poniedziałek, 9 grudnia 2013

epifania Codziennego

Naszam się z tomikiem Janurza Radwańskiego,  w torbie podręcznej naszam, pod poduszką, jak kura z jajem i co mam sięgnąć po klawiklap, żeby to, co myślę wyklepać, wypleść, zaraz mi się pisać nie chce, taka gnuśność!
A tomik mi się podoba, oj podoba, najbardziej podoba mnie się odautorska dedykacja, bo ona mówi, że ten oto tomik mój jest i niczyj więcej i drugiego takiego tomiku nie ma, bo nawet podpis nie jest nigdy idealnie ten sam. 
Porzucając hocki klocki, zacznijmy od okładki. Ta jest trochę przerażająca, ale i pociągająca jest, bo zwykle wzrok przyciąga coś, co trochę przeraża. Jak dowiadujemy się z instrukcji obsługi ksiażki okładkiem jest obraz pani Beaty Ewy Białeckiej "Pieśni Niewinności" olej metr na metr do rozmiaru kładki przysposobiony obiektywem Mazura Jarosława.
Idźmy dalej. Motto zdradzające ciepłą autorską troskę. I ja, niechbym nawet Janurza te ciut nie poznała, to tę jego troskę o ludzi, o świat wyczułabym na kilometr gdy pisze, żeby rozpaczy nie dawać się jak najdłużej.
A teraz krok w przód, szybki trucht i skręt w prawo, później tyłem w lewo i za płot - wiersz który pokochałam jako pierwszy - Romantica. Tren, ciche mocno uwrażliwione wspomnienie rzeczy, co jak sztych przeszywa czas - kino. Kino, które umiera, odchodzi, a może raczej jest zabijane nieuchronnością. Kino, co oprócz bycia kinem, jest całym światem zarazem i kufrem, w którym przechowuje się czas i spotkanie. Wiersz dotykający, na którego cześć uroniła mi się do środka łza, taka co to pali wewnątrz, bo nie zostaje zneutralizowana przez powietrze. Łza, która nie jest przeznaczona do płakania, która jest do zrobienia trwałego znaku, blizny. Łza co pojawiła się na pointującą wiersz gwiazdę śmierci, a z tą gwiazdą przybiegły wszystkie moje dziecięce odczucia związane z objazdowym kinem i panem Bronkiem, co je niebieską nyską przywoził. I staje się ten wiersz wehikułem czasu i machiną poznania, co pozwala skonfrontować "wcześniej" i "teraz" gdy  "W obłokach kurzu promień latarki to ostrze świetlnego miecza".
Mam wrażenie, odczucie nawet, że swoim pisaniem umie Janurz wywołać duchy, że wchodzi z nimi w szczególny kontakt i stają się te wiersze talerzykiem spirytystycznym, aż czasami jeży włoski na karku, jak wtedy, kiedy jedzie się z podmiotem lirycznym w Ederlezi. Ciekawe, że kierowca w tym wierszu też mnie wyczuwa a jednocześnie wchodzę w jego skórę wiedząc, że "coś jeszcze jest w tej kabinie ze mną". To podroż-sen, niemal szamańska, wiodąca przez strach i nicości, przez mrok nieopisany, a będący tuż za granicą światła i coś "czego nie wypowiem, czego nie przemycę w języku wykrojonym z wielkiej niepewności".
Znajduje autor magię w wielu prostych czynnościach, robi palcem maleńką dziurkę w rzeczy i oto, jak dżinn z lampy wydobywa się smużka dymu, promień światła, a  sucha, łuszcząca się fasada osypuje się odsłaniając rzecz z jej duszą,  "Z domowych sposobów na nerwicę" obnaża się tkankę rzeczywistości, do prostych gestów, do formuł, które w latwym kształcie niosą całą submolekularną strukturę wszystkich mozliwości uczuć, a te splątane ze sobą dają niepowtarzalną i nierozwikływaną mieszankę, która nazywa się "nie wiem". Stanięcie "W obronie własnej", gdzie "nie wiem" nie jest krawędzią, a całą stroną, gdzie rzeczy są niejednoznaczne i znaczą jedno, bo oto "gleba pochyła jest do turlania" i "tyle możliwości i jeszcze wszystkie są dobre" kiedy się sięga po pierwszy klocek. A to jest taki sprawdzian, w którym podmiot liryczny wybiera stronę niepopularną, stronę, w której każdy z nas uczestniczy, a dziwacznie czuje się zobowiązany do jej uniknięcia, bo wtedy zdajemy się letni, niezjeżeni. A przecież "Wycinek nieba, na nim jedna gwiazda, tylko twoja" (Noc żywych trupów) mówi, że oto nigdy nie jesteś letni, że psie przywiązanie do zwyczajności nie zamyka nas na cuda, bo kiedy świat idzie spać, dzieją się rzeczy, jakich oko nie widziało, a ucho nie słyszało i już zostajemy zaczarowani przez "powódź zapachów po zmroku, migotliwy kwarc piasku wokół budy, pod nim przestrzeń aż do środka ziemi" i ta psia gwiazda, pod którą przyszło nam spać, gwiazda, która się z wycinkiem  nieba utopiła się właśnie  w mojej misce. I tak bębni mi Janurz "Psalmiki. Kołysaniszcza" mówiąc - nie bójcie się Chałwa zwyciężonym, lizaki ostatnim, każdy jest na tych samych prawach, niech nie spuszcza głowy, niech nie kładzie uszu, niech się za te uszy ciągnie, choćby nawet patrząc przez oko łańcucha, przez paluszki dzieci, przez dziurę w gitarze, czy widły gnojne. Codzienność jest jak substancja stworzycielska, warto odrapać farbę i znaleźć własny kształt.
Janusz Radwański
Psalmiki. Kołysaniszcza

Pogwizduję psalmy pokutne, bębnię kołysanki,
biję rekord okręgu w żalu, ale to za mało.
Lody z kurzem i chodnikiem, palce z rusztu
Jeszcze gorącego pieca, wpisuję sobie nieuwagę
do dziennika, twojej uwadze się polecam.
Niech planety krążą wokół siebie
jak makowa panienka i motyl, czułość kocich wąsów
może stać się prawem powszechnym jak płacz
czy ciążenie. Co mogę jeszcze zrobić dla zadośćuczynienia?
Psie psalmy przepraszająco odsłaniają gardła, gwiżdżę,
głaszczę ziemię, bo mnie jeszcze nosi.
Mogę pożyć czujnie, jakbym chciał przeprosić
nawet szydząc. Marne szanse, ale widzę przecież
rzeczy, które jeszcze ważą. Rowerek na klatce
zostawiony pod strażą prostych odruchów,
polująca kocia matka, która w brzuchu
ma całą wiedzę o granicach, zakaz palenia
na drzwiach krematorium w Majdanku,
zimno pierwszego po stracie poranka,
gdy dotyka się świata ostrożnie, jak ranną sarnę.
Rozgrzeszają gesty zrobione za darmo,
daremne są też i same rozgrzeszenia.
Polecam się uwadze uważaj, że mnie tu nie ma.

z tomiku "Chałwa zwyciężonym"
Już dawno nie widziałam tak dobrego tomiku, co z niejaką zawiścią stwierdzam



*

na Ps: Prawdopodobnie to widać, ale nadmienię osobno, że uważam Janusza Radwańskigo za jednego z najlepiej piszących poetów młodego pokolenia. Takiego, który jest wart i jestem przekonana, że tak się stanie, wejść do podręczników literatury. I mówię to nie przypochlebnie, bez jakiegoś krygowania się, czy wpadania w achy i ochy, to po prostu JEST doskonała literatura. Być może to przypadek, ale bardziej podejrzewam mądrość i dojrzałość autorską o to
: ]

6 komentarzy:

  1. Piękny wierszyk ale o czym to jest? Chyba nie o tym że życie ostatecznie ograniczyć można do przemiany materii.

    OdpowiedzUsuń
  2. Menczom mnie wpisy bo nie ómie pisać. Ale Twoja egzaltacja jest trochę za wielka. Miron się w grobie przewraca.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. jeśli idzie o me zdanie własne, pozwolę sobie strzelić Anonima po pysku, bo w tej kwestii tylko ja mam coś do powiedzenia.
      natomiast rzecz jasna, Anonim może mieć zdanie własne, a do tego nic mi : ))

      Usuń
    2. Nie dlaczego po pysku ale skąd ta egzaltacja przy tylu świetnych cytowanych poetach. Dla mnie to trochę plastikowe piękno.

      Usuń
    3. no tak, a mnie się cholernie ten tomik podoba
      ja na wiele rzeczy reaguję inaczej niż ogół i bardzo to sobie chwalę, bo dzięki temu rozpoznaję się w szatni : ]
      nie piszę ani pod autora, ani pod obserwatorów, ani pod czytaczy, piszę jak czuję, z moimi wrażeniami, lubieniami i tym, co mi się podoba, prosę mi wierzyć Anonimie.

      Inna sprawa, ze przyjmuję ogląd inny, ze może być to dla kogoś innego odczucie nadmiernej egzaltacji, durne lub coś w ten deseń, ale to już, że tak powiem nie moja strona medalu

      rzadko natomiast pisze rzeczach, które mnie nie ruszają albo których nie bardzo lubię, bo wolnoć tomku w swem domku i mogę :D

      * z tym pyskiem to tak przenośnie sobie zażartowałam, mam nadzienie nie urazilam

      Usuń
    4. Poezję to tak czytam jak pensjonarka albo mi się podoba albo nie. Na domyślanie się o czym to jest i analizy to nie potrafię. Ten wiersz mi się podoba. Bo ma melodię jest w schemacie formy i stylu, która zawsze jest wymagająca, świetnie jest podglądnięte życie i piękne jest słowo i środki poetyckiego wyrazu. Zamiast optymizmu odczuwam w nim strach.

      Usuń