środa, 14 kwietnia 2010

wiećnaja mierzłata

" Wołodia kopie szyb w tym miejscu, gdzie spodziewałam się natrafić na lód. Idę po zupełnie wyschniętym bagnisku, wśród kęp sięgających do pasa. Widzę z daleka: na jaskrawozielonym mchu, niczym sterta bielizny, leży wydobyty przez Wołodię z szybu lód.
Zbliżam się i staję zdumiona: wśród białej masy płoną jaskrawe ognie i mienią się wielobarwne iskry. Oto leży matowobiały lód, zwykły, pokruszony, rozbity lód, wyrzucony na powierzchnię ziemi.
Skądże w nim te pomarańczowe, niebieskie i zielone ognie?
Wiem, jak świeci się lód, jak mienią się perłowym blaskiem w słońcu czy świetle księżyca białe oblodzone szczyty, jak uroczyście skrzą się groźne masywy lodowców - widziałam je na wysokościach Kaukazu - pamiętam jak iskrzą się w głębokim cieniu lodospady, pamiętam ten cukrowy blask odsłanianych lodów w szybach i błyski światła na ścianach kopalni. Ale taki blask, jaki zobaczyłam w stosie wydobytego z ziemi lodu, trudno sobie wyobrazić. Można pomyśleć, ze wewnątrz kawałków lodu znajdują się ogromne, kolorowe brylanty. Po jednym, po trzy, po dziesięć.
Może to, jak w bajce, na czyjś rozkaz, z czyjejś woli lód zmienił się w diamenty? Może rzeczywiście jakiś nieznany mi człowiek, niewątpliwie czarownik, dawno, dawno temu powiedział:
"I zdarzy ci się nie wiadomo gdzie, w nieznanym królestwie, nie wiadomo kiedy - cud. I zmieni się na oczach twoich pospolita rzecz w niewypowiedzianie piękną albo w bezmierne bogactwo.
I jeśli to będzie piękno - to będzie nie ginące nigdy, a jeśli bogactwo - to niewyczerpane. I będziesz mogła zrobić z nim wszystko, co chcesz, nawet stracić. Ale jeśli trafi ci się piękno - zostanie z tobą na całe życie, tylko pieniędzy nie da. Tak to już będzie, nie miej mi za złe!" "

*

bardzo podoba mi się miejsce w tej czarodziejskiej opowieści, kiedy czarodziej mówi - możesz z tym zrobić co chcesz, nawet stracić

*
"I oto cud się spełnił. Nie wiem, czego sobie życzyć - bogactwa, za które świat można kupić, czy piękna, które pozostanie ze mną na całe życie?
Ale nie wolno mi długo pozostawać w bajce, słońce wprawdzie jeszcze świeci, ale niebawem nadejdzie zmierzch.
Wołodia wygląda jak człowiek, który trzyma w rękach kilka milionów.
- Proszę popatrzeć! - mówi wskazując lód.
- Zaraz będziemy odgadywać, dlaczego w nim tak płoną oddzielne kryształy.
- A może on zawsze taki?
Biorę w ręce kawałek lodu, w którego wnętrzu, w samym środku, jaskrawo mieni się się czerwono-zielony "brylant", i rozłupuję go. Nie ma nic. Zgasło. Woda cieknie strużkami, a lód ma kolor mętnobiały. Może źródło blasku było zbyt małe? Biorę drugi kawałek, świecący silnym żółtym blaskiem, i trzymam go cierpliwie w dłoni, dopóki nie roztaje. Świeci do ostatniej sekundy, potem nagle gaśnie i wszystko ginie. Znowu nic nie ma. Zupełnie nic.
A może to załamanie promieni w kryształach pokruszonego lodu? Odchodzę na bok i zmieniam punkt widzenia. Nie. Coś płonie w środku niezmiennie, jakieś jaskrawe czarodziejskie punkty. Wyciągam lupę, wybieram kawałki lodu x najbardziej błyszczącymi "brylantami" i oglądam uważnie. Nic nie widać, tylko blask, tylko jaskrawe światło. Ostrożnie obcinam kawałek lodu, już jest mniejszy, i wciąż patrzę nie odejmując lupy, wpatruję się do bólu w oczach. Oto tajanie zbliża się do ognia, bliżej i bliżej, już zblakły odblaski otaczającego lodu, jeszcze sekunda i... mój "brylant" gaśnie. I znowu nic nie ma. Ale kiedy na dłoni zostaje trochę mętnej wody, dostrzegam maciupeńki okruch drewna. Tak, trzeba czarów, żeby zmienić go w "brylant". Przewracam tę szczapkę pincetą i oglądam uważnie. Maleńka, bladożółta, mokra teraz drzazga. Cóż za zdumiewające widowisko powstało z załamania promieni światła w kryształkach lodu, koło zwyczajnej, maleńkiej drzazgi!"

(Nina Wielmina "Lodowy sfinks")

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz