sobota, 11 czerwca 2022

Dziś żaden tytuł nie przychodzi mi do głowy

Zapomniałam już, jak pan Kornel Makuszyński cudownie pisze! Czytam teraz zbiór jego opowiadań Makuszyński dla dorosłych złożony przez Andrzeja Możdżonka i zaśmiewam się i wzruszam. To jest takie pisanie, które pomimo pewnej już staroświecczyzny, nadal działa i trąca struny, co za swada! Co za dowcip delikatny, a udatny, co za obrazy i pomysły! Warto dorzucić go sobie do koszyczka, bo myślę, chcieć się będzie wrócić to tu, to tam i od czasu do czasu znowu opowiadania posmakować.

W kolejce czekają nowe komiksy zrobiona na opowiadaniach Gaimana (do siostry z nutką połajanki: "Kiedy wy jeszcze bezwstydnie spałyście, ja już pracowicie kupowałam nowe książki...!)
A już w oddali majaczy komiks, który dostanę od Zinka z powodu jego dzisiejszej lakonicznej wiadomości: "wybierz, parzyste czy nieparzyste". Wybrałam parzyste i okazało się, że wylosowałam komiks (z nieparzystym też wylosowałabym komiks, ale inny, bo jeden zostaje u Ziny, a jeden przyjedzie do mnie) i strasznie kłapię uszkami z radości, bo rzadko w  losowaniach coś wygrywam (wygrałam tylko raz, dlatego pisze rzadko, a nie, że nigdy).
Rano stoczyłam batalię (a właściwie całą wojnę)  z gawronami, które ulatywały z naszych czereśni z owocami w  pysku, jak obrazowo ujęła to moja bratowa (również biolog). Czereśni w tym roku mniej, ale i tak w cholerę, bo drzewa są duże z powodu mojego wyobrażenia, że drzewa owocowe mają być wielkie i staromodne literacko. Każdy sadownik w tym momencie pada zemdlony, ale trudno. Nawet nie boli mnie mocno serce, że nigdy nie zbieramy tych najpiękniejszych owoców z  czubka drzewa, że one są albo dla ptaków, albo składają ofiarę matce ziemi spadając przejrzałe, Cieszę się moimi wielkimi drzewami obsypanymi kwiatami, a  później owocem. Takimi prawdziwymi drzewami z  ich całym cieniem i wszelkimi drzewnymi szykanami.
Brat, który w ten łikend pełni dyżur maminy ugotował odpowiadając na moje pokorne prośby, absolutnie ach och zupę rybną, której przepis zdradzę poniżej, gdyż jedzcie i siępaście się!

Zupa rybna mojego brata Crissa

Porcja na duży garnek 3 duże marchwie i pół selera starkować na grubej tarce.
Do tego pokroić w kostkę kilka ziemniaków.

To włożyć do gara (szybkowara), wlać wodę, dodać kostkę rosołową, pieprz ziarnisty 7-8 sztuk , ziele angielskie 5 sztuk, 3 liście laurowe, trochę pieprzu zmielonego, szczyptę chili (nie przesadzić), trochę curry (aby ładnie zabarwić), sól do smaku i gotować do miękkości warzyw. 

W czasie kiedy gotują się warzywa na patelni przesmażyć pokrojoną na drobno 1 cebulę. W trakcie smażenia dodać 2-3 ząbki rozdrobnionego czosnku. Jak cebula będzie złocista na patelnię wlać ½ lub 2/3 pojemnika z pikantnym keczupem i jeszcze trochę posmażyć. 

Kiedy warzywa będą miękkie wlać zawartość patelni do gara i jeszcze gotować kilka minut. 

W tym czasie pokroić filety rybne na małe kawałki (ilość od 0,5kg do 0,8kg). Wszystko zależy od tego jak kto lubi ryby. Pokrojone filety wrzucić do gara z bulionem i keczupem i gotować jeszcze 2-3 minuty. 

Na koniec sprawdzić smak. Jeżeli uważasz, że zupa jest za mało pikantna lub za mało słona można wtedy jeszcze ją doprawić. Podawać na gorąco Smacznego

Ja jeszcze nie robiłam, gdyż pasożytuję na bratku, a on  robi ją że uch! 

A na zdjęciu chwile błogości w wykonaniu mojej dziewięćdziesięcioletniej pani Mamy i Globusa z zaawansowanym nowotworem.
Mirek Popiołek był taty, Panna Łaskotka moja, a Globus wybrał sobie do bycia u kresu życia bezpiecznym, mamę i jej łóżko. I oboje wydają się być przyłapani na zadowoleniu, choć usiłują stwarzać wrażenie, że absolutnie nie




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz