sobota, 27 sierpnia 2016

A nich to tunder świśnie 4 - Finlandia, M.Barentsa

 10 sierpnia 2016 (niedziela)

Słońce! Cytuje mi się w głowie baron Justyna: "A teraz wyobraź sobie nad tym wszystkim słoneczne, błękitne niebo". Vardø, miasto wysunięte najdalej na wschód Norwegii. Porcik, z którego płyniemy na ptasią wyspę Hornøya. Ponieważ jest to dzień, w którym występują maskonury, a ja maskonurom nie potrafię się oprzeć, posiadam srylion zdjęć o tym jak siedzi maskonur.






mak polarny




Już widać  Hornøyę





I przybijamy



Byłam na kilku ptasich wyspach, ale takiego zagęszczenia awifauny, jeszcze nie widziałam jednak. Powietrze drga z powodu rozgadanych mieszkańców wyspy. W dodatku ptaki, mimo  przyzwyczajenia do turystów, niepokoją się jednak, zwłaszcza te, które jeszcze wychowują młodziaki. Ponieważ jest to ścisły rezerwat, poruszać się można tylko wytyczoną wąską ścieżynką brodząc w ptasim guanie hej ha!
Z ptasiego towarzystwa - stada mew, nurzyków, krzywonosych alek, maskonurów, 

tu stateczne kormorany czubate



na klifie mieszane towarzystwo nurzyków i mew





Obok ścieżki norka kormorana












a tutaj zdaje się zupełnie niechcący trzasnęłam jednego nurzyka polarnego (wśród zwyczajnych) - czytając od dołu, drugi od lewej



I moja słodycz, maskonur!


Nie jestem fanatycznym wielbicielem awifauny, raczej podziwiam ją nie wkładając całego serca w szczegóły gatunkowe, niemniej jednak  Hornøya powinna robić wrażenie na każdym szarym ludzieńku, bo jakoś tak tutaj magicznie. I tłoczno.



Lądujące na skałach ptaki wodne nie wyglądają  szczególnie wdzięcznie, wręcz naprzeciwnie. I zawsze bawi mnie ta poza lądownicza - rozcapierzone łapki i spłaszczony kadłubek, ciapy takie, że aż mi się ciepło w brzuszku robi jakbym miała ten brzuszek wypchany igliwiem.



z drugiej strony wyspy teren łagodniej schodzi do morza, mniej skał, więcej zieloności, tu młode mewy pod czujnym okiem rodziców ćwiczą się w sztuce latania




Nad klifem maskonurów króluje latarnia morska.






A tu ja z bratem i Morzem Barentsa w tle. W jednym z fajniejszych prezentów dla siebie z podróży (uwielbiam prezenty z podróży), to jest koszulką o tym, jak tatuś Muminka wyłowił skrzynkę łiskacza, ha!


I są! Maskonury to takie ptaki, które wyglądają jakby pingwin wziął ślub z papugą, która ma tukańskie korzenie. Zawsze na zdjęciach wydają się większe, a są małe, zachowują się jak clowni, chodząc i  tlapiąc tlap tlap tymi swoim łapkami. Wytwarzają scenki jak spotykający się na pokerka znajomi, siadują na klifach i spoglądają melancholijnie alboli też filozoficznie poglądają na rzeczywistość i jest w  ich spojrzeniu coś takiego, że nie możesz przestać dumać, co też taki maskonur kombinuje. I przyglądają się tak. Wszystkiemu.



A w dole błękitne Morze Barentsa, morze szafirowe i turkusowe i białe i matkojedyna jak ja się bardzo tym dniem cieszę! I skała, szara, szarutka nieporuszona jak słoń.







Alka krzywonosa









Chleb skandynawski jest bułowaty, puchaty tak, że składa się głównie z powietrza otoczonego łańcuszkami ciasta (tak tak, gluten gluten hłeh! to zło szatańskie odpowiedzialne za choroby wojny rozpacz) Otóż kanapka z tego chleba, z naszym polskim pasztecikiem sojowym (soja oczywiście, że modyfikowana), z pastą paprykową (jasne, że z konserwantami), ta kanapka włożona do plecaka i zsunięta pod: portfel, dokumenty, kurtkę przeciwdeszczową, czapkę uszankę, lornetkę, zapasową bluzkę z długim rękawem, rękawiczki i aparat, otóż ta kanapka wygląda wtedy po wyjęciu tak.


Ale jeśli ma się tylko tę jedną kanapkę, to się nie wybrzydza, tylko ją spożywa błogosławiąc ten jakże doskonały miks smaków, które znakomicie się przegryzły i połączyły w  jedność. kanapkę spożywa się wyciskając z woreczka podobnie jak ongi masę do dekoracji tortu lub tez mniej elegancko wkładając pysk do środka jak w worek z obrokiem.




I powrót na drugą stronę wyspy (znaczy nie ma ona tylko dwóch stron, ale na antypodach jest najciekawiej)
Po prawej stronie maskonur karmiący jeszcze, więc wąsatek. Łapie rybki zbierając je w dziobie tak, że wiszą mu jak wąsiska






Cudowne klify. W tych miejscach, gdzie ścieżka biegnie po skałach i pod nimi, ptaki są na wyciągniecie ręki, można stać i oglądać je godzinami.








A tu wypatrzyłam zabawę maskonurów. Naszym ornitologom/fotografom zależało na maskonurze w locie i oto wykryłam takie oto  zawody. Kolejne maskonurki lądowały na tyłach i jak w kolejce przechodziły do przodu na skałkę, żeby zrobić z niej - hopla!










Po powrocie z wyspy, zasłużona herbatka i kabanos, gdyż kabanosy mają to do siebie, że nie dają się ulepić w pigułę w plecaku. Oraz najważniejsze - czyszczenie protektorów bucianych kamykiem. Czyszczenie z wyspy, po postu z wyspy, przecież nikt nie chce zabierać wyspy ze sobą.


Graffiti na tych brzydkich budynkach przetwórni/zakładów/gromwieczego. Jakoś tak nie pasuje to wszystko do przyrody tutejszej, że aż pasuje. Czuję, jak człowiek usiłuje rozweselić, oswoić  miejsce


Po słonecznej feerii błękitów i zieleni powoli gaśnie ślad. Idą chmury wygaszając to niedzielne popołudnie.




Tniemy na północ do Hamningberg. Przepiękna (wiem, że to niezdrowe nie posiadać się z zachwytu, ale co ja poradzę, że mnie wiele zachwyca) trasa, wśród wypiętrzonych grzebieni skalnych sterczących jak smocze zęby i schodzących wprost do morza. Krajobraz ponurzeje i jest w  tym groza i świadectwo potęgi mateczki Ziemi, jej mocy i nieuchronności tego, co kłębi się pod skorupą. Znowu czuję żal, że zatrzymujemy się na krótko (bo wąska trasa nie pozwala na postoje), a chciałabym pod tym szarym niebem dotknąć skał, powspinać się na nie, oprzeć plecami i zatopić choć przez chwilę w zupełnym odludziu.




























Hamningberg to maleńka wioseczka rybacka, obecnie bardziej letniskowo traktowana, niż jako miejsce do mieszkania. Ostatnie drzewo widział mój brat, kiedy był tu poprzednio, dziś już drzewa nie ma, jest za to morze, są skały, reny i cisza morska, to znaczy taka,  której to właśnie morze i jego mieszkańcy nadają ton.

W osadzie figurki z kamieni. Zdaje się popularna rzecz, bo pod każdym niemal  domkiem, znaleźć można kamiennego ludźka. I znowu przychodzi mi na myśl, że jest to próba obłaskawienia północy, rozweselenia nocy polarnych i całego tego sztafażu skalno-morskiego. Ocieplenie wiecznej zmarzliny.







Najuroczejsze te dwa, zwłaszcza panienka z nosem jak kartofel lub świnka







Podobno tutaj kończy się Europa


Lubię kolory, lubię cały południowy pierdolnik i miszmasz krzyków, ale naprawdę kocham tę statyczną aurę miejsc podbiegunowych, wyciszam się w nich, uciszam. 











I nareszcie upragniona kąpiel w Morzu Barentsa. Ponieważ jest odpływ i jest on tutaj dość silny, trzeba naprawdę gonić za cofającym się morzem. Doganiam. Woda jest  zaskakująco ciepła, wyobrażałam sobie, że będzie jak w Bajkale, a jest znacznie cieplejsza. tylko ucieka, wciąż ucieka.
Gonię więc za nią w te pędy.






W drodze powrotnej przyglądam się domkom rozrzuconym wśród grzebieni skał, ogrodzonym (i odgrodzonym) tymi skałami jak naturalnymi płotami  i wyobrażam sobie, jak bym tutaj żyła - wychodziłabym codziennie, błąkała się po skałach, nasiąkała szarością i zapachem wodorostów, znosiła szarość nocy polarnej i blade światło pochmurnego polarnego dnia. W słoneczne dni wieszałabym przed domem pranie i tęskniłabym do świata? Żegnam się z Varangerem.








A wieczorem oczywiście pogaduchy, śmichy-chichy, jedzenie, dzielenie się wrażeniami i sen.

2 komentarze: