wtorek, 24 grudnia 2013

4 punkty w sprawie świątecznej

1. Gdyby nie przewalone porządki świąteczne, pająki w moich kątach miałyby już cywilizację zaawansowaną technologicznie. Zatem pomimo  totalnego zapierdzielu i umęczenia jazdą na szmacie wdzięczna jestem zakorzenionemu chitrze w jestestwie mym, tradycyjnemu poczuciu "śwątecznychporządków" a także zakorzenionemu jeszcze chitrzej w mej głowie jak świąteczna trąbka głosowi mamci - "a kiedy zaczniesz sprzątać?". Aczkolwiek, jeśli naprawdę mi się nie chce, to nie sprzątam : ]

2. Chcecie, czy nie, marudzicie lub nie, jęczycie i narzekacie, bądź nie, ale świąteczne ckliwości w postaci szklanych bombek, cukierków, światełek, światełeczek, pierniczków,, pomarańczy z goździkami, świeczuszek i wacianych aniołków, grzeją wasze oszronione serca ;P

3.Święta zmuszają ludzi do zdobycia się na minimum lub maksimum wysiłku, żeby zrobić kartkę, skrobnąć kartkę, posłać kartkę, napisać sms, mail, posłać sms, mail, albo chociaż klepnąć coś na wszędobylskim fb. To boli, wiec narzeka się i dziamga,a  później, jak się czyta swoje imię na kartce, w smsie, na fb, czy tam patykiem na wodzie zapisane, to jest przyjemnie i dobrze i przez jedną chwilę ma się poczucie, że ktoś przez tę jedną chwilę o nas pomyślał aż do takiego stopnia, że zmusił się do tego imienia napisania . I od razu przyznaję się bez bicia, że choć co roku robię kartki i posyłam ich mnóstwo, to w tym roku skrewiłam, alemam zamiar to nadrobić ha!

4. W naszym domu ubranie choinki zajmuje około godziny z okładem, bo muszą zawisnąć na niej wszystkie zabawki, jakie mamy od dzieciństwa, np przecudnej urody maszkarony moich siostrzenic/bratanic, zabawki podarowane przez przyjaciół, jak aniołki od Ani, szydełkowe gwiazdki od Bińki. Każda z tych rzeczy jest znacznikiem jakiejś ciepłej, przyjemnej chwili i te chwile wracają i usadawiają się na drzewku, a ono w ten sposób staje się naszym drzewem kosmicznym. na czubku gwiazda, zawsze zakładał ją jako pierwszą Tata, w tym roku zostanie założona jako ostatnia. Wszystkim życzę pięknych świąt, tak pięknych, jak te w mojej rodzinie, odkąd pamiętam.






















*

(napomknę tylko, że dzisiejszy śnik był thrillerem kryminalnym z wypasioną fabułą, morderstwami, grozą, tajemniczymi tabletkami ucieczkami i pzrekradaniem się)

sobota, 21 grudnia 2013

przedświąteczny nicnierób

W dzisiejszym śniku pływałam łodzią żaglową, wąską i wysoką  z fokiem, ale jakoś tak dziwnie umieszczonym, jak grot. może nie byłoby to tez nic dziwnego, gdyby nie to, że pływałam po naszych żegockich drogach, a później wewnątrz jakiegoś budynku (przez korytarze i schody). trzeba było sterować jak sam szatan i kiedy zatrzymywaliśmy się (była nas trójka, siedzących jak w  tej zagadce logicznej - jedno za drugim i nawet nie wiem, kto był tam z  tyłu, bo siedziałam pierwsza,) łódź utykała na mieliźnie, trzeba ją było spychać i dopiero po rozwinięciu żagla "wskakiwała na falę", wyraźnie było czuć, jak podnosi się kadłub i łódź płynie hmm, po żwirze? po dywanie...?
W pewnym momencie, dokładnie koło kościelnej furtki, dosiadł się do nas koleś, o którym wiedziałam że był szatanem, mało tego, byłam z nim w kumpelskich stosunkach, tak to czułam. pogadał, pogadał i zniknął.
Aha, staliśmy jeszcze na śluzie

w drugim śniku byłam w teatrze (tym samym, po którym pływałam łodzią) z dzieciakami. Wszystko było w pluszu, a późnieij jechałam samochodem z kimś z rodziny na poldery, które miały być zalane wodą. Ten ktoś to był jakiś wujek, który był tam głównym inzynierem i chciał mi to pokazać

W trzecim wybierałam się do kolei z Poznania, miałam spakowany plecak w jakiś cholernie surwiwalowy sposób, ale nie doszłam na przystanek, bo moja Panna Łaskotka biegła przez staw P.Poż i zatrzymałam się zastanawiając, jak ulicha może biec po powierzchni, a wtedy ona stanęła i zaczęła tonąć. No i czekałam czy zacznie pływać, a jednocześnie szykowałam się żeby wskoczyć do stawu i ją wyciągnąć, tylko myślałam jeszcze, czy powinnam to zrobić w butach i swetrze.


*

A w domu Mirek znów chory, nie je (zupełnie jak niekot), nie pije i rzyga jak kot wszystkim (a głównie już sokami trawiennymi). To mnie martwi bardzo. Druga rzecz, która mnie martwi, to ta, że nie jadę z Dream Teamem w tym roku do Włoch, ale przy dziurze budżetowej mojej, branie pożyczki na wyjazd byłoby co najmniej nierozsądne, ech... :(
Jeszcze nie skończyłam sprzątania, choinka czeka w garażu na obsadzenie, a ja kupiłam sobie prezent pod choinkę. Myslałam o kupnie pięknego albumu "Warmińskie kapliczki" i  prawie kupiłam sobie, ale popatrzyłam na cenę - 80zł, myślę sobie, drogo cholera przed świętami, kupię  innym razem, tymczasem w niezupełnie odległej galaktyce, która znajdowała się na drugim końcu sklepu, za stówę bez grosza leżał sobie zestaw 25 komiksów Tytusa Romka i Atomka. no to wróciłam bez tych kapliczek... 
: ]



mamo, zasłałam łazienkę!

 

piątek, 13 grudnia 2013

Z rozmów pedagogicznych- Więc chodź, pomaluj mój sian

To akurat nie rozmowa a obserwacja:
Zwykle na próbach siedzę przed wiosełkowiczami, żeby widzieli paskudny wyraz mojej twarzy, obietnicę mordu i takie tam. Religijna Jola zawiaduje muzycznym podkładem. Dziś jednak ja z tyłu, bo w międzyczasie przypinałam dekoracje, palcem u nogi wciskając odpowiedni klawisz machinki grającej  w stosownym momencie i dzięki temu miałam okazję przysłuchać się dokładniej i...


O Boże niepojęty,
któż pojmie mądrość Twą
na sianie śród pigmenty...


poniedziałek, 9 grudnia 2013

epifania Codziennego

Naszam się z tomikiem Janurza Radwańskiego,  w torbie podręcznej naszam, pod poduszką, jak kura z jajem i co mam sięgnąć po klawiklap, żeby to, co myślę wyklepać, wypleść, zaraz mi się pisać nie chce, taka gnuśność!
A tomik mi się podoba, oj podoba, najbardziej podoba mnie się odautorska dedykacja, bo ona mówi, że ten oto tomik mój jest i niczyj więcej i drugiego takiego tomiku nie ma, bo nawet podpis nie jest nigdy idealnie ten sam. 
Porzucając hocki klocki, zacznijmy od okładki. Ta jest trochę przerażająca, ale i pociągająca jest, bo zwykle wzrok przyciąga coś, co trochę przeraża. Jak dowiadujemy się z instrukcji obsługi ksiażki okładkiem jest obraz pani Beaty Ewy Białeckiej "Pieśni Niewinności" olej metr na metr do rozmiaru kładki przysposobiony obiektywem Mazura Jarosława.
Idźmy dalej. Motto zdradzające ciepłą autorską troskę. I ja, niechbym nawet Janurza te ciut nie poznała, to tę jego troskę o ludzi, o świat wyczułabym na kilometr gdy pisze, żeby rozpaczy nie dawać się jak najdłużej.
A teraz krok w przód, szybki trucht i skręt w prawo, później tyłem w lewo i za płot - wiersz który pokochałam jako pierwszy - Romantica. Tren, ciche mocno uwrażliwione wspomnienie rzeczy, co jak sztych przeszywa czas - kino. Kino, które umiera, odchodzi, a może raczej jest zabijane nieuchronnością. Kino, co oprócz bycia kinem, jest całym światem zarazem i kufrem, w którym przechowuje się czas i spotkanie. Wiersz dotykający, na którego cześć uroniła mi się do środka łza, taka co to pali wewnątrz, bo nie zostaje zneutralizowana przez powietrze. Łza, która nie jest przeznaczona do płakania, która jest do zrobienia trwałego znaku, blizny. Łza co pojawiła się na pointującą wiersz gwiazdę śmierci, a z tą gwiazdą przybiegły wszystkie moje dziecięce odczucia związane z objazdowym kinem i panem Bronkiem, co je niebieską nyską przywoził. I staje się ten wiersz wehikułem czasu i machiną poznania, co pozwala skonfrontować "wcześniej" i "teraz" gdy  "W obłokach kurzu promień latarki to ostrze świetlnego miecza".
Mam wrażenie, odczucie nawet, że swoim pisaniem umie Janurz wywołać duchy, że wchodzi z nimi w szczególny kontakt i stają się te wiersze talerzykiem spirytystycznym, aż czasami jeży włoski na karku, jak wtedy, kiedy jedzie się z podmiotem lirycznym w Ederlezi. Ciekawe, że kierowca w tym wierszu też mnie wyczuwa a jednocześnie wchodzę w jego skórę wiedząc, że "coś jeszcze jest w tej kabinie ze mną". To podroż-sen, niemal szamańska, wiodąca przez strach i nicości, przez mrok nieopisany, a będący tuż za granicą światła i coś "czego nie wypowiem, czego nie przemycę w języku wykrojonym z wielkiej niepewności".
Znajduje autor magię w wielu prostych czynnościach, robi palcem maleńką dziurkę w rzeczy i oto, jak dżinn z lampy wydobywa się smużka dymu, promień światła, a  sucha, łuszcząca się fasada osypuje się odsłaniając rzecz z jej duszą,  "Z domowych sposobów na nerwicę" obnaża się tkankę rzeczywistości, do prostych gestów, do formuł, które w latwym kształcie niosą całą submolekularną strukturę wszystkich mozliwości uczuć, a te splątane ze sobą dają niepowtarzalną i nierozwikływaną mieszankę, która nazywa się "nie wiem". Stanięcie "W obronie własnej", gdzie "nie wiem" nie jest krawędzią, a całą stroną, gdzie rzeczy są niejednoznaczne i znaczą jedno, bo oto "gleba pochyła jest do turlania" i "tyle możliwości i jeszcze wszystkie są dobre" kiedy się sięga po pierwszy klocek. A to jest taki sprawdzian, w którym podmiot liryczny wybiera stronę niepopularną, stronę, w której każdy z nas uczestniczy, a dziwacznie czuje się zobowiązany do jej uniknięcia, bo wtedy zdajemy się letni, niezjeżeni. A przecież "Wycinek nieba, na nim jedna gwiazda, tylko twoja" (Noc żywych trupów) mówi, że oto nigdy nie jesteś letni, że psie przywiązanie do zwyczajności nie zamyka nas na cuda, bo kiedy świat idzie spać, dzieją się rzeczy, jakich oko nie widziało, a ucho nie słyszało i już zostajemy zaczarowani przez "powódź zapachów po zmroku, migotliwy kwarc piasku wokół budy, pod nim przestrzeń aż do środka ziemi" i ta psia gwiazda, pod którą przyszło nam spać, gwiazda, która się z wycinkiem  nieba utopiła się właśnie  w mojej misce. I tak bębni mi Janurz "Psalmiki. Kołysaniszcza" mówiąc - nie bójcie się Chałwa zwyciężonym, lizaki ostatnim, każdy jest na tych samych prawach, niech nie spuszcza głowy, niech nie kładzie uszu, niech się za te uszy ciągnie, choćby nawet patrząc przez oko łańcucha, przez paluszki dzieci, przez dziurę w gitarze, czy widły gnojne. Codzienność jest jak substancja stworzycielska, warto odrapać farbę i znaleźć własny kształt.
Janusz Radwański
Psalmiki. Kołysaniszcza

Pogwizduję psalmy pokutne, bębnię kołysanki,
biję rekord okręgu w żalu, ale to za mało.
Lody z kurzem i chodnikiem, palce z rusztu
Jeszcze gorącego pieca, wpisuję sobie nieuwagę
do dziennika, twojej uwadze się polecam.
Niech planety krążą wokół siebie
jak makowa panienka i motyl, czułość kocich wąsów
może stać się prawem powszechnym jak płacz
czy ciążenie. Co mogę jeszcze zrobić dla zadośćuczynienia?
Psie psalmy przepraszająco odsłaniają gardła, gwiżdżę,
głaszczę ziemię, bo mnie jeszcze nosi.
Mogę pożyć czujnie, jakbym chciał przeprosić
nawet szydząc. Marne szanse, ale widzę przecież
rzeczy, które jeszcze ważą. Rowerek na klatce
zostawiony pod strażą prostych odruchów,
polująca kocia matka, która w brzuchu
ma całą wiedzę o granicach, zakaz palenia
na drzwiach krematorium w Majdanku,
zimno pierwszego po stracie poranka,
gdy dotyka się świata ostrożnie, jak ranną sarnę.
Rozgrzeszają gesty zrobione za darmo,
daremne są też i same rozgrzeszenia.
Polecam się uwadze uważaj, że mnie tu nie ma.

z tomiku "Chałwa zwyciężonym"
Już dawno nie widziałam tak dobrego tomiku, co z niejaką zawiścią stwierdzam



*

na Ps: Prawdopodobnie to widać, ale nadmienię osobno, że uważam Janusza Radwańskigo za jednego z najlepiej piszących poetów młodego pokolenia. Takiego, który jest wart i jestem przekonana, że tak się stanie, wejść do podręczników literatury. I mówię to nie przypochlebnie, bez jakiegoś krygowania się, czy wpadania w achy i ochy, to po prostu JEST doskonała literatura. Być może to przypadek, ale bardziej podejrzewam mądrość i dojrzałość autorską o to
: ]

zimośród

drogowcy są nie tylko zaskoczeni zimą, ale też podejrzewam, nie mają zielonego pojęcia, że u nas jest jakaś droga. dzięki temu bus jechał co prawda 5 razy wolniej, ale za to też bokiem i tyłem, co jest atrakcją samą w se 

*

W piątek, uznając że żadne Ksawery nie będą zuchowi dymać w twarz, przedzierałam się z Żegot do Gdańska i zaskoczka - najwięcej plusów dodatnich zebrała trasa Żegoty-Jeziorany, jakkolwiek ślisko było jak sam skurwysyn i śnieg napieprzał jak dziki, to drzewa zdaje się powstrzymywały wiatr przed zepchnięciem nas do rowu. Plusy ujemne zaczęły się w Jezioranach, gdzie przykoczowawszy 3 godziny puszczając jednocześnie kantem pociąg, na który dążyłam, przymroziłam sobie spodnie do zadka a zadek do kośćca.  Próbując zaczepiać okolicznych kierowców dowiedziałam się kto już siedział dziś w rowie, a kto nie ma zamiaru i dlatego nie rusza się z Jezioran. Wreszcie nadjechał powracający z zaginionej misji bus, który powinien wyjechać z Jezioran o 15tej  /no to prędziutko prędziutko bo już po 18tej/ i uwiózł nas rozpromienionych, że w ogóle jest jakiś transport w stronę Olsztyna, mijając po drodze lodowe rzeźby samochodów w rowach, a także cwanie wywijając się niedostatecznie chitremu wiatrowi. Śnieg nadal napieprzał.
Zdążyłam na pociąg, który drogą zdalną podrzuciła mi Justyna, a skoro na ten pociąg zdażyłam, to odwołałam akcję ratunkową mającą w programie przeszkodzenie Zinkowi i mojemu byłemu narzyconemu, Kapitanowi Sparrowowi w męskim wieczorze, co nawet mogłoby się dobrze odbić na ich zdrowiu, zważywszy na zdany mi w niedzielę raport z tej impresji.Tak czy siak pociąg Rybak uwiózł mnie dalej aż do samego Gdańska i miał tylko jakieś 20 minut spóźnienia, co przy innych spóźnieniach było doprawdy formą grzecznościową.
Spóźnienie ucieszyło też barona (Justynę czyli), gdyż w ramach minitreningu musiała odkopać i wykopać swój samochód spod i ze śniegu, co jej trochę zajęło.
U barona, jak to u barona, było elegancko i pysznie, było zimne piwo i jadło było przednie i baron jest gospodynią hohoho, która nie wykopuje gościa żeby zrobił śniadanie, tak więc czułam sie ze wszechmiar dopieszczona, no i wieczór z barońskim dowcipem to rzecz, którą sobie znakomicie cenię. 
Na dzień drugi wstałam z objawem letkiego kaca, a to z pwodu położenia się spać nad ranem i piwa od którego już odwykłam w drugiej kolejności (nigdy nie zmieniam kolejności)
A później były Forty gdańskie i śnieg i słońce które zachodziło i krater wulkanu w oddali, a jeszcze późneij obiad, próby zrobienia się na bóstwo i polazłyśmy na finał konkursu o Laur Czerwonej Róży.
No i tam, jak już te poety się laurowali, to baron miała kilka cennych uwag, które podzielam i takem sobie pomyślała, że nigdy nie zostanę poeta, bo nie mam do tego predyspozycji ani rusz. Ale za to lubię kilku poetów z grona poetów,  więc im ochoczo i z przyjemnością klaskałam, a później z równą przyjemnością posżłam sie z nimi urżnąć w trupa (jesli idzie o mnie plan został wykonany prawie w 100%)
A później to baron pytala czy spię w swetrze bo mi tak zimno, ale nie, nie było mi zimno, tylko nie rozpakowałam się z papierka i później już byly pogaduchi ostatnie i kurs na dworzec i pociąg kibicujący prosto do Olsztyna.

A w Olsztynie to jakieś chyba siły demoniczne musiały porządnie robić, bo tyle śniegu to się w dwa dni nie da znieść. Nocowałam u Zinów, wiec wymieniliśmy się raportami z łikendu oraz kilkoma sarkastycznymi  spostrzeżeniami oraz zrobiliśmy małe piwko, żebym nie umarła na skutek syndromu odstawienia. Taksa rano nie mogła dojechać, a jak już dojechała na styk, to sie okazał, że bus ma obsuwę 20minut , więc telefon ratunkowy do religijnej Joli, żeby nie pozwoliła Ricowi Eduardo (bus na trasie Jeziorany - Lidzbark Warmiński)  odjechać beze mnie do Żegot.
A jakem wracała tym busem ze wstępu do domu, to się kazało, że epicentrum piekła to są  znów Jeziorany i Żegoty i  słowo droga jest tylko wesołą fantazją na temat tunelu w lodowo-śnieżnej brei z muldami i czymś  na kształt moreny czołowej. a w domu 15 stopni. Ogłaszam zimę  howgh!

*


aha, konkurs czerwonej róży wygrała Magda Gałkowska, a Ja kubek, nasz Jakubek Sajkowski wziął laurę drugą, czego bardzo gratuluję : )



poniedziałek, 2 grudnia 2013

poezja służką szatana, czyli co mi się śniło wczorej

"Na brzegu rzeczy z Biedry usiadłam i płakałam" - poruszająca opowieść filozoficzno-kuchenna dla gospodyń domowych i niedzielnych zakupoholików

oprócz tego tytułu przyśnił mi się pies (ale o niego się martwię, bo to prawdziwy bezdomny pies, który chce być moim psem), stare płoty drewniane, metalowe elementy z mebli, ramy łóżek, jedno zdjęcie porno z dwiema parami i szatanem,   i mnóstwo wierszy ósmego, takich, których jeszcze na oczy nie widziałam.
żeby nie cholernica Panna Łaskotka, która mnie budziła, przeczytałabyum wszystkie!
co za mętlik : |


niedziela, 1 grudnia 2013

pastuszek jeden bosy na fujarce grał...

psiakość, dzisiaj podczas rozmowy parokrotnie zostałam ofuknieta przez kolegę, że "nie kumam" i chyba racja, bo nawet nie zakumałam, czego nie kumam w tej rozmowie..
doszliśmy tylko do miejsca, w którym okazało się, że jestem "durna", no i jak mam teraz żyć?


piątek, 29 listopada 2013

trochę burzy trochę viania

I rzekł mi koleg jeden głosem spiżowym - żywiesz, a nie wiesz niewiasto, iże nowy Sapkowski na dniach wydan jest pod sąd i nierozsądek gawiedzi! I strwożyłam się prostaczka, żem taka nieświadoma, i zasromałam, a razem z czuciem tem przybieżała myśl do mnie, jako gwiazda prostych pastuszków wiodąca - będzie li ten Sapkowski  wart ócz w niego zanurzenia?
No to  będąc zbiegiem z okoliczności w mieście powiatowym, nabyłam rzeczonego autora  "Sezon burz", co był wyszedł po tylu latach wiedźmina, jednego z moich ulubionych bohaterów, na kartach niosąc.
I strach na mnie padł blady, czy czytać, czy nie czytać, czy utrzymał autor narratiwum tego fantastycznego świata plecącego się  tuż za płotem, czy raczej prosto po sapkowsku mówiąc, zamaszyście go zjebał.
Zaczęło się tak sobie, ale im dalej w las, tym lepiej wiedźmińskie kroki sobie przypominał, więc i historia się bardziej rozkręciła i język nabrał  właściwej sobie swady i rzecz pozwoliła sobie przestać być papierową, a skoczyła za ten płot, by potruchtać po błotnistej glebie Kerack. Jakieś uczucie bliskie kataplazmowi też przyniosła mi ta książka, bo w pewien sposób ukoiła wycie z dziury, którą wybiła we mnie Wieża jaskółki, a ta, jak wiadomo skończyła się niecnie i podle, że człowiek nie wiedział, co zrobić z rękami i czy dać tynfa do czapki za spektakl. W Sezonie burz zjawia się scena, która mnie po Wieży pociesza, scena wyjęta z innego świata i chce być,  mam wrażenie, skruchą i zadośćuczynieniem za tamten grzech.
Doznanie nie dosięgło tego pierwszego posmakowania wiedźmińskego miecza, ale to dawno było i człek inaczej rzeczy brał i czuł, więc cięzko teraz jest porównać na godziwych warunkach wagę obu rzeczy-  za duży rozstęp rzeczywistości, ducha i recepcji, za inny odbiorca. Bo inaczej czuje się pierwszy raz, a inaczej krajobraz po bitwie, ba, po wojnie ćwierćwiecznej. Tak, czy sieak, nie narzekam na ten sezon, z przyjemnością przyjęłam jego obecność w moim łózku  dobrze mi tak.

*

"Istnieje dodatkowa okoliczność powodująca przemianę mej nędznej egzystencji w istne piekło - ciągnęła Flawia. - Mam niecnego brata. Sypia ze swoim psem, już od rana pluje na podłogę, kopie w tyłek kotka i wielokrotnie beka przechodząc koło dozorczyni."

(BorisVian, Przykra historia, przeł.Marek Puszczewicz)

Różnicę w odbiorze czasowym, wzmiankowaną powyżej,  poczułam przy Vianie. Jesień w Pekinie czytałam będąc młodą gęsiarką, czyli na studiach, na stancji i na podłodze, gdzie blade swe studenckie ciałko w plamie słonecznej wystawiałam, by się nią ogrzać, a także apetycznie zrumienić (o płoche czasy!).  Zachwycona wtedy byłam odmienną realnością świata, dezynwolturą narracji i słowa, obrazem wykwitającym na wykwicie, a tenże z wykiwitu rosnący, kwitujący, kwitnący i kwitowany bez pokwitowania.. I to wrażenie chciałam sobie przypomnieć. Zwlokłam więc Zinkom z półki i jeszcze raz łyknęłam. I co? I choć owszem, zrobiła na mnie znowu wrażenie giętkość leksykalna, to już poczułam przesyt, nadmierność starania, nadnaturalność nasadzeń, kaskadowo spiętrzone niepotrzeby, aż po przecukrzenie poziomu cukru w cukrze. Nie mówię, że już mi się nie podoba, ale mówię, że nie usiadłam.na zadku obuchem piękna i dziwu porażona.  Ponieważ do kompletu pozyczyłam sobie  resztę vianowskiej półki, miałam okazję przyjrzeć się różnym jego pozycjom od na jednej nodze, do pełnego szpagatu. Chyba najlepszą znalazłam w Wyrywaczu serc, którego poczułam gombrowiczowsko niemal, cholernie dojrzale i z pełnym poczuciem wiedzenia o czym się książką mówi. Ponadto spożyłam tomy opowiadań, jedne z nich lepsze, jak Podróż do Chonostrowa, inne (np Mrówki) odczuwalne raczej jako potrzeba uderzenia w struny piszczałki perkusyjnej, zagrania numeru siedząc okrakiem na igle, czy też zakrzyknięcia juhu i zjechania gołym tyłkiem po lodzie. Jedno czuję pewnie, bawi się autor słowem wyśmienicie, ale też czasem tego słowa nie powstrzymuje, a nie zawsze ględzenie jest jedynym skarbem pisarskim. Co jest w Vianie wielkie, to stająca za opowiastkami wredna morda rzeczywistości, bystro za nos ucapiona i przyciągnięta aż pod granicę kartki, czasem odbita na papierze, jak weroniczynej chuście. Przenikliwe obserwacje, umiejętność wyekstrahowania drobnych przypadłości ludzkich, oczyszczenia ich i na powrót oplecenia absurdem, ale tak, by mocniej wśród mgły świeciły, jak neon ludzkiej durnoty. No i to tak.

howgh


kilka drobiażdżków, które mi jakoś tam zabrzęczały w wykrywaczu metali kolorowych:

Miranda powróciła. Ubrana była w małą wstążeczkę, podtrzymującą na karku jej lśniące włosy

(B.Vian, Impotent, przeł M. Puszczewicz)


"Mówi się błędnie ""z zamkniętymi oczami" - odkowalił tamten. Nie ma się zamkniętych oczu tylko dlatego, że nachodzą na nie powieki. Pod spodem są otwarte. Jeśli wtoczy pan głaz w otwarte drzwi, to nie zostają one przez to zamknięte..."

" - I nie rób pan takiego pyska - rzekł Angel. - Niedobrzemi się od tego robi. Można by powiedzieć, że traci pan przyjaciela!
- Bo tak jest - odrzekł Zmar. - Bardzo pana lubię.
- No, ja pana też - powiedział Angel. - Ale wie pan - jadę tak czy inaczej. Nie zostaje się tylko dlatego, że się lubi pewne osoby; odjeżdża się, gdyż nienawidzi się innych. Tylko to co złe zmusza do działania. jesteśmy tchórzami."

(B.Vian, Wyrywacz serc, przeł M. Puszczewicz)



moja literka "z" działa obecnie w takim sp[osób ;)

Z rozmów pedagogicznych - Zasilania brak.

Dwa razy w tygodniu nie mieliśmy wieczorem prądu. Dziś na lekcji uczennice:

Natalia: Proszę pani,a  co pani wczoraj robiła jak nie było światła?

Beatka:  Głupia jesteś, pani poszła spać!

a mnie się zupełnie inna odpowiedź cisnęła na usta, choć niezgodna z prawdą, bo czytałam po prostu. Przy świecach czytałam

:]



niedziela, 17 listopada 2013

"ach żałuję za me złości..."

w celu obucia kulturalnego wczoraj nawiedziliśmy olsztyńską filharmonię, która pobłogosławić miała nas requiem mozartowskim (przy okazji westchnę, a nawet zaklnę sobie, że mi poprzednie dwa bilety na fantastyczne koncerty przepadły z przyczyn, na temat których pluje sobie w brodę i uważam, że pomimo rozlicznych nauczek, nadal pozostaję głupią gęsią). 
no, ale ten wczorajszy mi nie przepadł, więc obłóczywszy swe prowincjonalne ciało w uprasowaną ku czci (a przy okazji radości matki mej) szatę wierzchnią, przez zasieki listopadowego dżdżu dzielnie przedarłam się do przybytku sztuki.
cholernie lubię te wizyty w filharmonii, cholernie lubię to requiem, ale tak marudnie spędzonego koncertu nie pamiętam. cała nasza czwórca zresztą (ja, siostra, szwagier i siostry przyjaciółka) miała podobne odczucia, bo zamiast zanurzyć się w cudownych dźwiękach dies irae, zmuszeni byliśmy wysłuchać pouczającego oczywiście, ale zupełnie ni w dupę ni w oko podczas koncertu, rysu teoretycznego. gdybyż jeszcze zagrali całe requiem w drugiej części, ale nie, poćwiartowana, poszatkowana jak zwłoki wygarnięte z sieczkarni, msza niestety przemknęła przez uszy nie zahaczając po drodze o serce. szkoda. zresztą już  napis w programie uprzedzał, że będzie to koncert gadany, o naiwni my, sądzący w głębi duszeńki swej, że to taka nazwa ku uciesze ludu stworzona.
acz był punkt pozytywny programu, bo oto ukochany dyrygent i zarazem dyrektor filharmonii, dyrygent, za którego mogłabym wyjść za mąż i spędzać dni na patrzeniu jak macha batutą, siedział tuż przed nami (swobodnie można by go pomacać lodowatą rączką po łysince, jak to zrobiła niejaka Genowefa Bombke vel Trombke vel Sztompke w Opium w rosole, Małgorzaty Musierowicz. i to było plastrem na moje serce

a no i jeszcze jedna dobra rzecz, bo wykonali zrekonstruowane wg autografu mozartowskiegoAmen



i nawet się uczesałam, ha!
na okoliczność przypomniała mi sie rozmowa z Aniet

Aniet: no, a jak byś miała takiego eleganckiego faceta, to byś musiała się czesać.

(chwila milczenia)

Aniet (z satysfakcją): CODZIENNIE!



no to posłuchactwo



Ps dla Rady i Aniet:  jest też fragment o piwie! ;D

czwartek, 14 listopada 2013

joanna d'arc

błogosławione przekleństwo, czy może raczej przeklęte błogosławieństwo większego rozmiaru biusthalterowskiej miseczki pchnęło mię dzisiaj do sklepu z mydłem bydłem i powidłem oraz bielizną na każdą kieszeń, czyli na moją idealnie. 
z interesem w mieście bawiąc przy i z okazji zmyśliłam sobie dokonać rewitalizacji, repasacji i renowacji zabytkowej mej konfekcji podwierzchniej na wypadek śmierci, ataku pogotowia, czy po prostu przygodnego seksu, bo marzyć jest rzeczą ludzką, a przywilejem bogów marzenia te spełniać na sposób i formułę bogom się podobającą, mniej zaś marzycielom.
zatem oddając bogom ducha a wino marzeniom, wkroczyłam dumnym i szumnym krokiem w  wyżej wzmiankowany przybytek obfitości wszelakiej  i dokonałam inspekcji półek, koszyków oraz haczyków. 
dokonawszy remanentu wzrokowo-manualnego zyskałam doświadczenie następujące::
w sprzedaży niskobudżetowej dla pań z cycem większym niż standardowy pagórek dostępne są prześlicznej maści półpancerze oraz napierśniki przeciw broni siecznej, palnej, masowego rażenia oraz ogniotrwałe  dubeltowe puklerze bojowe zdobne wzorkiem, cyzelowane przez najlepszych chińskich płatnerzy, wykończone, a nawet wykańczające wroga kwasoodporną koronką, co ma dodatkową zaletę gdyż z powodu sięgania pod szyję, chroni przed poderżnięciem gardła i bakcylem anginy. 
otrzymałam potężny cios emocjonalno-balistyczny i coś we mnie załkało podczas gdy drugie coś siedzące po przeciwnej stronie, rzuciło się na glebę i ryjąc nosem w korze mózgowej zarykiwało się ze śmiechu. wizja mnie ubranej jak walkiria strzelając z bata i krzycząc "iha!" przekłusowała  przez całą długość mojego mózgu, omyłkowo biorąc bruzdy kresomózgowia za tor wielkiej pardubickiej. tymczasem drugie coś wyło kopiąc nogami, histeryzowało w ciele migdałowatym i niczym nie dawało się udobruchać. pokazałam obu cosiom jeszcze kilka przybytków z bardzo podobnym asortymentem i nie powiem, walkirii podobał się desus w elektryzującym fioleciku, ale wewnętrzna płaksa-estetka histeryzowała aż do księgarni. obie dały się ugłaskać dopiero nowym Sapkowskim, całościowo wydanym Ziemiomorzem Le Guin, Ulissesem i nowym arturiańskim  Tolkienem. trudno, pozostał po nim tylko bez.


środa, 13 listopada 2013

rebus z wrersalki


ostatni rebus z pompą, prosty. właśnie skończyłam układać narzędzie kaźni dla niewiniątek, czyli klasówkę. a poza tym Baron jest w  Peru, Lewi lecą do Tajlandii, mój bratanek Grześ leci do Nowej Zelandii, tylko ja siedzę na dupie i ślina kapie mi z pyska, a nic sensownego na język nie pzrynosi  auuuuuuuuuu







poniedziałek, 11 listopada 2013

rebus letalny

 z kategorii RELIGIE, który mi przypłynął dziś rano w związku z pompą



niedziela, 10 listopada 2013

Kapuściane głowy


Łikend pod hasłem ogrodowo-kapuścianym i z wydurnot międzysiostrzanych rebus






środa, 6 listopada 2013

vis a vis Vian

Na stronach 152-153 Jesieni w Pekinie, jest bardzo poważnie. To bardzo poważne strony, więc należy im się poważanie. I teraz pewnie ktoś spyta, jakie wydanie. Aha! Nie powiem : ]

*

I teraz złośliwie nikt nie spyta. I też nie powiem, bo właśnie się obraziłam : ]




Ganiam wkoło brzegu

Boję się chodzić na kabaretową występczość znajomych, bo jak się nie będę śmiała?

*

Długi quick-end listopadowy opuściłam i odpuściłam zwinąwszy żagiel w kieszeń i ruszajac pekapem nad moerze do Rady, co się rozciąga wkoło brzegu. Posiadłam w celu tym trzy książki: jedną grubą, jedną monografię o kapliczkach (żeby nie móc uciec z pociągu przed przeczytaniem do końca) i jedną nie wiem, prawdopodobnie fajna bo w tym celu ją posiadłam właśnie drążąc portfel i antykwariat. W przedziale trafiły sie gaduły, sympatyczne na szczęście, zatem w wektorze AB nie liznęłam ani strony. Za to nawiązałam przyjemną i interesujacą znajomość z panem, który hoduje żółwie stepowe, szwęda sie po drogach i drożynkach, słucha muzy i umie mówić o wielu rzeczach, to sie nam bardzo przednio ględziło i na koniec w uznaniu zsług podróżno-przedziałowych, a także odkrytej niejakiej duszpokrewkości otrzymałam byłam znaczek o!




U Rady było raz zabawnie, raz nostalgicznie, raz było słońce, raz padał deszcz. Morze jak zawsze morskie, co lubię i w morzu sobie cenię, jadłyśmy i piłyśmy rzeczy bardzo pyszne jak pizza, zupa rybna, banana split i grzane wino, a także rzezy jak niepyszne, czyli mój drink o pastewnej, acz romantycznej nazwie "Zielona łąka", co się okazał płynem Ludwik i nie XIV (przynajmniej tak obstawiamy), i Rady grzane piwo, które się Rady  pierwej  pytało, czy ma być przyprawione. (zastanawiam się, czemu nie zapytało się jeszcze, czy ma być ciepłe). W każdym razie pobawiłam się tam moim nowym kołobrzeskim krakowskim konikiem.
W kołobrzeskiej bazylice pani lokalna usiłowała opowiedzieć nam tejże bazyliki historię, której wersja okazała się dość zaskakująca. Opowiedziała ją nam przy wejściu a przy wyjściu dla utrwalenia raz jeszcze nam ją opowiedziała w kopii idealnej. W ramach sojuszu lądowo-morskiego ożłopałyśmy się piwskiem (z Radą, nie z panią, ani też nie z bazyliką)  i przy okazji przymierzyłam skórę owieczki, co ją Rada ma na podłodze, bo kiedy leży sobie skóra owieczki, to każdy chce ja przymierzyć od razu, a  i tak, zachowując elegancję gościa (szczątkową dodam)  powstrzymałam się niemal cały wieczór.. I w ogóle dobrze jest wyjechać


tu jest transport


a tu jest koń dojechany


tu nie wiem co robię



Tu się bawię konikiem

Tu piszę pozdro z wakacji :D

Tu jest kotek po banana split
 


Tu jestem owieczką





Biletu na powrót kupić nie mogłam, bo padła sieć, zatem w  pociągu coraz bardziej nabitym w butelkę pasażerami przesadzano mnie 4 razy, za to z osiem razy napastowałam końduktora żeby mi bilet wypisał. Jęcząc, próbując wziąć go na Bambi, na złośnicę, na zombi wreszcie grożąc morderczo, że usiądę w przedziale konduktorskim i oto bilet był (hyhyhy rzekomo sieć zaskoczyła) trochę więc poględziłam z różnorakimi w kolejnych przedziałach przesiadkowych pasażerami, a później wreszcie udało mi się skończyć jedną z trzech zabranych książek. Starzeję się.


*

a właśnie przed chwilą chciałam wysłać mail do Draka i zamiast jego adresu mailowego, wpisałam w  okienko adresowe " 12 apostołów" : |

*

pisały do was buty wkoło brzegu



poniedziałek, 4 listopada 2013

Dzieś tu musi być!

"Amadeusz Dode bez przekonania szedł wąską uliczką, która stanowiła najdłuższy ze skrótow prowadzących do przystanku autobusu 975. Codzienny przejazd kosztował go trzy i pół biletu strefowego, ponieważ ostatni odcinek przejeżdżał tylko do połowy i wyskakiwał w biegu; pomacał ręką kieszonkę kamizelki, żeby sprawdzić, czy coś mu jeszcze na dzisiejszą jazdę zostało. I owszem. Zobaczył ptaka, który siedział na kupie śmieci i bębnił dziobem w trzy puste puszki po konserwach wygrywając na nich początek Pieśni burłaków; Amadeusz przystanął, ale ptak sfałszował i odleciał wściekły, klnąc brzydko pod dziobem."

(Boris.Vian, Jesień w Pekinie, przeł. Krystyna Dolatowska)





niedziela, 27 października 2013

nie dzielę się jesienią

Dziś optymistycznie - dwa filmy w tivi które mi się podobały,a a których tytułów nie znam. Oba z tym szczególnym rodzajem leniwego ciepła, jakie lubię w filmie i literaturze, a jakich zapewne nie cenią wy-traw-znawcy.

Po drugie pogoda deszczowo-butelkowa i przez chwilę magiczną  po ulewie tęcza przecudna i światło płaskie rozświetlające wszystkie pryzmaty wokół. i to powietrze niosące zapach butwiejących liści, umierających traw, mokrej, trawiącej letnie plony ziemi. Kocham ten zapach, kocham takie światło.
Z tego czasu zdjęcia tu z klik

Po trzecie jutro mam jeszcze wolne, więc juhu : ]

*

Przedwczoraj  wlałam do klawiatury kieliszek nalewki jabłkowej. Nie to, że mnie prosiła czy cuś, ze niby degustacja albo inne szmaństwo, machnełam ręką po prostu i kieliszek wypakował swoją zlepką zawartość pomiedzy klawiszami. No więc wczoraj rano okazało się, że literka  zet przylepiła mi się na amen i nie chce współpracwować (jakby moja klawiatura kiedykolwiek współracowała hłe hłe), no to chcąc uruchomić jakże potrzebne zet, usiłowałam wyjać klawisz w celu oczyszczenia onego i wyłamałam jeden trzpień. Nic to, jeszcze żaden ambaras, oczyściłam miejsce alkoholem (tym razem już nie lepkim) i włożyłam zetkę na miejsce  i na próbę pacnęłam palcem. Nadal nieco się kleił, wobec tego wzięłam nożyczki, podważyłam klawisz i  wyłamałam drugi trzpień. I teraz literka zet obraca się wesoło wokoł osi lub entuzjastycznie wyskakuje mi z klawiatury i turla się pod łóżko.


piątek, 25 października 2013

instynkt mordercy

Kategoria "zwidy": fb "XXX ostatnio dodał(a) 6 znajomych. Czy chcesz zabić kogoś z nich?" : /
 
 

środa, 23 października 2013

nic się nie bój, idź spać

W dzisiejszym śniku zostałam uwięziona. We więźniu uwięziona. To było właściwie mieszkanie, całkiem wygodne i jedzenie dobre i w ogóle wszystko podane, mama była tam i znajomi mogli przychodzić, tylko ja nie mogłam wyjść. Miałam tam czekać na rozprawę sądową i jak sobie uświadomiłam, że to potrwa kilka miesięcy, to wpadłam w niesamowitą panikę, już dawno nie czułam takiego klaustrofobiznego lęku i paniki w śnie. Że nie wolno mi wychodzić. W pokoju, w którym miałam spać, była wielka ziejąca ciemnością dziura do piwnicy, a  raczej do czegoś, co tam było,a  było tam Straszne

przerwa na karmienie kotów

Śnik kolejny-  byłam w  lesie na ogromnej skarpie. wyczułam dym, u stóp ogromnego drzewa była dziura, strasznie głęboka i ze stromymi poszarpanymi (choć piaszczystymi ścianami). Tam, w dziurze tej, znajdowały się poplątane i ciągnące się głęboko monstrualne korzenie tego drzewa. W korzeniach był pożar, dym i gorąco, migotanie ognia. . Biegłam tym lasem, drogą, nadbrzeżem betonowym rzeki, do długiego ciągu domów, później korytarzem, krzycząc z trudnością, bo brak mi było tchu, żeby ktoś pomógł gasić ten pożar. Wreszcie znalazłam człowieka i gnaliśmy z powrotem. Pamiętam jak się męczyłam biegnąc w osypującym się piasku do góry po tej skarpie


i jak człowiek ma się wyspać na dziurach?karmienie kur i II powstanie, tym razem bez upadku.

*

a na koniec durny rysunek sprzed paru chwil. paru dłuższych chwil, bo co usiłowałam wpisac ten post, ktoś odzywał się w okienku



o tu fajniejsza wersja z dziś tj 25


wtorek, 22 października 2013

piosnka

A dzisiaj bez żadnego tekstu, określonego celu, bez poczucia jakiegoś szczególnego, bo akurat robię przegląd w piwnicy i tę uwielbiam. : )


poniedziałek, 21 października 2013

Z rozmów rodzinnych - Madame Pompa-Dur, czyli o tym, jak dobrymi chęciami piekło jest fryzowane

Zuzia: Zrobię ci fajną fryzurę, chcesz?
wusz: Jasne, ze chcę
Zuzia: Dopiero pierwszy raz ją będę robić, ale nie jest trudna i jest fajna

(chwila pracy)

wusz: I jak wyglądam?
Zuzia: Yyyy... fajnie

wusz (ponuro spoglądając w lustro) Jak Mickey Mouse