sobota, 15 maja 2010

Skruszony powrót

trzeba pozbyć się z siebie tego miękkiego demona, wyczyścić konstrukt do chłodnej, a stabilnej tkanki. to oczywiście "mnie" zabije, jako "mnie" w widzeniu świata", ale też "mnie", jako "mnie" od tegoż świata ocali.
owa demoniczna miękkość/piękność przyciąga świat, ale jednocześnie pozwala mu się bezkarnie we "mnie" panoszyć. nie budować, nie łączyć się, ale najzwyczajniej, kurwa, panoszyć. możliwością jest zamiana panoszenia się świata, na "zwiedzanie" - dlatego potrzeba chłodnej katedry z kamienia, a najlepiej to chyba będzie jakiś lekki, trwały metal epoki kosmicznej. widzę to jako rurki. rurki są dobre, pozbawiając je, oczywiście, symboliki erotycznej.


trafiłam na rzecz, która znów mi tę myśl przypomniała

alors

"(...) Mówiła spokojnie, ale nie wiedziałem, jak interpretować ten spokój, było jednak coś niezwykłego w tonie jej głosu, poza wszystkim nie miałem żadnego doświadczenia w takich sytuacjach, nigdy nie byłem zakochany przed Isabelle i podobnie żadna kobieta nigdy nie była
zakochana we mnie, z wyjątkiem Wielkiego Tyłka, ale to była zupełnie inna historia, miała przynajmniej pięćdziesiąt lat, kiedy ją spotkałem, w kazdym razie tak wtedy sądziłem, mogła być moją matką, jak mi się wydawało, z mojej strony nie było cienia miłości, taka myśl nawet nie przeszła mi przez głowę, a miłość nieodwzajemniona jest zupełnie czymś innym, czymś bardzo przykrym, trzeba przyznać, co nigdy nie rodzi prawdziwej bliskości, i owego szczególnego uwrażliwienia na intonację głosu drugiej osoby, nawet u tego, kto kocha beznadziejnie, jest bowiem zbyt pogrążony w nerwowym i próżnym oczekiwaniu, żeby zachować minimum jasności umysłu i właściwie zinterpretować jakikolwiek znak; reasumując, znajdowałem się w sytuacji, która nie miała w moim życiu precedensu.
Nikt nie sięga wzrokiem ponad własny poziom, napisał Schopenhauer, by wyjaśnić niemożliwość wymiany myśli między dwiema jednostkami o zbyt różnym poziomie intelektualnym. W tej chwili w sposób oczywisty Isabelle sięgała wzrokiem ponad mój własny poziom; byłem na tyle rozsądny, żeby się zamknąć. W końcu, powiedziałem sobie, mogłem równie dobrze nie spotkać żadnej dziewczyny, zważywszy na moje ograniczone kontakty; było to nawet jak najbardziej prawdopodobne.
Isabelle nadal kupowała francuskie gazety, chociaż niezbyt często, nie częściej niż raz na tydzień, i od czasu do czasu wyciągała jakiś artykuł w moją stronę, pogardliwie prychając. Było to mniej więcej wtedy, kiedy media francuskie wszczęły wielką kampanię na rzecz przyjaźni, prawdopodobnie wylansowaną przez "Nouvel Observateur".
"Miłość może się skończyć; przyjaźń nigdy"; taki był mniej więcej sens artykułów. Nie rozumiałem, jaki jest cel wciskania podobnych głupot; Isabelle wyjaśniła mi, że to sezonowa klisza, doroczna wariacja na temat "Nasze drogi się rozchodzą, ale zostajemy dobrymi przyjaciółmi". Jej zdaniem potrwa to jakieś cztery, do pięciu lat, zanim będziemy mogli przyznać, ze przejście od miłości do przyjaźni, to znaczy od uczucia silnego do uczucia słabszego, jest w sposób oczywisty zapowiedzią zaniku wszelkich uczuć - na planie historycznym, ma się rozumieć, gdyż na planie indywidualnym obojętność, przypatrując się z dystansu, była sytuacją jak najbardziej korzystną: to zazwyczaj nie w obojętność- jeszcze mniej w przyjaźń - ale w nienawiść przechodziła miłość, raz zniszczona. (...)"

(Michel Houellebecq "Możliwość wyspy")

*

wiem, dlaczego nie mogłam ongi przeczytać tej książki; byłam, choć zabrzmi to dziwnie, po prostu na nią za młoda. teraz jestem w odpowiednim wieku i to mnie, przy okazji, ugruntowuje w myśli, że proces starzenia się postępuje skokowo, myk i w przestrzeni tygodnia, już jesteś dorośnięty do słowa. ha!

**

Ha! jakże się cieszę, że zapomniałam oddać tę książkę, o matuszku, a tylko tydzień dzieli dwa zdarzenia!
błogosławione zrządzenia i przypadkowość losu :]

***

A jeśli o czasie już, to eszcze eden:

"(...) Ceremonia była cicha, trochę smutna, Isabelle właśnie skończyła czterdzieści lat. Dziś wydaje mi się oczywiste, że te dwa wydarzenia są ze sobą powiązane, chciałem przez ten dowód uczucia zminimalizować szok czterdziestki. Nie żeby objawiała go przez skargi, jakiś widoczny lęk, cokolwiek dającego sie jasno określić; to było bardziej ulotne i zarazem bardziej przejmujące. Czasami - zwłaszcza w Hiszpanii, kiedy szykowaliśmy się na plażę i wkładała kostium - w chwili, gdy spoczęło na niej moje spojrzenie, czułem, jak osuwa się lekko, jakby dostała cios między łopatki. Grymas cierpienia szybko powściągany, deformował wspaniałe rysy - piękno jej delikatnej, zmysłowej twarzy było z tego gatunku, który opiera się czasowi; ale ciało, pomimo pływania, pomimo tańca klasycznego, zaczynało ulegać pierwszym zniszczeniom niesionym przez czas, zniszczeniom, które, wiedziała to aż za dobrze, zaczną się rozszerzać, aż doprowadzą do zupełnego rozpadu. Nie wiedziałem, co działo się w takich chwilach z moją twarzą i przysparzało Isabelle tyle cierpienia; dałbym dużo, żeby tego uniknąć, gdyż powtarzam, kochałem ją: ale najwyraźniej nie było to możliwe. Nie potrafiłem nadal jej mówić, że jest takj samo pociągająca i piękna, nie byłem zdolny, jakkolwiek niewiele to wymagało, by ją okłamywać. Znałem na pamięć spojrzenie, którym mi odpowiadała: upokorzone i smutne spojrzenie chorego zwierzęcia, które oddala się od sfory, opiera głowę na na łapach, ciężko wzdycha, ponieważ wie, że jest dotknięte chorobą i nie może oczekiwać od swych braci litości.

("Możliwość wyspy" M.Houellebecq)


*

Retesce,
na cześć naszych bardzo zawikłanych i porozgałęzianych rozmów ponocnych, a także w podzięce, że znosi poranne ataki moich myśli, znienackowe nawroty tematów dyskusji na pozór zakończonych, popołudniowy cynizm, wieczorną ironię i moją ogólną "dziwność", jak to nazywa (przy czym sama wolę termin -ekscentryzm)

ów post poświęcam


:D

2 komentarze:

  1. Na bycie ekscentryczką to trzeba zapracować. :D:D

    Cmok. :)

    OdpowiedzUsuń
  2. to dopiero na hemeryturze :]
    łeb mi pęka. idę do kałuży

    :]

    OdpowiedzUsuń