21 sierpnia (środa)
Lecę na poranną kąpiel w cudownych wodach Yssyk-Kul, w tle ośnieżone szczyty Tien-Szanu, kojąca cisza wokół, żadnego tupotu turystycznego, tylko ja i świat.
Jedziemy na pokaz polowania z orłem. Z samym znamienitym kyrgiskim łowcą Rusłanem. Oczywiście nie jest to prawdziwe polowanie, ale Rusłan, jego orły, pies, jego koń oraz uczeń są prawdziwi jak najbardziej i niezwykle mnie wzrusza ich widoczna więź, a podziwiam siłę i hart ducha. Koń usilnie stara się być w centrum zainteresowania Rusłana, widać, jak bardzo go kocha i widać, jak kocha go Rusłan. Sam Rusłan wymagałby pióra mistrza, tchnie z niego nieziemski spokój jak z klasztoru Shaolin, życzliwość, miłość do wszystkich istot. I uspokajam wrażliwe dusze, Rusłan mówi, ze orły przyuczane do polowania otrzymują wolność po 5 latach i są tak prowadzone, by o tej wolności nie zapomniały podczas pracy z człowiekiem. Wiadome, nie jest to dla nich stan idealny, ale tez przykład jakiejś koegzystencji człowieka z naturą z dozą respektu i szacunku. Orły są niesamowite, współpraca wszystkich członków tej grupy fascynująca, płaska dolina otoczona szczytami słonecznie pachnie piołunem,
chce się ż.
W drodze powrotnej zatapiam wzrok w górach, pływam wśród szczytów, półpustynnego i stepowego krajobrazu, nurkuję w dzikości
A później trekking w górach, wchodzimy do punktu widokowego, skąd nas wypędza nadciągająca burza i z jej awangardą za kołnierzem docieramy do gospodarzy, którzy szykują nam ucztę w swojej jurcie. Jemy, gadamy, bawimy się z dzieciakami na huśtawce pod niebem, które przetarło waśnie zachmurzone oblicze. Rozległa dolina jest krainą trawy i ciszy, tak właśnie żyć!
A w jurtowisku kolacja, kyrgiska dyskoteka z nauką tańców tradycyjnych, gra w kości, małe piwko i lu lu.
22 sierpnia (czwartek)
Rano, a jakże kąpiel w Yssyk-Kul, pakowanie i w drogę. Gdybyście byli w tym jurtowisku, koniecznie sprawdźcie, czy ndal jest tam nasz kamień!
Po drodze przepyszny obiad w Kyrgiskim domu i jedziemy dalej wspinając się na przełęcz 3,5 tys m.n.p.m., więc przez jakiś czas w głowie szumi i trzeba brać dodatkowy wdech. Dojeżdżamy do Son-Kul, drugiego pod względem wysokości bezwzględnej, żeglownym jeziorze świata. Oczywiście, ze się kąpię. Woda jest zimna, ale nie tak, jak w M.Barentsa, czy Bajkale, to mnie zaskakuje. Uderzająca jest cisza, jedna z tych prawdziwych. Tu nie ma maszyn, elektryczności sieciowej, są obozy jurtowisk oddalone od siebie o najmniej kilometr, stada koni i bydła. Strzegą doliny wysokie szczyty i niebo.
Po zachodzie słońca należy mieć czapkę i rękawiczki, bo temperatura natychmiast spada. Na szczęście nasz gospodarz jurtowiska rozpala w jurtach piecyki uzywając krowich placków, co nadaje dodatkowego smaku, pardon, zapachu, naszym snom. Zanim piecyk nie wygaśnie, jest cholernie gorąco, za to woda w zbudowanych przez gospodarza kabinach do mycia, lodowato zimna i bardzo dobrze, tak właśnie trzeba żyć!
Beti poluje na Mleczną Drogę, bo gdzie, jeśli nie tu! Gadamy, śmiejemy się zasypiamy snami tropikalnymi.
Niesamowite. Byłam tam teraz z Tobą. Piękna kraina, krajobraz, życie (?). Aż chce się pojechać po tę ciszę i spokój.
OdpowiedzUsuńO tak, dlatego myślę o Pamirze teraz.
Usuńbyłabym wdzięczna za informacje, jak to rozganizowaliście ten wyjazd...bo chyba nie ma albo jeszcze nie doczytałam. od lat myślę o Gruzji. pozdrawiam
OdpowiedzUsuńT.
Z głupia frant załapałam się jako towarzyszka kumpeli z grupą z Kiribati, nieduża grupa trekkingowa to była, więc fajnie :) W gruzji i Armenii natomiast byliśmy prywatnie przez miesiąc, ale to organizowała moja przyjaciółka, która jest rewelacyjna, jak jednoosobowe biuro podróży :D Ja tylko planowałam trasę w Armenii. Relacja też jest na blogu
Usuń