Od jakiegoś czasu myślę sobie, że świat pojmowany jako zbiór ogólny ludzi, a także tego, co wytwarzają (wytwarzamy) szumnie zwanego cywilizacją i kulturą, wymaga od nas stałego wznoszenia się na wyżyny intelektu, spełniania modelu i standardów coraz to innych, dopasowanych do grupy populacyjnej (
ukłon w stronę J.Radwańskiego, który nie cierpi tego zwrotu) lub czasem nawet do jednego tylko osobnika.
Świat wymaga rzutkich i dowcipnych wypowiedzi, błyskotliwych tekstów, masek, które można bez zażenowania pokazać w doborowym towarzystwie lub bez wstydu postawić na stole w formie eleganckiego bukietu podczas proszonego obiadu, w którym uczestniczą zaproszeni starannie wyselekcjonowani członkowie towarzystwa IQ.
Myślę też sobie, co z odwagą bycia sobie zwyczajnym? Człowiekiem w kapciach, człowiekiem, który nadal nie łapie żartu podczas gdy pozostali już dawno skończyli się śmiać i poszli popływać w basenie. Co z pozwoleniem sobie na bycie ciepłym (czyt. nieironicznym), serdecznym (czyt. niezdystansowanym), zamyślonym (czyt. inteligencja schodowa) , zagapionym (czyt. ofermą dyskusyjną), nieuważnym (czyt. jak chcesz) albo na przykład zbyt powolnym by ogarniać zmieniające się krajobrazy?
Sporo znalazłam w trzecim tomie Dziennika (1939-1944) Anais Nin.
Anais, która nareszcie, choć powoli odkrywa, że nie chce, ba, nie tylko nie chce, ale przede wszystkim nie musi tańczyć na krześle, jeśli nie ma po temu ochoty, nie musi orientować się we wszystkim, co się wydarza, nie musi wspierać sztuki w każdym z napotkanych i poleconych jej artystów. Że może być kobietą- zwykłą, miękką, zmęczoną i zaczynającą tak po prostu siebie cenić, bez rozliczania z ilości przeczytanych tytułów, czy zwiedzonych wystaw. Taką ją właśnie odkryłam dla siebie. I tu zmuszona jestem przyznać się do przewiny i grzechu bycia zbyt surowym dla takiej postawy -
Retes , modyfikuję swoje zdanie w tej kwestii i przyznaję Ci część racji oraz medal z kartofla!
kilka fiszek:
Zachowuję sobie w poczuciu to, co Nin powiedziała o poezji, w jaki sposób zastanowiła się nad nią, bez asekuracji pozwalającej wycofać się z zajętej pozycji. I nie to, że uważam to za jakieś szczególne odkrycie Nin, bo tak nie jest, nie w każdym calu też się z nią zgadzam, ale myślę o tym w przyłożeniu do poezji dziś, do eksperymentów, poezji, którą uprawiamy w ogrodach jak fasolę, groch z kapustą, jak korniszony, śledzie w beczce i wiązanki cegieł zmieszane z rabatami wapna. Poezji nieczułej, niewrażliwej, rąbiącej krajobrazy, gdaczącej mantry, poezji, która właściwie nie wie o czym i po co istnieje (oczywiście na potrzeby dramatyzmu wybrałam najsroższe aspekty pisania, za co z góry i od razu wszystkich piszących poezję dobrą, wrażliwą, a także świetną i doskonale unerwioną przepraszam i mogłabym tu rzucić parę wyzwisk, ale to nie jest post o piszących dobre wiersze, więc wyzwiska inną razą). Co jest poezją? Zadają pytanie dziesiątki hodowców poezji, ogrodników poezji, architektów krajobrazu i przydrożnych rolników. Anais dla siebie odkrywa, że "(...)poemat powstaje w procesie parowania i destylacji. Kwintesencją jest najgłębsze znaczenie opowieści."
Co prawda starożytni podziału na poezję i prozę nie znali, ale rzeczy rozdzieliły się. Obecnie mam wrażenie, że znów chcą się połączyć, jakby zapomniano, po co te bliźnięta syjamskie rozdzielono, z jakiej przyczyny dano im żywot osobny. Jest taki intuicyjny obraz poezji w tym, co pisze Anais do Roberta Duncana. Ledwie zarysowany, a przecież można sobie wyobrazić właśnie takie poezji dotknięcie.
"To,
co mi Pan pokazał uważam za prozę. Istotą poezji jest przeobrażenie.
Nie może być ona zbyt bezpośrednia. Nie jestem przeciwna pierwotnemu
obrazowaniu, ale nawet penis w pierwotnych mitach staje się czymś innym,
symbolem. Czasami Pan to osiąga, a czasem nie. Część Pańskich obrazów
jest zbyt wyraźna, zbyt bezpośrednia. Nie idzie tu o różnicę pomiędzy
wulgarnością i stylem, potocznością i literaturą, lecz o kwestię
atmosfery i przeobrażenia. W poezji aspekt fizyczny musi być przesycony
znaczeniem. Rozżarzony i przeźroczysty ma być tylko po to, by ukazać
wewnętrzne znaczenie, a nie można tego dokonać za pomocą płaskich słów,
prozaicznych albo jednowymiarowych. Proza idzie piechotą, poezja fruwa.
Poezja to mit, utworzony z czynników ludzkich. W wierszu "Labirynt"
udało się Panu tego dokonać. Proszę mnie źle nie zrozumieć. Nie chcę
eliminować codziennego języka, lecz nieprzetworzoną rzeczywistość."
Anais mocno się zmienia w dotknięciu Dojrzewa powoli jak gruszka, chciałoby się rzec klapsa - coraz bardziej soczysta i smaczna. W którymś momencie pisze, że nie chce być męskim typem kobiety (hura!), jak George Sand, czy Diuna Barnes. Nie rzecz w tym, żeby upodobnić się do kogoś, wydrzeć mu jego świat i sposób. Prawo kobiety do bycia kobietą, będąc jednocześnie godną szacunku i poważania, a nawet jakiegoś respektu nie powinno wynikać ze stoczenia walki z mężczyznami o terytorium ani z mimetyzmu (ha! biologia jednak się przydaje). Anais chce pozostać kobietą acz jednocześnie widzi trudność koegzystencji twórczej w takim kształcie, który byłby zadowalający obie strony i spełniający je w stopniu jednakowym. Mówi więc ze smutkiem:
"Tworzenie wydaje m się potwierdzeniem
najsilniejszej części mojej istoty, która osobom bliskim mojemu sercu nie
będzie już dawać poczucia, że to oni są silniejsi, a przez to będą mnie
kochać mniej. Za ten akt niezależności moi ukochani ukarzą mnie.
Zostanę opuszczona i porzucona.
Mężczyźni obawiają się kobiecej siły. Ja doskonale zdaje sobie sprawę z męskiej słabości, muszę ich strzec przed swoją siłą.
Ograniczyłam swoją moc, ukryłam swe siły.
Pracując
przy prasie pozwalam Gonzalowi się łudzić, że to on odkrył to, ulepszył
tamto, że jest mądrzejszy, silniejszy. Skrywam swoje zdolności niczym
złowrogą siłę, która mogłaby przytłoczyć, zranić, czy osłabić innych.
Okaleczyłam się.
Sny o Chinkach ze skrępowanymi stopami.
Skrępowałam się duchowo."
I jest coś w tym, co pisze o różnicy płci w pisaniu, o tej trudności pozbycia się poczucia winy związanego z tworzeniem, o trudności w zamianie naturalnie wbudowanej opiekuńczości na akt wojny i możliwość zniszczenia. Jak cholernie można się bać, że się swoją szczerością, ruchem ręki wyrządzi szkodę i trzeba będzie z tą szkodą żyć tak jak z poczuciem, że się coś potrąciło.
"Jaeger, jako kobieta, dzięki swej
szczególnej kobiecej intuicji uchwyciła prawdę, nieznaną żadnemu
męskiemu analitykowi - poczucie winy z powodu tworzenia, w kobiecie
bardzo silne. Tworzenie połączone z kobiecością, jest też dla niej
zagrożeniem. Zagrożenie dla związku z mężczyzną.
Kobietę,
która kocha mężczyzn tak jak ja, poczucie to paraliżuje. Kobiecość i
macierzyństwo za cel mają opiekę i wykarmienia, nie zaś wojnę i
zniszczenie czy rewolucję dla stworzenia nowych światów. Opisując drogie
mi osoby, miałam wyrzuty sumienia, zwłaszcza gdy demaskowałam ojca.
Henry, tworząc swe portrety, nigdy nie zastanawiał się nad
konsekwencjami. Ja uważam, że to niebezpieczne dla miłości."
Anais mierzy się z tymi poczuciami, zaczyna nazywać je coraz jaśniej, przestaje się bać straty tych, których już i tak w jakiś sposób utraciła, a także straty tych, którzy z nią zostaną nie obawiając się jej mocy.
"Pracę Henry'ego uważałam za wiele ważniejszą od swojej własnej.
Swoje
tworzenie usiłowałam wymazać gąbką, zatopić je, bo moja koncepcja
poświęcenia się i ról, które miałam do odegrania, kolidowała z
osobowością twórczą."
W jakiś sposób pozbywa się tego robaka, pasożyta umysłu, który nakazuje przyjmować pod swoje skrzydła cały świat, dbać o niego, opiekować się nim. nie potrącać, by czasem świat ten nie stał się urażony, nie zareagował bólem, szyderstwem, drwiną, złością, gniewem, okrucieństwem lub smutkiem. Który szepcze, że się powinno poświęcić "swoje", bo gorsze, słabsze, mniej warte, bo tego wymaga miłość, przyjaźń, wielka paleolityczna matka, która buduje nam szkielet kamienny, tłusty i nieruchomy.
"Oblężenie Leningradu. Gonzalo bacznie
obserwuje cierpienia zadawane tak daleko. Ma wizję teleskopową. Moja
jest mikroskopowa. Zwracam uwagę na cierpienia ludzi wokół mnie.
Milicent. Helby. Przyjaciół. Staruszki w autobusie. Mogę ulżyć ich
cierpieniom, nie tym odległym. Mężczyźni zawsze używają teleskopów.
Gonzalo nie zwraca uwagi na cierpiacych w jego najbliższym otoczeniu.
A
jednak uważa, że jestem eskapistką. Bo nie słucham radia przez cały
tydzień ani nie czytam gazet od deski do deski. Gdy uznałam, że dość mi
już nawsadzał szpilek, odcięłam się.
-
Nie brak mi odwagi, ale ty jej nie rozumiesz. Nie jestem ślepa ani
obojetna, ale też nie zamierzam pogrążyć się w bezsilnej, biernej
rozpaczy. Dość już jej jest na świecie. Przygotowuję odtrutki. Gdybym
znała się na polityce, działałabym na tym polu. Ponieważ polityka jest mi
zupełnie obca, tworzę przestrzeń, w której ludzie mogą oddychać,
odzyskać wiarę i siłę do życia. Wolę martwić się losem Milicent, jej
dzieci, znajomych..."
Czuje, że została w jakiś sposób zmuszona do perfekcji, a raczej do gry w perfekcję i niezupełnie zmusił ją ten "świat", raczej ona sama, z obawy przed odrzuceniem z wielkiej miłości i z poczucia "że tak właśnie ma być".
"Ja ujarzmiłam swą naturę tak dalece, że musiałam żyć za pośrednictwem innych, poprzez Henry'ego, i Gonzala.
Bardzo
chciałam być ideałem, osobą mądrą i niezwykle wyrafinowaną, ale
oczywiście nie byłam nią. Nie pozwalałam sobie na kaprysy, zazdrość,
gniew, samolubność, czy brak odpowiedzialnosci. Byłam spętana swoim
idealnym wyobrażeniem jak Moira dziedzictwem tradycji."
"Teraz piszę wolniej. Bojaźliwość kładła się cieniem na wszystkim, co pisałam, prócz dziennika.. Przy innych zawsze chciałam mieć na sobie najlepszą sukienkę. Kryjąc się za tarczą profesjonalizmu, pragnęłam pokazać światu nieskazitelnie oszlifowany diament. Moje serce, skryte za tarczą, mówiło prostym językiem. Ale musiałam przyrzec sobie, że nigdy tego nie wyjawię - inaczej nie byłabym zdolna do takiej spontaniczności ani szczerości."
Anais wiedziona jest poczuciem, że musi się uwolnić - coraz bardziej zapada na zdrowiu, jest coraz smutniejsza, coraz bardziej się wycofuje.
"Kobieta porozumiewa się z kosmosem, z kosmicznymi siłami poprzez ziemię, poprzez swą macierzyńską osobowość. A więc została pani wszechmatką, dając bez końca. Usiłowała pani zaopiekować się wszystkimi. Podjęła pani nieograniczony wysiłek za pomocą ograniczonego ludzkiego ciała."
Ponadto dręczy ją ciągły niepokój, Brak jej pieniędzy, ci, których nazywała przyjaciółmi nie zawsze się nimi okazują chcąc korzystać jedynie z pewnego mitu, chwilowej potrzeby raczej, niż rzeczywiście być kimś bliskim, o przyjacielu, Robercie mówi: "Kocha mity, lecz gdy się rozwiewają, przestaje kochać. Przekonywałam
go, że kiedy mit zawodzi, zaczyna się ludzka miłość. Kochamy wówczas
człowieka, nie nasze marzenie, lecz człowieka."
"Nikt nie podał pełnego opisu owej
potwornej choroby, jaką jest niepokój. Ta dolegliwość duszy powoduje
większe cierpienia niż wszelkie fizyczne niedomagania, jest bowiem
podstępna, ulotna i nie wzbudza litości. Przed chwilą obsypano cię
pieszczotami. Idziesz się przejść w letni dzień. Nie grozi ci żadna
wielka katastrofa.
Nie powala cię
tragicznie śmiertelna choroba ani wieść o śmierci ukochanej osoby na
wojnie. Nie czyha na ciebie wróg, nie grozi ci prawdziwa tragedia,
szpital, cmentarz, kostnica, proces o ciężkie przestępstwo (...) Lecz
gdy przechodzisz przez ulicę, wiatr unosi śmieci i im dotkną twoje
twarzy, masz poczucie, że te okropności zdarzyły się tobie, czujesz
nienazwany niepokój, skurcz serca, duszności, ucisk bólu, przerażenie
dźgniętej sztyletem duszy. Niewidzialny dramat. Każda inna choroba
spotyka się ze zrozumieniem, współczuciem.
Ale
nie ta. Ta jest tajemnicza i skazuje nas na cierpienie w samotności, bo
próby wzruszenia nią kogokolwiek są równie daremne, jak gdyby niemy
usiłował krzyknąć."
i kiedy deklaruje: "Ja otwieram drzwi, bo nie przypuszczam, by ludzie przychodzili do mnie
we wrogich zamiarach. Póki ktoś nie okaże się moim jawnym wrogiem,
wierzę mu.", jednocześnie mówi, że drzwi nie są otwarte wiecznie, że istnieje granica, poza którą można status przyjaciela utracić.
Anais nie bez bólu i smutku odsuwa tych, którzy ją wykorzystują. To długotrwały proces z nadzieją i zwątpieniem, ze zbliżaniem się i odpychaniem, rozsądkiem i emocjami., czas jednak weryfikuje rzeczy i Nin wyswabadza się z niektórych niszczących więzi
"Trzymam się z dala od Luise.
Od
Roberta również. Zdał sobie sprawę ze swej oziębłości. Od typów
dziecinnych oczekuje się ciepła i czułości w zamian za opiekę i
utrzymanie. Chłód w Robercie odkryłam w tym samym czasie co i w Luise.
Promieniuję ciepłem i widzę, jak odbija się ono w otoczeniu. Wierzę w to
ciepło, w serdeczność i nagle ich nie znajduję. Brak uczucia odstręcza
mnie nade wszystko.
W dzienniku
Roberta dostrzegam emocjonalny chaos, impulsy i pragnienia, które brałam
za uczucie. A przecież różnica jest wyraźna. Są wygłodniali,
rozamorowani, ale nie kochają. Uwielbiają rozkosze, bóle, uniesienia,
przygody. Ale nie poddają się. A ja nie mogę dłużej się bronić przed
egoistami."
A na koniec, zupełnie od czapy ładnie wyjęta formuła miłosna, którą dedykuję dziewczętom wiedzącym o istnieniu "podręcznika". Formuła objaśnia rozdział: "jest inny niż myślisz" Voila!
"(...) Gdy mówiła o życiu z Odetsem uświadomiłam sobie, że nigdy nie pojmiemy, dlaczego ludzie się kochają, ukochanej osobie bowiem pokazują się od nieznanej nam strony. To kochanek dokonuje przemiany i jemu oddajemy się w pełni, obdarzamy go wszystkim, co jest w nas najlepszego. Zakochane oko widzi obiekt swej miłości w powiększeniu, jemu dane jest ujrzeć przymioty niedostrzegalne z zewnątrz.
Nie zdołam zobaczyć tej Luise, którą kochał Odets. Przyjaciołom oddajemy zaledwie małą cząstkę siebie. W atmosferze miłości wyłania się inna istota. Być może Odets istnieje tylko w świetle miłości Luise, dla mnie zaś jest niewidzialny, bo go nie kocham."