niedziela, 5 stycznia 2020

O życiu

Za oknem wreszcie jakaś namiastka zimowej aury, marna bo marna, ale i tą się cieszyć należy, bo już coraz rzadsza, z tym, że nie umiem się nią cieszyć w pełni, jeśli wiem, że gdzieś na dalekiej północy niedźwiedzie polarne zdychają z głodu, na Ukrainie misie brunatne umrą, bo nie zasną, a w Australii giną tysiące przedstawicieli fauny z powodu szalejących pożarów, że wielkie setletnie organizmy ludzie uważają jedynie za opał i zawalidrogi, bez opamiętania zmniejszając ich ilość, bez zastanowienia kończąc ich i tym samym też nasze życie. Czym są nasze maleńkie kołatania trwożliwych serduszek wobec tych dramatów. Myślę o życiu, o jego zasadności, celowości, kształcie. Zamknięta w nasuwającym fałszywą myśl o bezpieczeństwie, krążku lampki, odseparowana od bezwzględnego wszechświata iluzją kawałka deski, kruchą mieszanką piasku, wapna i wody, kilkoma płatkami gliny, grzeję łapki patrząc w błękitnawy ekran komputera, na którym smażę średniej jakości teksty będące raczej autoterapią, niż listami do świata.
Miałam sen noworoczny, był w nim Tworzyciel, była stworzona przez niego istota. Nie pamiętam, jak dokładnie wyglądała, ale była brunatna, tę jedna cechę zapamiętałam wyraźnie. Istota była na początku nijaka, ani przysparzała kłopotów, ani specjalnie dobrego, wraz z rozwojem snu stawała się jednak coraz uciążliwsza, wręcz groźna. Spraw, żeby zniknęła, poproszono w tym śnie Tworzyciela. Stworzyć jest prosto, to mogę, odpowiedział, ale nie wolno mi kończyć jej życia, ono musi skończyć się samo.
W drugim śnie wyszłam za okno pokoju, na dach, jednocześnie jednak pozostawałam w tym pokoju i obserwowałam siebie bojąc się, że spadnę. Bałam się ta ja, która byłam w pokoju, nie ta na dachu. Ta na dachu ja nie bałam się w ogóle. W pewnym momencie ja w pokoju przyłączyłam się do głosu innych przebywających w tym pokoju ludzi i prosiłam, żebym ja na dachu weszłam z powrotem. Ja na dachu usłuchałam, bo tak naprawdę na tym dachu miałam tylko coś do zobaczenia, żadnej brawury, chociaż było wysoko i stromo i ślisko (a i miałam na sobie czerwono-granatową sukienkę z dzieciństwa, to  też pamiętam).
Więc ja z dachu weszłam przez okno i pierwszy raz w życiu we śnie spojrzałam sobie w oczy ja w pokoju. Ja z dachu spojrzałam sobie w oczy i przemówiłam do siebie. Ja w pokoju też patrzyłam w oczy ja na dachu i słuchałam, ale nie wiem, co mówiłam, bo wrażenie było tak silne, że poczułam jakby wybuchał mi mózg, obudziłam się z uczuciem tąpnięcia w czaszce. Krótkie spięcie neuronowe?

Kubuś Sajkowski, który uciekając przed hukiem sylwestra i noworocznością, tradycyjnie już znalazł schronienie w Żegotach, też miał dziwne sny i  twierdzi, że to kwestia aury małej biblioteczki, w której zwykle śpi, z tym, że moje sny się do tego argumentu nie kwalifikują, bo ja śpię w swoim pokoju, gdzie książek jest znikomo, a przynajmniej w założeniu tak miało być, ale może powinnam mniej czytać?

*

A właśnie, czytać, w lubelskiej Między słowami znalazłam leśmianowskie Klechdy Sezamowe z cudownymi ilustracjami Jana Lenicy. Wróciłam do dziecięctwa, do dokładnie tego samego poczucia przejścia przez magiczny portal, jednak dobrze napisana baśń, to dobrze napisana baśń. A ilustracje, które z kilku kresek wąskiej palety barw potrafią oddać roziskrzone ogrody klejnotów i cały przepych wschodu, to jest naprawdę coś.
No i ta ambiwalencja spraw baśniowych. Taka na przykład, w finalnej baśni,  Parysada, najpierw dowiaduje się od karzełka o trzech cudach, których nie posiada, potem rozpacza i mówi braciom: „Wielka jest moja niedola! (…) Smutek mój nie zna granic! Bracia moi, ratujcie mnie, ratujcie! Brak mi do szczęścia trzech rzeczy, trzech cudów, trzech dziwów…”, następnie wysyła po te cuda swojego najstarszego brata, a z drugim bratem „smutni wrócili do pałacu, narzekając na los, który ich brata zmusił do tak niebezpiecznej podróży”. Na los, cholera!?
Oczywiście, jak to w klasycznej baśni, rzecz kończy się dobrze, ale Parysada, która nigdy nie płakała, a serce jej jest mężne i hart ducha wielki, żeby ocalić tego, który ma zostać jej mężem, musi skropić łzami jego skamieniałą postać. Ale szlachetna i piękna dziewica może zapłakać dopiero wtedy, kiedy ptak Bulbulezar dziobie ją w policzek, na którym wykwita brzydka brodawka. Parysada rozpłakuje się wtedy szczerze i rzewnie, tak serdecznie, że nawet Bulbulezar na widok jej rozpaczy zaczyna w klatce szlochać: „Nieszczęście, nieszczęście! (…) Przestałam być najpiękniejszą ze wszystkich dziewcząt na świecie! Mam na policzku brodawkę brzydką, nieznośną, wstrętną i okropną”. Mało tego, choć odczynia czar, nadal kwiczy: "- Królewiczu! - szepnęła Parysada. - Zawsze pragnęłam zostać żoną takiego jak ty młodzieńca. Nie wiem tylko, czy mam prawo wyjść za mąż za ciebie.
- Cóż stoi na przeszkodzie? - spytał królewicz.
- Stoi mi na przeszkodzie pewna rzecz brzydka, wstrętna, nieznośna i okropna.
- Jak się ta rzecz nazywa? - spytał znowu królewicz.
- Brodawka - szepnęła Parysada spuszczając wstydliwie oczy.
Dopiero teraz królewicz zauważył na brodawkę policzku Parysady.
- Parysado! Zawołał z klatki Bulbulezar. - Zdejmij z palca królewicza sygnet brylantowy i brylantem tego sygnetu dotknij brodawki - a zniknie natychmiast.
Uczyniła to Parysada i brodawka znikła.
- Teraz już mi nic nie stoi na przeszkodzie do tego, aby zostać żoną królewicza! - zawołała uradowana Parysada"
I tym sposobem dowiadujemy się, że nie tyle istotna strata braci, nie żal nad skamieniałymi ludźmi, ale ważna jest uroda
(oraz że Leśmian miał znakomite, ironiczne poczucie humoru (to też w pozostałych baśniach))
A w temacie tak sobie przytoczę swój wierszyk z zamierzchłości


baśń znaleziona w skrócie

dobro zwycięża zło
i jest ok.

ale teraz powstają trzy pytania
dlaczego kradzież trzech włosów
z brody diabła jest dobra
dlaczego obżarcie trzech niedźwiedzi
przez złotowłosą jest dobre
i dlaczego zawsze jest dobra ta ładna

*

Dobrego w niujerze (i żadnych brodawek)!



a tu z Jakubem, oboje w dresach, świętujemy sylwestra. Była jeszcze Mamcia i Pani Teresa, graliśmy w scrabble i piliśmy wino oraz piwo i jedliśmy pierniczki.





2 komentarze:

  1. No widzisz... natomiast mi śnił się pasztet. Pieczarkowy.
    Koniec. O_O

    Oraz: jak dla mnie to mieliście świetnego Sylwka!

    OdpowiedzUsuń
  2. no Sylwek był primasort! Pasztet pieczarkowy śnić - czekają Cię zmianym, w myśl zasady, że na oborniku życia rośnie całkiem smaczny grzyb! :D

    OdpowiedzUsuń