niedziela, 19 stycznia 2020

Idą wilcy...

Czytam artykuł z Dziennika Łódzkiego bodajże, artykuł o straszliwej pladze wilców, którzy to coraz bezczelniej atakują dobytek, domostwa i jestestwa. Smutny artykuł, bo widzę w nim istnie odbicie tekstów wieków średnich oraz podań ludowych, a także klasyczny młot na czarownice. 

Drzewiej ludzie też z całą pewnością (ludzie bogobojni i rzetelni, co Boga i innych rzetelnych ludzi  brali na świadków) widywali wikołki, wompierze i strzygi. Zmory niejednemu koniowi w nocy uplotły grzywę, czego dowodem ta upleciona grzywa przecież była, dowodem namacalnym, więc ratio.
Ba, wielcy podróżnicy przywozili wieści o lądach niesłychanych, potworach niewydarzonych, na ich własne widzianych oczy. Ba, wielcy historycy z pełną swojej profesji powagą, zapełniali świat jednonogami, dwugłowami, stworzeniami niestworzonymi. To wszystko miałobyż być Nieprawdą?

Cóż jest prawda? Odpowiedź na to pytanie pozostawiam filozofom, czyli ludziom, którzy mogą niepracować absolutnie w każdym zawodzie, a ja jako biolog (kapitan Sparrow frenetycznie nie cierpi, kiedy tę formułkę wypowiadam) napiszę, no jasne, wilcy jedzą inne zwierzątki, a zdarzy się, że i człeka jeśli taka zajdzie okoliczność, też wpierdolą, bo gdyż są to drapieżniki. 

Czy to nagminne? Bycie drapieżnikiem i owszem, czego dowodem najbliższym jesteśmy my, ale wpierdalanie dobytku ludzkiego przez dzikie, nie, bo dzikie wie, że jesteśmy drapieżnikiem większym i okrutniejszym, więc raczej trzyma się na dystans. To drastycznie mniejsza skala, niż dręczenie zwierząt hodowlanych i domowych przez ludzi. Codziennie jakiś gospodarz nie dopełnia swoich obowiązków wobec innego zwierzęcia. Codziennie żylaste konisko ciągnie jakiś wóz z turystami nad symboliczne Morskie Oko, codziennie jakiś pies cierpi z zimna i głodu na łańcuchu, w oborze ryczy wychudzona krowa, a koń, który schorowany z powodu katorżniczej pracy, jest oddawany w nagrodę na rzeź, pan, czy pańcia porzucają w lesie jakiegoś psa, inny pies wyje przy lichej budzie. Codziennie. W wielu miejscach. Warto poczytać sobie historie zwierząt chociażby z Fundacji Centaurus , warto rozejrzeć się wokół siebie.

Wrócę do wilców, te będą szukać miejsc i pokarmu, co zatem i jak spróbować żyć w harmonii? Wyjścia są proste i trudne zarazem, bo najbardziej chyba rzecz rozbija się o wynalazek, którego ja nadal do końca nie rozumiem, pieniądze. Poniechać wycinki połaci lasów w celu stawiania tam hoteli, rezydencji, akwaparków, kolejnych osiedli przyciągających oko tym, że ach och stoją w parku krajobrazowym, co srogą ciągnie ironią. Przykład z mojego własnego podwórka, kiedy to nad jezioro Blanki przybywali miejscy potentaci i zachwycali się urodą i dzikością tego miejsca, po czym szastprast wybudowali tam domki w przeróżnych stylach, żeby wspomóc krajobraz, zdaje się, bo chyba o to im szło.

Cóż mają jeść wilcy, jeśli z wielką werwą eksterminujemy zwierzynę łowną,  masowo, puszczając mimo uszu głosy środowisk naukowych, biologów, wirusologów, ekologów (ach jakże ci ekolodzy teraz są opluwani). No to gdzie będą mieszkać i co mają jeść?
Z jednej strony chcemy obcować z naturą, ale żeby była na smyczy i mieszkała w szafie, wyciągana raz do roku na letni festiwal i jeszcze żeby nie warczała na dzieci, jak ją będą ciągnąć za ogon.
Chcemy chronić swe i chrońmy, bo przecz nie o to idzie, że aż taki altruizm, w końcu uczestnictwo w konkurencji miedzygatunkowej, to rzecz normalna. Trzeba jednak zamiast nakazać wybić draństwo na pniu, raczej podejmować zwiększone środki ostrożności, szukać nowych rozwiązań, zabezpieczeń, nic nie będzie już po staremu. Daj losie, żeby w ogóle było coś, bo coś się nie zanosi.

Trzeba mieć na uwadze, że musimy dać przyrodzie odetchnąć. Nasz kraj, mający jeszcze do niedawna opinię "dzikiego" i to opinię wypowiadaną z zachwytem również przez moich zagranicznych przyjaciół i znajomych, uparcie dąży do cywilizacji betonu,w czasach, w których należy zrobić odwrotnie, należy wykonać wielką rejteradę od transformacji Ziemi w park rozrywki. I to nie jest kwestia tej, czy innej kasty rządzącej, bo one są tylko symptomami naszych prawdziwych chorób. To my chorujemy, to my musimy się zmienić. Świat musi się zmienić, pardąsik, świat się już zmienił, teraz zmienić musimy się my. Trudność jednak polega na tym, że jest istotny opór wobec tej konieczności, nadal jeszcze tylko nieliczni wobec mas, próbują to robić.

*

Miałam dodać o książeczkach, ale już będzie za długo, za dużo tekstu, a ja nie lubię jak na blogu jest bardzo długo, więc następczą razą. Dziś o świcie liczyłam ptactwo dla uwuemu, 2 godziny z lornetką kamieniem przy badwaczym karmniku postawionym na urągowisko moich 6 kotów, w ogrodzie. Czy ptactwo reaguje na barwę pokarmu. I też się zastanawiam, czy wobec upadającej przyrody, nadal chcemy wiedzieć czy lubią niebieski słonecznik*? A może takie drobiazgi okażą się kiedyś barzo ważne? Kto wie, na wszelki wypadek liczę.

*Najwięcej włomotały niebieskiego (z czterech kolorów), ale to pierwsze koty za płoty, jeszcze 4 tygodnie...

*

Okazuje się, że moja potrzeba pustki i przestrzeni przegrywa z wrodzoną moją cechą, która nakazuje rzeczom dryfować do mnie. Coraz mniej ściany.


2 komentarze: