wtorek, 25 stycznia 2011
Przedwyjazdowo
Polega też na siadaniu i zapadaniu w apatyczną drzemkę a za chwilę na robieniu różnych Innych Rzeczy, które w tej chwili zupełnie nie są konieczne, jak podlewanie roślin doniczkowych, segregowanie długopisów na biurku, czy porządkowanie papierów.
Pakowanie się jest jedną z najstraszliwszych pod względem emocjonalnym i logistycznym, czynności, jakie należy wykonać sposobiąc się do wyjazdu. A i tak, zaraz po przyjeździe okazuje się, że jesteśmy szczęśliwymi posiadaczami rzeczy, które ni z prawa, ni z lewa, ni z góry na dół, ani też odwrotnie do siebie nie pasują. Okazuje się też, że odwieszone na chwilę, zapasowe spodnie, nadal dyndają sobie wesoło na gałce od szafy, kilkaset kilometrów stąd, a zęby będziemy myć szczotką do hostelowego kibla.
w związku z tym usiadłam na wulkanie ubrań i otworzyłam sobie Lecha, kupionego na okoliczność niemyślenia o różnych rzeczach, które mogą się wydarzać
*
Aha, zapaliłabym jeszcze na tej kupie ubrań papierosa, ale cholera nie palę. A mówiłam, że należało się nauczyć
**
dziś piękne imieniny:
Miłosz, Miłowan, Miłowit
sny metafzykujące
*
Drugi sen był zbiorach polnych. Całe pole widzenia wypełnione miałam materią o włóknistej strukturze w żółcieniach i oranżach. Kiedy się bliżej przyjrzałam, okazało się, ze jest to splot czegoś na kształt płóciennych nici zagruntowanych, każda z osobna, jakimś rodzajem farby czy substancji farbopodobnej. Należało nazbierać jak najwięcej tych włókien, trudność polegała na tym, że można było zbierać po jednym tylko włóknie i odrywały (czy też raczej zrywały) się dość ciężko. Zapytałam kogoś (kogoś, kto stał poza polem widzenia, wiec nie wiem kim był) dlaczego nie da rady zbierać tego garściami, dlaczego tak trudno się to zbiera.. Odpowiedź brzmiała - Nie jest tak prosto przerwać osnowę rzeczywistości.
czwartek, 20 stycznia 2011
Z rozmów świetlicowych - o docenianiu
Paulina: O, o! Pani ma takie same dżinsy jak ja! Taki sam kolor mamy!
Ja: (zajęta pecaniem bałwanka z tektury) mhm, super, mamy taki sam kolor spodni.
Paulina: (staje nade mną, przygląda się uważnie bałwanowi, po czym z powagą kiwa głową) No i pani też tak dobrze maluje, jak ja.
Wplecenie
Maria Antonina żyła trzydzieści osiem lat, a przez trzydzieści szła drogą przeciętnej kobiety, jakkolwiek przeżyła je w niezwykłych okolicznościach. Nie przekroczyła ona pospolitości ani w złym, ani w dobrym znaczeniu. Była to dusza mała, charakter nieciekawy, a rola, jaką Maria Antonina grała przez długie lata, odpowiednia byłaby z punktu widzenia doniosłości historycznej raczej dla statysty. Bez rewolucji, niszczącej bezmyślny świat jej igraszek, mała arcyksiężniczka z domu Habsburgów żyłaby dalej beztrosko jak sto milionów innych kobiet: tańczyłaby, gawędziła, kochała, śmiała się, stroiła, składała wizyty, dawała jałmużnę i rodziła dzieci, aż wreszcie umarłaby spokojnie na królewskim łożu, nie przeżywszy właściwie nic doniosłego. Złożono by ją uroczyście na katafalku, noszono by po niej żałobę, a wkrótce zatarłaby się w pamięci potomnych, jak tyle innych księżnych, jak wszystkie te Marie-Adelajdy i Adelajdy-Marie czy Anny-Katarzyny i Katarzyny-Anny, których imion, wypisanych chłodnymi literami obojętności w "Almanachu gotajskim", nikt nigdy nie czyta. I nikt nie zapragnąłby się dowiedzieć, kim była ta zgasła dusza i miniona postać, a co najważniejsze, sama Maria Antonina, królowa Francji, nie dowiedziałaby się nigdy o uśpionych w niej wartościach, gdyby nie przeszła przez gehennę cierpienia.
Na szczęście czy nieszczęście człowiek przeciętny nie czuje potrzeby patrzenia w głąb własnej duszy, gdyż ona go nie zaciekawia; nie zastanawia się więc nad sobą dopóty, dopóki nie okaże się tego potrzeba. Samotnie nie korzysta z drzemiących w nim możliwości, pozwala spać bezczynnie swym uzdolnieniom i daje słabnąć siłom ducha niby nie ćwiczonym muskułom. Dopiero prawdziwa konieczność zmusza go do baczności i do napięcia zwiotczałych mocy. Umysł zwyczajny musi być przemocą spędzony z wygodnego legowiska przeciętności, aby stał się tym, czym mógł być od dawna. A do tego celu los ma tylko jeden bat: nieszczęście. Jak artysta, który z rozmysłem tworzy rzecz drobną, zamiast z wielkim rozmachem okazać moc twórczą - tak los wybiera od czasu do czasu człowieka małego, aby dowieść, że nawet z marnego materiału wydobywać może najwyższe napięcia, a ze słabej i opasłej duszy wykrzesać wielką tragedię.
I jedną z najpiękniejszych jest mimowolna i niepragniona bohaterskość Marii Antoniny"
(Stefan Zweig. Maria Antonina.
Tłum Zofia Petersowa)
*
Zajęła mnie ta ksiażka
środa, 19 stycznia 2011
7 okrętników
- Co ja zrobiłem! - powtarzał w kółko. - Niebo już nie jest takie, jak było. To przez me miękkie serce!
A z nieba roznosił się płacz aniołów, przez szpary w bramie przeciskał się dym z tabaki, dochodziła wcale nieanielska muzyka. Wszystko to przez okrętników z Łeby.
Było ich siedmiu. Jednego dnia zatonęli, gdy podczas sztormu korab, którym płynęli, poszedł na dno."
z 7 powodów rodzi się szersza nieufność
"Westchnął Święty Piotr. Niestety nie ma ratunku, pomyślał. Kto raz zostanie wpuszczony do raju, tego już wyrzucić nie sposób...
W tej chwili stanął przed nim pewien skromny rybak z Łeby, który przeżył swoje lata i pożegnawszy się z rodziną, pogodzony z Panem Bogiem, umarł tego dnia.
- Skąd jesteś? - spytał Święty Piotr.
- Z Łeby - odparł rybak.
- Z Łeby nikogo już więcej do nieba nie wpuszczę - oświadczył twardo Święty Piotr. - Czy ty widzisz, człowiecze, co tam twoi krajanie wyprawiają? Piekło mi z raju robią"
Na szczęście istnieje sposób, żeby pozbyć się problemu, wystarczy nieco uchylić bramy niebios i głośno wrzasnąć
"Okrat w sztrądze!!!"
i po kłopocie
;)
Fragmenty z legendy "Rozbójnicy w niebie"
(Dorota Abramowicz. Legendy Pomorza i Kaszub)
*
tu do obrazek
*
A tu Kaszebsczi
„Swiãti Pioter stojôł kòle brómë nieba ë wëriwôł sobie włosë z sëwi brodë…
- Co jô zrobił! – pòwórzôł w kółkò. – Niebò ju nie je taczé, jaczé bëło. To przez to mòje mitczé serce!
A z nieba szedł głos płakaniô aniołów, przez rësënë w brómie przecëskôł sa dim cëgaretów, czëc bëło anielską mùzykã. Wszytko przez tëch okrutników z Łebë.
Jich bëło sétmë. Jednégò dnia òd razë sã ùtopilë, czej pòdczas chaji òkrãt, chtërnym płënãlë szedł na spôdk mòrza.
(…)
Wzdichnął swiãti Pioter. – Ale tuwò ni ma ratënkù – pòmëslôł. – Chto rôz òstanie wpùszczony do raju, tegò ju na żóden ôrt nie jidze wërzëcëc.
W nym sztërkù stanął przed nim jeden biédny rëbôk z Łebë, chtërny prawie ùmarł tegò dnia, pò przeżëcym swojich lat a òddzakòwanim sã ze swòją familią, pògòdzony z Panã Bògã.
- Sądka të jes? – spëtôł sã swiãti Pioter.
- Z Łebë – òdrzekł rëbôk
- Z Łebë jô nikògò ju wicy nie wpùszczã – rzekł cwiardo swiãti Pioter.
- Czë të nie widzysz człowiecze, co Ti twòji wprawiają? Òni tuwò mie piekło z raju robią!”
wtorek, 18 stycznia 2011
Kubatomik
"Ślizgawki" - przykładam ucho do książeczki i słucham, jak oddycha materia. prawdziwy papier, z okładką, nazwiskiem na niej, z wnętrzem wypełnionym wierszami, które dobrze znam, a przecież teraz, w książce wyglądają zupełnie inaczej, jakbym po raz pierwszy ich dotykała. To dlatego też serce mi mocno bije, kiedy trafiam na ten z zaklętą w niego joanną, chociaż przecież znam go doskonale, znają go żegockie lipy, a wygląda tak odświętnie.
Patrzę na tomik, myślę głównie o tym, co jest w Kubie. jak bardzo mieści się i nie mieści w wierszach, na ile go znam, a na ile mnie zaskakuje. pojawiają się szpary, rozpadliny w mojej głowie - pomiędzy poznaniem zewnętrznym, a zaproszeniem do wnętrza jego głowy. I czy to jest ten sam Jakub, z którym w przypływie ogniskowej energii śpiewamy wszystkie znane nam harcerskie pieśni, czy może ten, który mówi "nitka, po której chciałem iść kończy się zbyt szybko"?
Sądzę, że sam autor już w jakiś sposób daje mi odpowiedź z tym swoim kubowym, spokojnym uśmiechem:
"Kiedy otworzysz kopertę, kiedy oczy, kiedy
wreszcie zrozumiesz, w tobie się kończę"
To chyba jedno z najpiękniejszych zdań z tej książeczki, zdanie ogarniające czytanie poezji, patrzenie na drugiego człowieka, nasz egocentryzm i kulawe poznanie, ale też ufność, otwarcie i jakąś szczerość dawania.
I zupełnie, ale to zupełnie nie szkodzi, że Kuba nie odróżnia bociana od dzięcioła, na wszystko przyjdzie pora, bo przecież to w nas są wszystkie początki i zakończenia.
Otworzyłam wczoraj kopertę, była w niej książka. Kubo, pozaginałam jej ośle uszy, a ponieważ mnie znasz, będziesz wiedział, czy to dobry znak
cytaty z wierszy "Małe rezurekcje" i "ABRh-"
(Ślizgawki. Jakub Sajkowski)
poniedziałek, 17 stycznia 2011
fortepian warczy
Z obłędu tego koncertu wyrywał mnie czasem i to bardzo delikatnie, cichusieńki rezonans, inaczej odleciałabym pod sufit i prawdopodobnie już nigdy nie wróciła
S. Rachmaninow: III Koncert fortepianowy d-moll op. 30
Orkiestra Symfoniczna Filharmonii Warmińsko-Mazurskiej
Janusz Przybylski – dyrygent
Eugen Indjic - fortepian (USA)
piątek, 14 stycznia 2011
o maniu dziada
(E.T.A. Hoffman Dziadek do orzechów. Tłum. J.Kramsztyk)
Kiedy w dzieciństwie po raz pierwszy zobaczyłam balet "Dziadek do orzechów", a jakiś czas później, do moich rąk trafiła książka Hoffmana z magicznym rysowaniem Szancera, zakiełkowało we mnie małe marzenie, marzonko zaledwie, ale jak wszystkie marzenia, zrobione z trwałego i solidnej jakości materiału.
w stabilnym stanie przetrwało do dziś, a właściwie do wczoraj.
od wczoraj mieszka u mnie dziadek do orzechów.
Przez Szancera, jeśli myślę o zegarmistrzu, widzę taki warsztat (w mieszance dodatkowo uczestniczy ilustrowana przez rysownika "Akademia Pana Kleksa".
W tym rysunku widzę inspirację malarstwem Friedricha, i czuję ją też gdzieś pod skórą ilustracji do Pinokia
Od Marcina Szancera, być może, wzięła się nieprzemijająca i gorąca moja miłość do koników na biegunach oraz przedmiotów "do kieszeni", takich, które wytwarzają wokół siebie magiczną aurę prostego piękna i czułości.
Z ilustracji "dziadka do orzechów" chyba jednak najbardziej lubię te niekolorowe. Nie wiem, co sprawia, że obrazy Marcina Szancera mają dla mnie taką magię, może wszystko to, co się w jego rysowaniu, moim życiu i poczuciu złożyło w jakąś całość.
Dziadek do orzechów, jako żywo przypomina Pitera :]
A z prezentów podchoinkowych, dostałam wymarzony i zabytkowy moździerz
czwartek, 13 stycznia 2011
Sny pierwszej klasy
Najstraszniejszy mój sen pani opowiem. Śniło mi się, że mnie zaknięto w pralce. I nikt mnie nie mógł uratować, bo nie wiedzieli że ja jestem w pralce. Tylko patrzyłam przez tą małą, okrągłą dziurę ściśnięta
*
Piotr:
A ja pani nie opowiem swojego najpiękniejszego snu, bo się wstydzę. Albo dobra, opowiem. Śniło mi się, że Wiktoria hyyy... (śmiech)
Paulina - Zakochała się w tobie!
Piotr (kiwa potakująco głową) yhy
*
Beatka:
A ja pani powiem przysłowie - nie wolno podrywać chłopaka koleżanki, nawet jeśli nie masz swojego.
(Z dzisiejszych moich zajęć świetlicowych z pierwszakami)
**
dziś imieniny Bogusąda
środa, 12 stycznia 2011
doniesienia
*
Odkąd Mirek nauczył się otwierać chlebak i wykradać tatową kolację, musimy zamykać chlebak na klamerkę od bielizny.
Księga smaków wg Religijnej Joli:
smak i zapach: jakbyśmy siedziały na workach ziemniaków w waszej piwnicy
nalewka malinowa r.2010
smak: jak siedzenie na balotach podczas dożynek.
jarzębiak r.2010
zapach: idziemy, ja i ty, drogą nad jezioro. to jest w tym miejscu pomiędzy rozwalonym domem, a zejściem do wody
smak: jak pustka
smak po pewnym czasie: jak wąwóz w lesie nad jeziorem
wtorek, 11 stycznia 2011
poniedziałek, 10 stycznia 2011
zimowy przedzmierzch
w brąz półcienie przypór, wygrywające gamę aż pod oranże, ściany.
powolne lico przybytku w kamiennych ramach - portret barwy
stoję na drodze aż do ostatniego, elektromagnetycznego liźnięcia naszej najbliższej gwiazdy.
nikt nie przychodzi z niczym
Cieśla przyniósł siekierę,
wikliniarz przygotował [swój] kamień,
swoją ciężką siekierę [przyniósł szkutnik],
młodzi ludzie [...],
starzy ludzie przynieśli linę palmową,
bogaty człowiek przyniósł bitumen,
biedak przyniósł to, co potrzebne [...]
(Epos o Gilgameszu/ wersja z Niniwy)
Który z ludzi, okazał się najbardziej przydatny przy budowie arki?
niedziela, 9 stycznia 2011
eskaponeiros
Tłum. M. Rusinek)
*
Kiedy muszę załatwić sprawy w jednym z miejsc, których się obawiam (urząd, dentysta itd) chce mi się spać. Położyłabym się wtedy choćby na trawniku i zasnęła, gotowa jestem to zrobić włącznie z fazą REM. To samo dzieje się, kiedy jest mi smutno, kiedy nagle przestaje pasować kształt do obrysu, kiedy ktoś mnie skrzywdzi, kiedy sama wywinę orła, czyli wszystkie sprawki, wywołujące wewnętrzne podenerwowanie. Organizm natychmiast reaguje - spać!
Od dziecka uciekałam w świat snu, może stąd moje snami zainteresowanie, nie bardzo umiałam i nie bardzo miałam komu wyspowiadać się ze swojego pobolewania, zwymiotować flaków i pozwolić im przeschnąć, wiec wiałam w sen. Cały dzień, gdzieś tam, na dnie głowy, oczekiwałam na moment, kiedy już będzie można pójść do łóżka i śnić.
Teraz, oczywiście uczę się rozwiązywania sytuacji, uczę się mówienia o tym, co czuję, uczę się swoistej odwagi, zmniejszyła się więc intensywność owego morfeoeskapizmu, a jednak odruch pozostał, sygnał obronny, a czasem alarmowy, że coś się dzieje, coś, przed czym bardzo chcę uciekać.
Z tego też powodu, kiedy wczoraj, czytając drugi, zdobyty rocznik moich ukochanych Fistaszków Charlesa M. Schulza, natknęłam się na powyższe paski, roześmiałam się w głos i zobaczyłam w sobie Charliego Browna. Mój boże, pomyślałam, jestem Charliem Brownem!
:|
Tu blo fistachowy
*
W śniku:
wczoraj śniły mi się maleńkie, pasiaste kamyki w kształcie toffi. Pasma na nich były czerwone, błękitne, szare i białe.
śniły mi się też różnorodne hafty, rozkładałam obrusy i powłoczki oglądając przepięknie wyszyte wzory.
a dziś byłam speleologiem, w niewielkiej jaskini znajdował się kryształ ametystu, przepiękny i ogromny, ale żeby tam dotrzeć, trzeba było przejść, a w zasadzie przepłynąć, przez bardzo ciasny syfon skalny wypełniony wodą. Byłam tam najpierw sama, a kiedy wróciłam na powierzchnię, namawiałam znajomych i rodzinę, żeby ktoś zechciał wrócić tam ze mną i zobaczyć ten kryształ. wszyscy odmawiali z powodu tego zalanego wodą przejścia. pamiętam, jak mi było smutno, że tylko ja widziałam ten ametyst.
sobota, 8 stycznia 2011
O nawigacji
*
(dziś imieniny Mącisława)
piątek, 7 stycznia 2011
Cud czasu
Mój nieduży pokój zawiera większą liczbę zegarów, niż to jest konieczne. Są pośród nich zegary popsute, na rozstanie z którymi, nie mam serca. Pamiętam, jak pierwszym odruchem Kapitana Sparrowa, gdy wchodził do mojego pokoju, było odwrócenie zegara tyłem. Pamiętam, jak bardzo mnie to drażniło. Lubię patrzeć na tarczę zegara, nie po to, by w jakiś szczególny sposób mieć kontrolę nad czasem, w zasadzie odczytuję godzinę bezwiednie i po nic, po prostu patrzę na czas, wyznaczony przez zegar i to mi wystarcza.
*
A na zdjęciach syberyjskie cudeńko
Чудо Часы (Muzeum Historii, Irkuck)
**
a dziś imieniny ma Chociesław
przestrzeń za uszami
Lecz mimo to kilka z nich przetrwało, dotarło do miasteczka straconych imion i może stworzyło tam cichą wspólnotę. To naprawdę nieduże miasteczko. I przy bramie pewnie stoi taka tablica:
NIEUPOWAŻNIONYM WSTĘP WZBRONIONY
Nieupoważnieni, którzy wchodzą, oczywiście podlegają odpowiednio niewielkim karom."
((Haruki Murakami "Ślepa wierzba i śpiąca kobieta. Uboga krewna")
*
czy książka jest lepsza, czy gorsza, magiczna, czy przygruntowa, stale utrzymuje mnie pod wrażeniem Murakamiego, jego umiejętność 'pojawiania świata'. specjalnie nie użyłam tu zwrotności czasownikowej, bo czuję to raczej, jakby autor podnosił ręce do góry a świat podążał za nimi, usiłując dosięgnąć wnętrza autorskich dłoni. on nie konstruuje, nie buduje, tylko rośnie je w jednej chwili rozciągniętej samej w sobie. przytoczony fragment bardzo mocno kojarzy mi się z jedną z najpiękniejszych dla mnie książek Murakamiego, czyli "Końcem świata". jeśli miałabym wybrać rzeczy, które wpłynęły na światy w mojej własnej głowie, to "Koniec świata i Hard-boiled Wonderland", byłaby jedną z nich. jest jedną z nich.
magiczne książki Murakamiego (bo dzielę je na magiczne i te przygruntowe, które mnie nie pociągają aż tak, choć nie stronię od ich przeczytania) są mi jakoś szczególnie bliskie i nie chodzi o obecność w nich magii, tylko o to, że to poczucie "magii", wynika z pewnego stanu i sposobu patrzenia. odkrywam wspólną mi przestrzeń patrzenia. znam tę formułę świata, jakbym się w nim urodziła. cienie pod nogami, nigdy nie są dla mnie "tylko cieniami". nazwę to poczucie i patrzenie - przestrzenią za uszami
środa, 5 stycznia 2011
warunki warunkam, a życie turkocze
ranek. Matuś narzeka, niet wody, niet pradu, niet ciepła, no chociaż lodówka w swoim żywiole, herbaty mało pijmy, bo nie starczy do życia wody. w ogóle to się nie myjmy, nie uzywajmy, nie pijmy i żadnego użycia z przedrostkiem hydro.
Mam Danuś: (około 7 rano) no, i nadal nie ma wody, nie wiem, jak nam wystarczy
ja:(zwleczona z łózka zimowego) idę do pracy
*
ja: (wchodzę do dom)
Mam Danuś: Ojej, nie ma wody ciągle i nadal, ledwo starczyło, żeby zupę ugotować. Ale za to zrobiłam na dwa dni.
:|
poniedziałek, 3 stycznia 2011
wiersz o wadium
o tu klikson
Barwy zimy
Wiedziona nagłą, nieopanowaną ochotą uwiecznienia bladej delikatności zimowego zmierzchania, narzuciłam na siebie, co tam miałam pod ręką i pognałam na dwór.
Światło blakło, kryło się za nadciągającymi chmurami. Żeby złapać ostatnie jego liźnięcia, wspięłam się na zaspę otulającą ogrodzenie cmentarza. Już tam wspięłam, zaspa, jak to zaspa, jawiła się formą o zachęcającym kształcie i wysokości, a wykazała niską gęstością, tak więc w zaspę się po prostu wbiłam, jak gwóźdź w masło, jak kolec w d..., po prostu wbiłam aż po biodra. No, a skoro już do tych bioder uwięzłam, moja równowaga dopowiedziała sobie "be" tam, gdzie wcale nie miałam zamiaru mówić "a" i usadziła mnie z rozmachem w śnieżny puch. Psiakrewie! zaklęłam z francuska, żeszkurewmać!, poprawiłam po maorysku i wytrząsnęłam śnieg z uszu. Uniosłam się w pion, a znakomita część zaspy, ulegając swawolnemu nastrojowi chwili, z pieśnią na ustach wmaszerowała mi do gumowców.
niedziela, 2 stycznia 2011
rokowania
znów dosypało nam do worka z zimą.
tu wczorajsze po drodze, zagrzebane usługi pogrzebowe
i jeden duet egzotyczny w programie
Dziś imieniny mają:
Abel, Izydor, Makary, Odil, Strzeżysław