środa, 7 września 2011

popołudnia, traktorki, skrawki

Dzidziuś jechał do Żegot z mocnym postanowieniem, które oznajmił swojej babci, a mojej byłej dyrekcji - Jedziemy do Żegot, do cioci Asi.
Zatem, w drodze powrotnej z pracy, czekała mnie już niespodzianka w postaci Dzidziusia pędzącego do mnie przez boisko, w związku z czym zmuszona byłam następnie, zamiast wymarzonego obiadu, sto ośm razy obejrzeć na przemian konika jącego trawę i orzący traktorek. Czyli - schodziliśmy z górki do konika, po czym wchodziliśmy na górkę, siadaliśmy, ja na ziemi, Dzidziuś na moich kolanach (to było obowiązkowe) i oglądaliśmy zawracający na polu traktor. I tak w kółko. Błogosławiony pan Zenek, że musiał zrobić przerwę, w przeciwnym razie umarłabym z głodu. Dopiero kiedy traktorek zatrzymał się "bo musi odpocząć", Dzidziuś dał się namówić na powrót na moje podwórze, gdzie przy wtórze histerycznego ryku odbyły się próby zabrania go przez babcię do dom. Pertraktacje stanęły na tym, że pójdzie, pójdzie, ale najpierw musimy "wykopać dziurę". Wykopaliśmy więc dziurę, niejedną, zrobiliśmy cztery babki i używaliśmy "grabin" do napełniania wiaderka piaskiem Koniec końców musiałam odprowadzić Dzidziusia do dom i wykonać zwinną rejteradę w chwili dzidziusiowej nieuwagi.


A dziś mam dzień wolny od pracy, w związku z niepełnym wymiarem i znalazłam w kuchni taką opowiastkę

7 komentarzy: