przyglądam się zdjęciom sprzed i po granicy. jest różnica, pierdolić technikę, te starsze zdjęcia mają w sobie coś, co mi się ostatnio w fotografii zgubiło, sądzę, że to życie
gdzieś się zapędzam za mocno, w szukaniu linii, płaszczyzn, uwliekaniu się kompozycją, łamaniu i kadrze i łamaniu tego kadru, w złotym podziale i pilnym dokręcaniu czasów, apertur, oblizywaniu ISO; zdjęcia mi zmarniały.
i czułam ten nieteges, czułam ową martwotę, to nieożywienie rzeczy, ale dopiero dziś, kiedy kicałam po zdjęciach z podróży, nieeleganckich, nieułożonych, niefrasobliwych technicznie, z radośnie wykonaną kichą i przechyłem, uświadomiłam sobie, że czas zgubić staranność. tym razem premedytacyjnie, tym razem na innym stając krześle.
choć, jak sądzę, to będzie tradycyjne już miotłanie się, w poczuciu chcenia tego, owego, unego.
dziwna jest fotografia. mocno dzieje się w głowie jednak, jak wszystko zresztą, kurważesz jego mać
a jednocześnie dzieje się poza głową, a i w skrzynce się dzieje, oj dzieje się,.
konkluzja - nie kupię tego aparatu za cholerę . masakra i maszkarony! do stu tysięcy śledzi.
ale za to jadę na Syberię, co jest
a) wytłumaczeniem
b) znakomicie mnie pociesza
jo ho ho
i butelka rumu!inny wniosek
* a jednak wiem już w miarę blisko, jakie zdjęcia chcę robić,
teraz tylko pozostaje się przytrzymać za mordę i złapać właściwy wiatr w chustkę.
a na marginesie
przypomniała mi się baśń z wiatrami w roli