niedziela, 9 marca 2014

smutny post o wesołych sprawach

ewaluacja zewnętrzna, system sprawdzający, czy szkoła, co szkoła i jak szkoła, w praktyce kociokwik, w czasie którego ludzie mają się dość, a wszyscy razem zgodnie mają dość szefa, zwłaszcza szefa, który wcześniej zapomina o ważnych rzeczach, które powinno się już dawno zrobić. przygotowuję sobie więc pilne odpowiedzi do ankiety, które następnie zrzucę na świnię i za jej pomocą przeniosę do komputera macierzystej szkoły, by w formule online pod okiem pań ewaluatorek, dokonać wywnętrzenia swoich poczynań pedagogicznych. idzie mi że hoho, już trzy razy zrobiłam pranie, powiesiłam je w ogrodzie (podobno wisielec w ogrodzie chroni przed miłosnymi zawodami, jak np kurwa, czy żigolak), zgrabiłam liście i wywiozłam je do sadu (wiśniowego nieco), nakleiłam 6 ex-librisów, jadłam i gapiłam się tępo w sufit, obejrzałam trzy filmy i ten tego... w nocy ją zrobię, no!
zastanawia mnie, po co są panie ewaluatorki, skoro ankieta i tak online, no, ale może będą nas pilnować, żebyśmy nie ściągali, nie uprawiali seksu oralnego pod biurkiem, zamiast pracowicie wypełniać rubryki i takie tam.

wiosna, wiosna... sialalala, a jedyne, na co mam ochotę, to schować głowę pod suszarkę, na której dochodzi pranie, bo ta wiosna jeszcze taka nieschnąca do kąca i tak mi jakoś jest przedziwnie, że aż sobie posprzątałam na tapczanie pełniącym rolę szezlonga, kociej kołyski  i półki na wszystko, łącznie ze zwłokami.

co do zwłok, to podobno każdy ma swój szkielet w szafie, a ja zaglądałam tam tysiąc razy i jestem zawiedziona, bo tam były tylko sukienki upchnięte zresztą, że się zastanawiam, czy da radę wcisnąć jeszcze opłateczek miętowy i wtedy szafa mi się porzyga, chluśnie (bo uśnie) plątaniną bawełenek, dzianinek, riuszek i rififików, opryska mi nimi ściany, zachlapie podłogę (jakby jej czegoś brakowało), sapnie, stęknie i powie, że wraca do matki swej jedynej Nieheblowanej Deski, po czym wyzionie ducha. co gorsza nie chce mi się ująć jej opasłości i  nosić tych kiecuszek, bo jakoś ta wiosna i suszarka z praniem i cała reszta, której nie ogarniam.

oczekuję na meteoryt, jakąś wielką kosmiczną katastrofę, nawet miałam przez chwilę zapał wysłać list do ludożerców, żeby może mnie zjedli i umarli od otrucia się benzoesanem sodowym albo jakąś neurotoksyną, którą niewątpliwie zawierają moje tkanki, bo nie wierzę, żebym przy takim pechu była tak zupełnie nietrująca. listu nie napisałam, bo ludożercy powinni najpierw zjeść Retes jednak.

i na koniec pytanie, za co ludożercy powinni zjeść najpierw Retes? : ]


Ps: obrazka, podobnie, jak innego końca świata nie będzie

2 komentarze: