast o nim zapominam. W trakcie imprezy przedsylwestrowej, kiedy moja głowa zaczyna napełniać się już kolorowymi balonikami, przypomina mi się, że nic o grzybie nie wiem, co za grzyb.
To musisz wypić, stwierdza Ania, po czym udziela mi szeregu rad, z których żadnej nie pamiętam w całości. Coś mi się kołacze, coś mi się majaczy, większość ginie w harmidrze rozmów, śmiechów i żartów. Codziennie wchodząc do "ściany" pozieram na grzyba i wychodzę, bo co ja z tym grzybem mam robić, nie pamiętam a i nie wypiję, bo on żywi się mlekiem, a ja mleka ani dudu. Grzyb więc stoi.
Wreszcie przyjeżdża siostra z rodziną, pokazuję szwagrowi grzyba i mówię, że to oto cudeńko ma za zadanie produkować coś z mleka, tylko nie bardzo wiem co i jak. Coś mi się majaczy, że trzeba go przekładać, zalewać nowym mlekiem. Szwagier bierze więc na wypróbowanie. Zdjęta obowiązkiem, szperam w sieci, znajduję plan pasienia grzyba. Ha! Rodzina siostry zachwycona,; opanowali hodowlę, następuje więc rewitalizacja grzyba w naszym domu.

* lokalnie, rodzaj kuchennej komórki


Oto są ziarna kefirowe, symbiotyczne kolonie bakterii i grzybów (każdy szczep ma unikatowy skład, co jest oczywiste, kiedy mówimy o takich koloniach). Potocznie nazywa się je "grzybkiem tybetańskim", "grzybkiem joginów", czy "kalafiorkiem". Ziarna kefirowe pochodzą z Kaukazu, tak zresztą jak ich produkt, czyli kefir




Ziarna zalewamy mlekiem, surowym, rzecz jasna, (unikać UHaTego) w naczyniu szklanym, ceramicznym, lub dębowym, lub w skórzanym worku (jak to czynili kaukascy gorole). Unikamy metalu, bo ón-sam nie lubi.
przykrywamy gazą i czekamy




Hokus pokus! 0,5-1l mleka przerabia w przeciągu około dwóch dni ( w zależności ile jest "grzybka"), szklankę mleka około jednego dnia, zatem codziennie można sprokurowac sobie kefir.
na plastikowe sitko go, przecedzamy, zaś ziarna przepłukujemy czystą zimną wodą do momentu aż ściekająca, będzie równie czysta jak ta z kranu. i dalej do słoika i de novo. Symbiont mnoży się dość szybko, zatem można obdzielać krewnych i znajomych królika.




a właściwości kefiru są oczywiście nieocenione.

Ja nie próbowałam, ponieważ mlika do ust nie wezmę, ale kefirożercy zamieszkujący pobliskie wertepy wypowiadają się zgodnie - dobre to jest i świeże i lepsze niż ze sklepu



Zatem o wszyscy ci, którzy dnia drugiego nie wzbraniają się, a wręcz pożądają kefiru, zaprawdę powiadam wam, od teraz będziemy skakać rano już tylko po piwo ;D


Ps: Niech was nie przeraża zielona poświata fotek, późnowieczorne one są, poprawię przy okazji :]