czwartek, 3 października 2013

granatowo

drąży mnie jakiś dziwny wirus. z moim organizmem to jest tak, że dziadyga ma za dużą odporność, żeby się rozchorować na całego, a nie ma blokady, żeby wirusa nie złapać. siedzę i trzęsę się na przemian z falami gorąca. i czuję podły stan pływający radośnie gdzieś na granicy imaginacji żołądka i ducha, z temperaturą podwyższoną najwyżej o trzy kreski od mojej normy, z napływającą falami klaustrofobią i dzwonkiem ostrzegawczym w głowie. zapomniałam jaki jest kod do alarmu, więc nie mogę skerwesyna wyłączyć. zaczynam czytać, serce zaczyna mi walić, nie czytam, to zaraz bym się kładła, kładę się, to mnie przymus wstawania ogarnia. nie mogę zatłuc się telewizornią, bo utknęła w bezruchu jakiś miesiąc temu i nie umiem jej poruszyć, net działa jak po grudzie i zdaje się ma uszkodzoną antenę, antena do rozmów z siłą wyższą jest  nieczynna, a koty mają mnie ogólnie w  kociej dupie. pisać nie mogę bo boli, pracować mis się nie chce, ale muszę, więc rzygam, aparat diabli wzięli, od czasu do czasu udaje mi się odpalić mój biedaszyb. I nie wiem, czego mi podkreśla ten idiotyczny korektor słowo "pisać", chociaż sprawdzałam i jest napisane poprawnie




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz