sobota, 2 sierpnia 2014

śtaroświecczyzna

"Tak to już jest na świecie, że ludzie, którzy robią dokoła siebie wiele hałasu - jeżeli nie zawsze osiągają najwyższe zaszczyty i godności - to w każdym razie zwracają na siebie uwagę. Mogą również dyktować cenę na jedyną chyba na świecie rzecz, na którą nikt nie szczędzi kosztów - na ciszę.'  *


Upał wrócił. po dwóch dniach zachmurzenia i doskonałej temperatury, jest, uśmiecha się paskudnie i ma na imię Andżelika.
Wpadła mi w łapy maleńka książeczka, na której zapisane nazwisko autora, zdało mi się dziwnie bliskie. Nie mogłam sobie jednak przypomnieć skąd ja to nazwisko znam, a nazwiska pisarzy (podobnie jak tytuły, podobnie jak czasem fabułę) przechowuję w bardzo mrocznym i krętym zakątku  dna mojej świadomości, czyli prawdopodobieństwo trafienia do właściwego jest nikłe, sorry, taki mamy klimat. Tak, czy siak nazwisko Grahame w złożeniu z imieniem Keneth wydało mi się znajome i książeczkę (przeznaczoną dla dzieci) wzięłam do czytania. Bo ja bardzo lubię książki dla dzieci. 
Zatem dziś rano, po uprzednich ćwiczeniach cielesnych i trochę duchowych (bo było duszno) jęłam czytać. Im dalej w las, tym znajomsze zdało mi się tło, obraz, szczególna staroświecczyzna pejzażu i słowa. Skądeś już to znałam, gdzieś to widziałam, czułam, byłam już w tym świecie. Oczywista sprawa, że nie zajrzałam od razu do internetów, bo to ostatnia rzecz, o jakiej myślę spędzając przyjemny poranek, ale nie dające mi spokoju wrażenie w końcu zaciągnęło mnie za ucho do biurka. Dobra, kłamię, przylazłam zobaczyć pewien wiersz, ale przy okazji googlnęłam sobie autorskie miano i matkosłodka śniadaniowa, toż przecież - O czym szumią wierzby!

Książeczka, którą spożyłam to zbiór opowiadań Kenetha Grahame'a złożonych pod wspólny tytuł "Wspomnienia z krainy szczęścia". Jak już spiskałam wcześnie jest napisana w tej szczególnej staroangielskiej staroświeckiej aurze, jaką czuje się również w świecie Ropucha, choć tym razem opowiadania przebywają w świecie człowieczym. Czas opłynie tu nieśpiesznie, podobnie jak nieśpiesznie, mimo wyczuwalnej żywotności bohaterów, toczą się historie. Mimochodem naszkicowanych kilka problemów i sprawek z  dziecięcego pokoju, świata, ogarnia przestrzeń ogromniejszą niż parę kartek. Przestrzeń wyobraźni, fantazji, postrzegania i rozumienia rzeczy, mówienia o nich.   Jednocześnie historyjki narysowane są na tyle wyraźną kreską, że można nadal, mimo upływu czasu poprzykładać je do siebie. Z bohaterami (pięciorgiem dzieci) przekradamy się nocą przez pokój, idziemy do cyrku, tropimy smoka, przeżywamy wzruszenia i swoiste miłości. Odkrywamy na nowo pierwszy kształt uczuć, smak biszkoptów, kolor nieba w dzień kanikuły. A wszystko to zdałoby się tak banalnie prosto, łatwo i zarazem niesamowicie. Intensywność i podkorowość wspomnień ze świata, który był i naszym udziałem, wraca na kartach owej książeczki.   Ten kto lubi malowane puzderka, trąbki i nocne koszule, kto lubi bieg boso przez łąkę, wyprawy po śladach odciśniętych w śniegu, znajdzie przyjemność w owym drobiazgu podobno dla dzieci, choć niedzieci.




*
"Nazywaliśmy go Śmiesznym Człowiekiem, zeby odróżnić go od całej reszty nudnych dorosłych ludzi, którym wydawało się, że muszą się z nami od czasu do czasu  "trochę pobawić". Śmiertelnie nas nudzili tym swoim sztucznym humorem, wymuszonymi żarcikami, niby to zabawnymi minami; a wygłupiając się straszliwie, na pewno schlebiali sobie, że są bardzo śmieszni i dowcipni; ale my, którzy musieliśmy to wszystko wycierpieć i jeszcze udawać, ze nas to bawi - my wiedzieliśmy lepiej, kto jest naprawdę coś wart.
Gdy zobaczył nas, wstrzymał nieco konia, bryczka potoczyła się wolniej i zatrzymała przy nas. Potem oparł głowę na ręku i przyglądał nam się przez chwilę w milczeniu i z głębokim namysłem: a my podskakiwaliśmy radośnie, usmiechając się do niego niesmiało i wyczekująco. Nigdy nie można było przewidzieć, co zrobi albo co powie.
- Wyglądacie znudzeni - mruknął - straszliwie znudzeni. A może - powiedzcie mi - może jesteście żonaci?
Zapytał o to tak szczerze i z takim smutkiem, że natychmiast zaczeliśmy go pospiesznie zapewniać, że jak dotąd żaden z nas nie wstąpił jeszcze w związki małżeńskie, choć przecież - wydawałoby się - powinien o tym wiedzieć znając nas od dawna doskonale.
- A zatem to jedynie nuda - stwierdził - nuda, przesyt i obrzydzenie do świata. No dobrze! Jeśli, jak mnie zapewniacie, nie jesteście żonaci, to może macie ochotę na małą przejażdżkę? Ja też jestem śmiertelnie znudzony i pragnę dokonać czegoś wielkiego i niezwykłego.
Piszcząc z zachwytu, wskoczyliśmy do bryczki; Harold zapytał go, gdzie pojedziemy.
- Moja żona - powiedział - kazała mi jechać po proboszcza i przywieźć go na podwieczorek.
Czy waszym zdaniem jedzenie podwieczorku w towarzystwie proboszcza nie jest  zajęciem dostatecznie podniecającym?
Miny nam się wydłużyły. Proboszcz, który własnie świeżo objął  parafię, nie odniósł sukcesu towarzyskiego - przynajmniejw  naszych kołach.
- Ale ja nie pojadę na probostwo - dodał weselej - Wprawdzie żona kazała mi jeszcze wstąpić gdzieś tam po drodze i o coś tam zapytać - ale mniejsza z tym. Słuchajcie: oto jest nas trzech zgnębionych ludzi, którzy mają wszystkiego dosyć. Może byśmy tak pojechali do cyrku, co?
Nie jest łatwo mówić, a jeszcze trudniej pisać o chwilach uniesienia i radości. Rozmaite odcienie i różne napięcia uczuć, jakie się wtedy przeżywa, mogą być czasem nieźle wyrażone słowami przez tych, którzy mają specjalne w tym kierunku uzdolnienie. Ale to coś, co ma się w sobie, co zaczyna gdzieś w głębi radośnie podskakiwać, aż wskoczy do gardła i dławi tak, że oddychać nie można - kto by umiał to wszystko opisać i nie umrzeć po dokonaniu tego z zachwytu? Wiedziałem jedynie, że gotów jestem natychmiast i bez chwili wahania oddać radośnie i wesoło me życie za Śmiesznego Człowieka - nie bacząc na to, że mogłoby to grozić niepójściem do cyrku. Marzyłem aby natychmiast otoczyła nas gromada Indian i bym mógł pokazać, do jakiego bohaterstwa jestem zdolny, aby tylko jego ocalić; i czując to wszystko i nawet znacznie, znacznie więcej - nie umiałem znaleźć ani jednego, choćby maleńkiego słowa, żeby mu o tym wszystkim powiedzieć.
 Haroldowi te rzeczy łatwiej przychodziły. Przenikliwym, radosnym głosem odśpiewał wspaniałą, nieziemską pieśń cyrku. O tym, jak cyrk powstał z Kosmosu niby wspaniała błyszcząca gwiazda; o koniach cyrkowych, o ich wdzięku, sile, sprawności i tańcu; o klaunach, o żonglerach i trapezistach, o trupie liliputów i o wiecznotrwałej, niezniszczalnej chwale cyrku. I o niej śpiewał, o Królowej Areny - o harmonii jej ruchów, blasku jej oczu, i subtelności kształtów. A może wydawało mi się, ze Harold o tym wszystkim śpiewał? Bo słyszałem jedynie jego zachwycone, nabrzmiałe znaczeniem okrzyki: "Jedziemy do cyrku! Jedziemy do cyrku!""  *

*

i jeszcze przepis na słowo odmowy, bardzo chwytający za serce i uśmiechający człeka

"Tymczasem doszedłem do miejsca, gdzie spotkaliśmy się rano. Wspiąłem się na płot i przechyliłem. Stała niedaleko ode mnie odwrócona plecami i ... No cóż? Nigdy nie można dokładnie przewidzieć, co się stać może - rozmawiała z Innym Chłopcem. Oczywiście są chłopcy i chłopcy - a Bóg mi świadkiem, ze nigdy nie miałem ciasnych poglądów. Ale to był syn pastora - antypatyczna, złośliwa i płaczliwa bestia. Jedyną jego zaletą było to, że hodował łasice: i najwidoczniej tą swoją specjalnością właśnie się posłużył, aby zająć moje miejsce; oboje pochyleni byli nad czymś, co trzymał pieczołowicie w rękach. Drżąc z niepewności, zawołałem: "Hej!", ale jakoś słabo zabrzmiał mój okrzyk. Nie otrzymałem żadnej odpowiedzi. Więc znowu zawołałem: "Hej!" grubym, nieswoim głosem. Jednocześnie poczułem gorzki smak zawodu i ból odniesionej porażki. Odpowiedziała mi jedynie bardzo skomplikowanym gestem, który raczej trudno jest opisać; odrzuciła w tył głowę, wstrząsnęła lewym ramieniem i jakby kopiąc w tył, machnęła prawą nogą - a wszystko to wykonała jednocześnie. Wystarczyło, abym zrozumiał, co to znaczy.
Chłopak,z  którym rozmawiała, nawet nie spojrzał w moją stronę. Zszedłem z płotu i udałem się do domu szarą, nudną drogą.
W pierwszej chwili nie miałem nawet ochoty, żeby zboczyć do mojego ukochanego Czekoladowego Pałacu, który tak niedawno odwiedziłem w jej towarzystwie..."   *


* Wspomnienia z Krainy Szczęścia, Keneth Grahame (spolszczył Andrzej Nowicki)

4 komentarze:

  1. Piękne oba. Chociaż wrodzona złośliwość każe mi zaznaczyć, że kto lubi bieganie boso po łące, prędzej czy później wdepnie w coś paskudnego.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. to nie złośliwość, to doświadczenie. szerokie w tym zakresie posiadam

      najspektakularniejsze wdepnięcie? mordą w krowi placek. suchy był na szczęście, nikła pociecha, ale jednak ; ]

      Usuń
  2. dzieki za inspiracje - tzn nie morda w placek ale za dzielko, poczytam tu milusinskim w polskiej szkole :-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. książka jest świetna, ale nei wiem, czy do obecnych dzieci trafi. zmienił się czas, postrzeganie, upodobania. czytałam świetny artykuł na ten temat, alem zadziała linkę : (

      Usuń