sobota, 8 października 2016

Po nas choćby pop, baaa rock!

Byłam wczora na "Mistrzach baroku" w naszej olsztyńskiej filharmonii. Dyrektor Sułkowski, zwany przeze mnie i moję siostrę prywatnie: "naszym Panem Piotrem" (no bo my się z siostrą okrutnie w nim kochamy)  cudowny jak zwykle. 
Barok, wiadomo, ssie jak pop (nie ksiądz taki wszakże, a muzykowanie), ale soliści świetni - klawesynistka Ewa Mrowca i Arkadiusz Krupa - oboista (a nawet pięcioboista patrząc nań), no i orkiestrę naszą lubię i cenię także. 
Koncert magiczny, bo soliści wydobyli z utworów najprawdziwniejszą magię - z oboju niemal widoczna, snuła się wstęga dźwięku i rozłaziła jak dym i układała w spirale, pętle, w coś niesamowitego (pamiętacie disnejowskiego łosia, którego wabił zapach?), zaś przy klawesynie nagle orkiestra weszła dla mnie w tło i już tylko ten klawesyn słyszałam, choć to przecież instrument cichy, wręcz dyskretny, a ja zatopiłam się w jego melodii, zachłysnęłam, nalałam sobie jej do uszu jak wody. 
Nie wiem, może to dzień taki w mojej głowie był, że aż tak mnie zaczarowało, a może rzeczywiście istnieją rzeczy na tym świecie magiczne.

*

No i aria z suity bachowskiej. Ten utwór ma dla mnie szczególne, poza popularnością swą i wiecznym osłuchaniem, znaczenie, bo wiąże się z moją wielką miłością; Był jesienny słoneczny dzień i ktoś, kogo kochałam jak szalona (tak, tak cholera, kochiwało się kiedyś jak szalone) przysłał mi małoromantyczną, co prawda, ale wtedy jedyną możliwą nam drogą nowoczesnej technologii najpiękniejsze wyznanie : ":słucham arii, widzę ciebie" (ciebie było oczywista z wielkiej, nie, żeby nie). No i za każdym razem, kiedy ją słyszę, jak za pstryknięciem palców Dżinna, znajduję się bezwzględnie cała w tamtym dniu, w tamtym świetle, tamtej miłości...
I czy ja mogę być obiektywna?

a słuchaliśmy Bacha, Haydna, Vivaldiego, Porpory i Pachelbela

*

a tutek se na jesień macie kanon Jana Pachelbela

2 komentarze: