czwartek, 30 stycznia 2025

O wyższości kultury nad brutalną siłą

Dziś w godzinach popołudniowych wracałyśmy z koleżanką z udanego pod względem towarzyskim i kulturalnym (wizyta w księgarni) wyjazdu do pobliskiego Las Wegas. Stałyśmy na przystanku cierpliwie czekając na bus, ględząc leniwie o tym i owym, obok nas zaś stał młodzieniec w wieku dorosłym, jakaś para ludzi doroślejszych i ktoś jeszcze i w czeluści wiaty drzemał osobnik w wieku dojrzałym plus.

I wszystko jest poprawnie, jak to w małym miasteczku, bus przyjeżdża, my zastanawiamy się nasz, czy nienasz, jednak nienasz, przepuszczamy.
Zaspany osobnik z czeluści wiaty znienacka rozbudzon, dostrzega grozę sytuacji, zrywa się i wygrażając nam pięścią używa rosyjskich, a ponadczasowych słów, z których w miarę zrozumiałe w bełkocie jest „bladź”. Rzeczony obywatel szoruje ku nam wygrażając pięścią i sadząc coraz to soczystsze inwektywy. Przyznaję, przeszło mi przez myśl, czy z troski o nas nie obstawia nas po ojcowsku, że nie wsiadłyśmy do właściwego busa, jednak myśl tę szybko porzucam, gdyż pięści są coraz bliżej, a i język obywatela zwinniejszy.
Zatem i ja uruchamiając wewnętrznego lingwistę, odpowiadam mu z zachowaniem wszelkich rewerencji po rosyjsku, który to język najbardziej pasuje do zachwianego w wymowie interlokutora. Odzywam się starając o właściwy akcent (pochwal mnie Jakubku) i bogate, literackie słownictwo. Mężczyzna używa słownika z coraz większą energią, dystans skracany jest coraz bardziej, można już bezwzględnie uznać, że podąża za nami, pięści wyraźnie sugerują, że chętnie poprą słowa gestykulacją kontaktową. Towarzystwo na przystanku Nawe nie drgnie, nie zajmuje stanowiska, nie rusza ani ręką ni nogą, może ktoś nagrywa na tik toka?

Gadzi mózg przejmuje kontrolę więc wywalam z siebie wiązankę rosyjskich rymów, trochę z Oniegienina, trochę cytatów z Wiśniowego Sadu, ale i to nie pomaga.
Koleś od tego momentu wyraźnie skupia się na mnie, kumpela się wycofuje, a mężczyźni przystankowi ani drgną, jakby to się nie działo. Facet nie daje się uspokoić ani groźbą policji, ani cichym głosem, ani odsuwaniem się.

No i w końcu leci na byka, więc jaka jest ostatnia myśl intelektualisty? Wszystkie odpowiedzi, moi państwo znajdziecie w książkach. Mając tę myśl pomiędzy uszami, rozbujałam moi drodzy siatę z pięcioma tomami w twardych oprawach, rozkręciłam nią młynka i mówię, no podejdź pan (po rosyjsku wszakże z zachowaniem wszelkiego konwenansu towarzyskiego), no k.. podejdź!
Pozna swój swego, intelektualista intelektualistę, człowiek z szacunkiem dla kultury wycofuje się i prawda, próbuje zadzwonić na policję z zapalniczki, ale wtedy my już wsiadamy do naszego busa. Kultura górą! Zainteresowani tytułami obronnymi piszcie na priv
PS: Dziękuję wszystkim bliskim świadkom tego zajścia za możliwość udowodnienia, że kultura zawsze obroni człowieka. Wierzę, że wy nie mieliście książek w swoich torbach i dlatego nie mogliście interweniować.
Ps 2: a przepraszam, zapomniałam, ze po akcji z młynkiem jeszcze chciał się zapoznać


Zdjęcie nieadekwatne, ale miałam pod ręką, a dobrze, żeby był obrazek.



poniedziałek, 27 stycznia 2025

Саламатсызбы 6

 23 sierpnia (piątek)

Och, miejsce dla mnie, rano kosta aż swędzi skóra, gnam prosto w chłodne ramiona Yssyk-Kul, bo co za różnica, brać lodowaty prysznic w szopie, czy zanurzyć się w jeziorze. To znaczy, różnica jest, jezioro o poranku jest cudownie spokojne, blado niebieskie z opalizującą szafirową poświatą, zaś w szopie widzisz deski, więc sami rozumiecie. 

Aj dobra, zarzekałam się, ze nie wsiądę na konia po tej wspinaczce w Ałtyn Araschan, a nie tylko wsiadam, a też jadę kurna, jadę wzdłuż brzegu jeziora. Oczywiście, że poprosiłam o najbardziej leciwą i spokojną chabetę, acz taką dostała koleżanka z grupy, która jeździ konno od lat i płakaliśmy ze śmiechu jak próbuje zmusić swojego konia do kłusu pokrzykując coraz zajadlej - czu, czu, czu! Ona była wściekła, ale my, pomimo naszego życzliwego współczucia i sympatii, nie mogliśmy się na ten obrazek opanować, no bo wyobraźcie sobie kłusującego z wiatrem we włosach jeźdźca, coraz mocniej zachęcającego konia by przeszedł w galop, a później niech wasz wzrok podaży w dół, tam, gdzie nieruchomo pod tym jeźdźcem stoi koń. Kamiennie, spokojnie, jak posąg. Amen.




Okoliczności cudowne, płaska rozległa dolina powyżej trzech tysięcy, srebrne jezioro, stada pasących się koni i bydła, zero innych ludzi, psy biegnące z nami rozganiają stada, abyśmy mogli przejechać, zaganiają krnąbrne jałówki i źrebaki, które się nadto oddaliły od swoich, dookoła nas wiatr, słońce i szczyty gór. I jedno mauzoleum poległych dawnych bohaterów. Nasze konie wyluzowane, jeden z nich wpada na pomysł żeby się wykąpać w płytkiej wodzie, na szczęście jego partnerka w porę zeskakuje z grzbietu tym samym unikając przymusowej razem z nim kąpieli.





Interesująca jest instytucja obwoźnego sklepu, który dostarcza pasterzom mydła i powidła, stary samochód wyładowany kołdrami, narzędziami rolniczymi i innymi utensyliami objeżdża doliny takie jak ta raz na jeden-dwa tygodnie, pasterze zamawiają, co im potrzeba i odbierają za czas jakiś. I tak do września, we wrześniu jurtowiska są zwijane, pakowane i pasterze wraz ze stadami schodzą do doliny. W październiku drogi tutaj, w górze, są już zasypane śniegiem. Dzieci idą do szkoły, zwierzęta do obór i stajni, a ludzie sprzątają swoje domy opuszczone przez lato.

Jemy obiad, snujemy się wśród tej niezwykłej górskiej ciszy, gadamy, kąpiemy w jeziorze, a przed kolacją wyruszamy na spacer po okolicznych garbach pomniejszych szczytów. Rozmawiamy o rzeczach, naszych ludzieńkowych żywotach, podskórnie czujemy już, że to koniec naszego spotkania, pod podszewką myśli płynie nostalgia, chce się brać garściami to uczucie górskie, napchać kieszenie, napchać policzki, żeby dłużej.






A później to już kolacja, kumys i gwiaździste nad nami niebo i sen gwiaździsty.


24 sierpnia (sobota)

Pożegnalna kąpiel w jeziorze, pożegnanie z górami, wracamy do Biszkeku i jest mi niewysłowienie tęskno, za krótko, jeszcze się nie nachłonęłam, nie nasiąkłam, ukradkiem ocieram łzę.



W Biszkeku uroczysta pożegnalna kolacja, występ muzyczny w którym artyści opowiadają historię samymi ruchami dłoni na instrumentach. Te dłonie płyną jak białe łabędzie, zaczarowują mnie do cna. 

A później to jest tylko smutne pożegnanie i noc.


25 sierpnia (niedziela)

wylot do Polski

niedziela, 26 stycznia 2025

Саламатсызбы 5

 21 sierpnia (środa)

Lecę na poranną kąpiel w cudownych wodach Yssyk-Kul, w tle ośnieżone szczyty Tien-Szanu, kojąca cisza wokół, żadnego tupotu turystycznego, tylko ja i  świat. 







Jedziemy na pokaz polowania z orłem. Z samym znamienitym kyrgiskim łowcą Rusłanem. Oczywiście nie jest to prawdziwe polowanie, ale Rusłan, jego orły, pies, jego koń oraz uczeń są prawdziwi jak najbardziej i niezwykle mnie wzrusza ich widoczna więź, a podziwiam siłę i hart ducha. Koń usilnie stara się być w centrum zainteresowania Rusłana, widać, jak bardzo go kocha i widać, jak kocha go Rusłan. Sam Rusłan wymagałby pióra mistrza, tchnie z niego nieziemski spokój jak z klasztoru Shaolin, życzliwość, miłość do wszystkich istot. I uspokajam wrażliwe dusze, Rusłan mówi, ze orły przyuczane do polowania otrzymują wolność po 5 latach i są tak prowadzone, by o tej wolności nie zapomniały podczas pracy z człowiekiem. Wiadome, nie jest to dla nich stan idealny, ale tez przykład jakiejś koegzystencji człowieka z naturą z dozą  respektu i szacunku. Orły są niesamowite, współpraca wszystkich członków tej grupy fascynująca, płaska dolina otoczona szczytami słonecznie pachnie piołunem, chce się ż.











W drodze powrotnej zatapiam wzrok w górach, pływam wśród szczytów, półpustynnego i stepowego krajobrazu, nurkuję w dzikości





A później trekking w górach, wchodzimy do punktu widokowego, skąd nas wypędza nadciągająca burza i z jej awangardą za kołnierzem docieramy do gospodarzy, którzy szykują nam ucztę w swojej jurcie. Jemy, gadamy, bawimy się z dzieciakami na huśtawce pod niebem, które przetarło waśnie zachmurzone oblicze. Rozległa dolina jest krainą trawy i ciszy, tak właśnie żyć!



A w jurtowisku kolacja, kyrgiska dyskoteka z nauką tańców tradycyjnych, gra w kości, małe piwko i lu lu.


22 sierpnia (czwartek)

Rano, a jakże kąpiel w Yssyk-Kul, pakowanie i w drogę. Gdybyście byli w tym jurtowisku, koniecznie sprawdźcie, czy ndal jest tam nasz kamień!




Po drodze przepyszny obiad w Kyrgiskim domu i jedziemy dalej wspinając się na przełęcz 3,5 tys m.n.p.m., więc przez jakiś czas w głowie szumi i trzeba brać dodatkowy wdech. Dojeżdżamy do Son-Kul, drugiego pod względem wysokości bezwzględnej, żeglownym jeziorze świata. Oczywiście, ze się kąpię. Woda jest zimna, ale nie tak, jak w M.Barentsa, czy Bajkale, to mnie zaskakuje. Uderzająca jest cisza, jedna z tych prawdziwych. Tu nie ma maszyn, elektryczności sieciowej, są obozy jurtowisk oddalone od siebie o najmniej kilometr, stada koni i bydła. Strzegą doliny wysokie szczyty i niebo.





Po zachodzie słońca należy mieć czapkę i rękawiczki, bo temperatura natychmiast spada. Na szczęście nasz gospodarz jurtowiska rozpala w jurtach piecyki uzywając krowich placków, co nadaje dodatkowego smaku, pardon, zapachu, naszym snom. Zanim piecyk nie wygaśnie, jest cholernie gorąco, za to woda w zbudowanych przez gospodarza kabinach do mycia, lodowato zimna i bardzo dobrze, tak właśnie trzeba żyć! 



Beti poluje na Mleczną Drogę, bo gdzie, jeśli nie tu! Gadamy, śmiejemy się zasypiamy snami tropikalnymi.