wtorek, 23 lipca 2013

Na słupie magmy - Wyspy Owcze, Islandia (4)

08.07.13 (poniedziałek) Islandia

Leje!
Dziś tzw Złoty Krąg Islandii
Odbijamy od wybrzeża nieco w głąb wyspy, na południowy wschód. Na początek Þingvellir (Równina Zgromadzeń), dolina ryftowa wpisana na listę UNESCO, a zarazem najstarszy park narodowy Islandii. Tu zbierał się Althing, czyli średniowieczny parlament islandzki, tutaj zapadały ważne decyzje, wykonywano wyroki. Radzie przewodniczył Głosiciel Prawa, do którego obowiązków należało nie tylko przewodzenie obradom, ale pamiętanie i recytowanie powziętych praw. Interesujące jest to (podaję za przewodnikiem Pascala), że jeśli o jakimś prawie zapomniał, a  nikt nie zwrócił na to uwagi, prawo to owo zapomniane prawo przestawało obowiązywać






Głosiciel Praw zajmował miejsce na Skale Prawa, gdzie (prawdopodobnie, bo nie ma jednomyślności w tej kwestii) obecnie stoi maszt z flagą Islandii. Na tej skale mógł też przemówić każdy wolny mieszkaniec wyspy





Dolina ryftowa Þingvellir, to szeroki na 5,5km rów tektoniczny, który znajduje sie między rozsuwającymi się płytami tektonicznymi - Północnoamerykańską i Euroazjatycką, jesteśmy więc pomiędzy nimi. Ze względu na stałą pracę dryfujących płyt, powstają w  Þingvellir nowe, piękne szczeliny skalne i są one sukcesywnie wypełniane magmą, a sama dolina obniża się





Szczeliny naprawdę są przepiękne i tworzą niezwykły krajobraz tego w sumie płaskiego miejsca. W głębi szczelin turkusowa woda, ściany szczelin porośnięte kolorowymi mchami, na powierzchni lawa sznurowa (zwana z języka hawajskiego - pahoehoe), która tworzy swoiste zastygłe skalne liny, a dzieje się tak z powodu dość dużej gęstości tej lawy, której pasma nakładają się jedno na drugie



 A tu filozoficzna chwila Jana, który duma nad losem jarzyny


Tu zaś historyczna gęś w której gówno (prawdopodobnie)  wpadła czapka Barona. To znaczy czapka wpadła na pewno, ale własność gówna jest niepotwierdzona, gęś w każdym razie się nie przyznała i trwała twardo w swym stanowisku nawet w krzyżowym ogniu pytań.


I robi się cieplej, dzięki czemu możemy podziwiać fantazyjne warstwy odzieży, które wyłaniają się spod innych warstw wodoodporno-zimnoopornych . 
Przy okazji nadmieniam, że moja koszulka tylko wygląda jak pidżama!

Smyku (o poranku) patrzy na mnie bacznym wzrokiem 
ja - co?
Smyku - a ty idziesz w pidżamie?!



Z Þingvellir jedziemy do obszaru Geysir, od którego to wzięły nazwę gejzery, jako zjawisko. Jest to pole geotermalne z bulgoczącymi gorącymi źródełkami i wystrzelającym jeszcze słupem wodnym gejzeru Strokkur (Maselnica). Mimo, że fajnie jest zobaczyć prawdziwy gejzer to mniej cieszy już tłum ludzi obstawiających go dookoła, choć z drugiej strony pocieszające jest, że gdyby to były Włochy, gejzeru nie byłoby spomiędzy ludzi widać w ogóle, a gdyby była to Polska, zamknięto by go w muzeum prawdopodobnie z panią-buldogiem krążącą dookoła. Czekamy, gejzer zbiera się w  sobie, najfajniejsza jest taka pierwsza kopuła wodna, bąbel poprzedzający fontannę, bęc i już wystrzela w górę na kilkanaście metrów (źródła podają że około 20, nawet 30m, ale abojawiem?). W każdym razie frajda bąbla jest na tyle fajna, że czekamy ze cztery razy aż wystrzeli znowu. 
Sam Geysir, który dał nazwę całości, nie jest już niestety gejzerem czynnym











Jakaś dziś zmęczona, wodospad  Gullfoss (Złoty wodospad)  bardzo ładny, bardzo głośny z hukiem wody, jaki zwykle lubię, ale dziś liżę to właściwie po łebkach, myśli zwiewają mi w jakieś dziksze rejony, za tłoczno się zrobiło, za dużo harmidru.


Nad wodospadem pomnik dziewczyny, która sprzeciwiła się budowie elektrowni w tym pięknym miejscu.. Historia jest ładna i romantyczna, bo Sigríður zagroziła, że jeśli budowa ruszy, ona rzuci się w wody Gullfoss. Oczywiście, jak to zwykle bywa, elektrownia nie powstała z przyczyn bardziej prozaicznych, ale my pozostańmy przy ładnym wyobrażeniu i dzielności dziewuchy.




Tutaj Baron się natycha pieknem przyrody islandzkiej i tworzy sagę. Sagę o Baronie (sic).



 Wobec powyższego idziemy na islandzką zupę z baraniną. Pycha, tego mi było trzeba!



A tu nie wiedzieć skąd, węglarze  z  barejowego "Misia" znaleźli się w Kobrze (może dlatego, że ona "taka fleja" się zrobiła od tego podróżowania!?)



Po atrakcjach Złotego okręgu, czas do dziupli! Mieszkamy w Hvolsvöllur, niektórzy w  łóżkach, niektórzy w  maskonorkach



 Smyku śpi ze SKYREM. Smyku pochłania całe pokłady SKYRU, pochłania całe litry SKYRU, je SKYR do wszystkiego ze wszystkim i o każdej porze dnia i nocy! Gdyby mógł, umyłby SKYREM zęby!

Smyku wystawia na stół: dwa SKYRY i słoik z CZYMŚ
ja: Co to, w tym słoiku?
Smyku: Śledzie
ja: Będziesz jadł SKYR ze śledziami? 
Smyku: A nie?

*Skyr to lokalny przysmak zrobiony z odtłuszczonego mleka, przypominający trochę jogurt.w formie pitnej lub gęsty do jedzenia łyżeczką. Z różnym dodatkami smakowymi. Nie wiem jak smakuje, bo nie próbowałam, bo nie piję mleka, bo fuj, ale Smyku pochłania pokłady skyru, więc o skyr pytać Smyka! ;)



 Baron, jak to Baroni mają w zwyczaju, mieszka w baroństwie


Za to bez kranu, ha!


A tu nasza jadalnia


I kuchnia bardzo przytulna i przyjemna, gdzie sobie ciepło się kręcimy i gotujemy kolację


A później spacer po wzgórzach, przedzieranie się przez bagienka tzw "drogąbędzie-krócejszybciejłatwiejiwogóle", spacer szosą  będąc jednoczesnie atrakcją dla przejeżdżających samochodów i oczekiwanie na to, aż Ejafjallajokull pokaże swoją łysinę zza chmur. I jest, w miarę zapadania wieczoru, mgła schodzi niżej, chmury rozwiewają sie i lodowiec na wulkanie zawstydzony dostaje rumieńca. Ach, jesteśmy radośni!





Lalala, a wieczorem Vanessa z Naleśnikami.

*

09.07.13 (wtorek) Islandia

Dzień Mania Racji Smyka. 

Smyku buntowniczo: Bo wy zawsze musicie mieć rację!
ja: błąd, my nie musimy, my po prostu ją mamy
Smyku robi obrażoną minę
ja (pojednawczo): Ale dzisiaj możesz mieć rację przez cały dzień


[Dzień będzie polegał na tym, że chce się, czy nie, prawdali to, czy nieprawda, trzeba przyznać rację Smykowi. Po dwóch godzinach Smyku ma dość, błaga o powrót do status quo ante, po połowie dnia zaczyna mu się jednak podobać. Przed północą usiłuje wycyganić kolejny dzień. Minutę po północy Smyku znowu nie ma racji.]

Wyruszamy z naszego maskonorkowego noclegu na południowo-wschodnie wybrzeże, po drodze zatrzymując się na krótką sesję z wulkanem, sandrem i łubinem. Wzięłam na podróż (jak zwykle zresztą) dwie książki, jednak 4-godzinna zmiana senna sprawia, że gdy tylko wsiadam do autokaru, zawijam łeb w kimono, co skutkuje może dziesięcioma przeczytanymi stronami o szamanizmie. Po wyjściu wyglądam zwykle tak





Łubin nie jest naturalnym mieszkańcem Islandii, to gatunek inwazyjny, co widać wyraźnie na zboczach wzgórz, stokach gór, sandrach . Jako biolog martwię się tym faktem, bo tak dynamicznie rozrastająca się roślina wyrugowuje rodzime drobnych rozmiarów gatunki roślin. Niemniej jednak wygląda ten łubin pięknie, nie można mu odmówić.


A tak jadą (sic!) baronie nogi




Skeiðarársandur - ogromny sandr u stóp lodowca Vatnajökull, ciemna płaszczyzna poprzecinana srebrnymi wstążkami rzek i potoków. Czarna pustynia stworzona  z wulkanicznego materiału i lodowcowych wód. Niesamowite wrażenie, kiedy sięga się wzrokiem w płaszczyznę aż po horyzont. A z drugiej strony już lodowiec. Bieli się w słońcu, liże jęzorem przestrzeń sandru.












 Pogoda jest fantastyczna i słońce, to długo oczekiwane słońce, okazuje się nagle takie nieznośne. Przed nami Park Narodowy Skaftafell. Idziemy bardzo przyjemną zadrzewioną ścieżką pnącą się niezbyt stromo w górę, jedyna niedogodność to coraz wyższa (zdaje się, że odwykliśmy) temperatura, więc po drodze zrzucamy coraz więcej łusek odzienia. 




Po wyjściu z intensywnie zielonego lasku na zboczu, wychodzimy na ścieżkę skalistą z wrzosowiskami, poduchami mchu i widokiem na  jęzor lodowca rozlewający się w stalowo-szare jeziorko u podnóża. 





Tu Smyku udaje, że nie jest Rambosem.

Smyku: "Bo ja myślałem przed wyjazdem, że będą same rambosy, po metr dziewięćdziesiąt po ramiona w błocie zapierdalać, a gdzie ja taki mały za nimi nadążę! "



A tu proszę, okazuje się, że jest rambosem Smyk






Pięknie tu, siedzimy na skałach, słuchamy  radkowych opowieści lodowcowych i jest dobrze. Zanurzam się w ten krajobraz, staram się zapamiętać każdą linię, bruzdę gór, każdy odcień barwy. Tak bije jeszcze niezbyt mocno potargane serce naszej Ziemi, jeszcze nie nadszarpnięte zawałem buldożerów, nie zszywane autostradami, niewyjęte z piersi. Robi mi się smutno, bo wiem, że to niedługo, że oto jesteśmy tu, intruzi, którzy niosą za sobą kolejnych najeźdźców i jakoś mi wobec tego całego piękna  żal.











Dochodzimy do pięknego wodospadu Svartifoss. Woda spływa z bazaltowych skał jak z  potężnego rejestru organowego w  katedrze, tylko czekam aż zagrzmią bachowską toccatą.. Bazaltowe kolumny po bokach są jak pnie skamieniałego lasu, majestatyczne, niewzruszone.













Dochodzimy do maleńkiego skanseniku Sel


Domek  z pięknym piecykiem i cudownym widokiem z okna. Widok jest na zwłaszczający horyzont sandr. Mogłabym tu pisać.






I koniki islandzkie, których pod żadnym pozorem nie nalezy nazywać kucami!



 A wokół nas skały, strumienie, świat









 Opuszczamy górską ścieżkę i ruszamy do lodowej laguny Jökulsárlón. Tworzą ją wody z lodowca Breiðamerkurjökull, a wypływa z niej rzeka Jökulsá á Breiðamerkursandi (połamię sobie język i palce o te nazwy). Bloki lodu odrywają się od lodowca i pływają w jeziorze tak długo, aż ich wielkość pozwoli na spłynięcie gardłem rzeki do oceanu. Jezioro jest więc pełne gór lodowych, które rozgrzewają swoje błękitne cielska w słońcu. Co jakiś czas góry znudzone trwaniem w tej samej pozycji, obracają się kołysząc całym jeziorem. Jesteśmy świadkiem takiego obrotu wynikłego ze zderzenia się dwóch gór. Coś fantastycznego, lód pod spodem jest jak błękitne szkło. Chociaż widziałam już zjawisko błękitnienia lodu (na skutek rozpraszania się światła błękitnego w lodowych strukturach), zawsze jest ono dla mnie niesamowite, to wewnętrzne świecenie magicznym blaskiem. I znowu czuję, że mogę tu być i być, cudowne, nieziemskie miejsce. Srebrna, połyskująca woda i pływające po niej błękitne olbrzymy.


Po jeziorze pływa się m.in. takimi amfibiami







Podobno każdy zjadany lód odmładza  o 10 lat, zobaczymy...




Może jeszcze z dziesiątkę...




Znowu pojawia się to odczucie bycia tu od wieków, początek podróży oddala się hen hen w pamięci, m.in. dlatego prowadzę podróżne zapiski. Intensywność przeżywania rzeczy, okoliczności jest tak duża, że nowe szlaki neuronowe wygłuszają starsze, dopiero po czasie, kiedy siła doznania wycisza się, a krew wraca do normalnego składu ze stosowną ilością adrenaliny, można rzeczy odtworzyć, poukładać, poprzeglądać je w sobie i poprzeglądać się w nich

jedziemy na miejsce noclegu, a po drodze dwie radkowe niespodzianki -Lónsfjöður i Hvalnes. Piekne miejsca. Na brzegu Lónsfjöður podziwiamy setki łabędzi krzykliwych, w przestrzeni rozbrzmiewają ich głosy, ale dla mnie najbardziej fascynujące są chmury owijające skały jak szale, spływające ze skał jak płaszcze, otaczające skały jak pierścienie, coś pięknego!









Na przylądku Hvalnes spacerujemy po cudownej plaży z górami za placami,  a błękitnym oceanem przed sobą. Intensywność tego błękitu jest oszałamiająca, momentami świeci nim piasek i skały, jakbyśmy byli zanurzeni w jeden wielki ocean niebieskiego światła. Zachodzi słońce





















I na nocleg, mijając górę, która wygląda jak Batman (przebóg, to jest ta wróżba z kartki z Torshawn!)




a wieczorem... Vanessa! Baron, ja, Smyku, który tradycyjnie już  po stwierdzeniu, że nie będzie uczestniczył, uczestniczy a jakże ("Leci facet z patafianem"), Naleśnicy i Radzik, który przychodzi do nas na trochę i od progu stwierdza - ja wiedziałem kto tu będzie urzędował!

6 komentarzy:

  1. Bardzo pokrótce:
    1) Te łóżka w ścianach to prawie jak grobowce, tyle że przytulne.
    2) Zdjęcie "Ja w łubinach" wygląda, jakby Cię doklejono do fototapety. ;D
    3) Zauważam, że podobieństwo koszulki do pidżamy zauważył nie tylko Smyku (Smyku, bratnia duszo, pozdrawiam).
    4) Podróżujące nogi Barona mię zachwyciły w niezwykle gustownych rajtkach.
    5) Trochu Ci Islandii zazdraszczam, ale tylko trochu, bo byłam w Irlandii. :D:D:D

    Piękne miejsca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. 1. nieźle się w nich spało
      2. bo to jest fototapeta :D
      3. Nie znacie sie pidżamowi psychopaci!
      4. No ba, mamy z Baronem obiedwie takie rajtki nabyte droga kupna
      5. Jeszcze mi się tam chce. Mało!

      Usuń
  2. 10 lat mogę się odmłodzić? Lecę tam!

    Piękne zdjecia Asiu :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Podobno można :D

    Zdjecia niestety nie moje. Mój aparat padł tuż przed Wyspami Owczymi, dokładnie wtedy, kiedy pierwsze dwie wynurzały się z mgły :|

    ściskam!

    OdpowiedzUsuń
  4. Panno Joanno zauważyłem drobny błąd nie pisze się Skyr tylko SKYR.
    Bo SKYR jest dobry na wszystko, nawet na zgubiony dekel do obiektywu.

    Z poważaniem
    Skyrożerca.

    No to SKYR!!!

    OdpowiedzUsuń
  5. O czcigodny SKYRożerco, daruj tę przewinę, w te pędy naprawiam!
    kurcze no własnie, czy ja dałam to zdjęcie z dekielkieem? zaraz poszukam!

    OdpowiedzUsuń