poniedziałek, 27 stycznia 2020

dzień jak codzień

Na na na, dostałam od Ósmego pierwszy sezon Ciemnych materii (na podstawie P.Pullmana), to chyba namówię przybywającą dziś Retes, żebyśmy popatrzyły, jak już się nagadamy. Siostra w kuchni pichci czarcie placki, no tak to se pożyję. Ale, żeby nie było, wściekle rano upiekłam drożdżówkę, przy czym upiekłam jest silnym eufemizmem w tym przypadku, gdyż poleżała ona sobie , drożdżówka ta znaczy, w naszym piekarniku ciut za długo chyba i nie wolno na nią teraz patrzeć od dołu, to jest zabronione osobnym dekretem. I Łaski przyszła dzisiaj znowu z bijatyki z obszarapnym uchem i podbitym okiem. Któryś kot podwórzowy (podejrzewam raczej Frankę, niż Globusa, a już na pewno nie kociaki) usiłował włomotać lali domowej, z tym, że koty podwórzowe nie wiedzą, że lala domowa była jeszcze parę lat temu bezdomnym zakapiorem, więc niestety dostaje się po obu stronach.
A, jeszcze z przyjemności, to dostałam od Marty, mojej siostrzenicy absolutnie cudowną kieckę, którą mi Marta własnoręcznie wydziergała szydełkiem, całą z tęczowych kwadratów, wielce pozytywnej energii i takiegoż włóczkowego uroku. Lubię te sygnały mówiące, że mnie lubią, takie znienacka, bez okazji, bez konieczności, drobne i duże, za każdym razem grzejące me zmarznięte na kosteczkę łapki. Żebyż jeszcze tylko śnieg...

*

Domostwo

Ptaki znowu zjadły niebieskiego naj i czerwonego krokosza, najmniej naturalsa, wszyscy chcą zdobyczy cywilizacji, czy jak? A na stołówce robią wielkie bardello, więc później jak Kopciuszek pęsetką segreguję żółte do żółtego, niebieskie do niebieskiego.


Kwitłam wczorej na parapecie i liczyłam tłukące się pierzaste zastępy niebieskie. Właściwie to raczej różnobarwne. W agresji zdecydowanie i jak zawsze wygrywają bogatki, gdyż niech świata nie zwiedzie ten słodki czarny łepek nad okrągłym cytrynowym brzuszkiem, to słodkie wiosenne tsi-tsi-be, to srogie łajdaki i zabijaki są i prowadzą regularne łomoty z wróblami, ale i między sobą też. Gdzieś tam ukradkiem pojawiały się sikory ubogie, czasem moje ukochane modre. Wróble i mazurki przypuściły atak dopiero w drugiej godzinie poranka, a dzwońce mają taką strategię, że siadają w korytku swym dzwończym kuprem i siedzą takie naburmuszone zajmując całą połać jadalnianą i spod oka łypią na resztę ptactwa.
Zabawna była synogarlica, która, jako że zbyt duża do tego karmnika, kombinowała jak tu się do niego dostać, zjeżdżała po dachu jak narciarz, bezskutecznie wszakże, aż w końcu raz jedyny zrobiła powietrzny podskok i wlazła, dzięki temu mam nowy gatunek w liście, ale osobnik tylko 1.
pomijając zdrętwienie całości, bo bite 2 godziny trzeba wisieć na lornetce i liczyć kłębiące się ptaszęctwo, ile czego w interwałach 15minutowych, to całkiem fajne są te poranki ornito



A poza tym, to czytuję poezję i trochę nad nią popłakuję sobie. Ale tylko trochę, w granicach rozsądku i niech rzuci kamieniem ten, kto ani razu nie posmarkał się nad wzruszającym wierszem.
 I trochę piszę, ale nie żeby jakoś oszałamiająco dużo, acz lepszy rydz niż nic hu ha!


 i jeszcze z atlasu ptaków, Sokołowskiego o ortolanie:

"Rozpowszechniony i pospolity na niżu Polski na polach, w sąsiedztwie starych alei przydrożnych i wysokich drzew. Głos wabiący: cjuk, juji. Śpiew podobny do śpiewu trznadla, lecz pełniejszy i dźwięczniejszy w  tonie, bardzo ładny melancholijny dzwoneczek hlihlihlihli-hlut, albo liflifliflif-tjer-tjur (V symfonia Beethovena rozpoczyna się tym samym motywem)"

(Jan Sokołowski, Ptaki Polski, Wa-wa 1988)

Czyż nie jest to poezja? Tak się kiedyś pisało atlasy! Zresztą ten atlas jest, jesli idzie o ptaki, moim ulubionym

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz