wtorek, 6 stycznia 2015

jestem już piana

dziś byłam dzielna i byłam na spacerze. na górce życzeń - pięknym i ponurym miejscu, gdzie wypowiedziane w skrytości ducha życzenia się zawsze spełniają. tylko pokrętnie oczywiście, ale precyzyjnie co do joty

ale nie o tym

pacnęłam sobie po połedniu raz jeszcze Pianę dni, Viana i skonfrontowałam odczucia sprzed uhum lat i teraz. Wtedy zachwyt absurdem, teraz przesyt (możliwe, że też dlatego, iże nie znam aż tak języka  viańskiego, by czytać w oryżinalu, a to tylko tłumaczenie przecież)
wtedy o miłości: no tak, tak, wiem wiem - teraz : ojezu jak przepięknie zasmarował tym absurdem absurdalnie klasyczny dramat miłosny i zrobił nań i podeń prawdziwą wartość uczuciowo-człowieczą. zatem remis (pisze się Reims)

na psa: upiekłam piszny chleb z oliwą (z braku oliwki do dzieci) i słonecznikiem i piszę o tym, choć ostatnio przeczytałam artykuł dobrej pani blogierki dziennikarki (nieironia, naprawdę dobrze pisze), że nie powinno się i szczyt to wiochy pisać o takich rzeczach, jak ja piszę, i w taki sposób, jak piszę, czynić osobiste zwierza i robić złe zdjęcia złym sprzętem (ps psa, czy robienie zdjęcia widelcem jest w kategorii złysprzęt?), a ponieważ jestem ze wsi, to mogie i robię to z dzikim nieujarzmionym rozkoszem, a w ogóle to pamiętam, jak się kiedyś brać poetycko-artystowska w ogóle wyśmiewała z blogów, później było atakiren boom, a teraz jest fb i znowu można być na swoim blogu, jakby w osobnej komórce (monadzie?) (mówi się nomadzie)

zdjęcia są nie o chlebie tylko o tym, że Łysy świeci przez Luciano* (i przez okno). Luciano jest przerzedzony bo jest zima.

*gwoli wyjaśnienia, bo przecież i tak nikt, oprócz mnie tego nie pamięta, Luciano to bonzaj grab i nosi imię na cześć mojego ukochanego tenora



a teraz naleję sobie kielonek nalewki węgierskiej, czyli śliwowicy, którą juter będę filtrować.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz