wtorek, 6 sierpnia 2013

wakacyjny lej

Nadal wściekły upał,  korowód gości wpływających i wypływających na razie się skończył pozostawiając po sobie wiele różnorodnych rekwizytów, jak kaganiec, worek psiej karmy (co dość ucieszyło moje koty), skarpetki, gąbkę, niedojedzoną czekoladę (co dość ucieszyło domowników), ładowarkę do czegoś, miecz świetlny i inne drobiazgi, w zamian biorąc w jasyr moją ładowarkę do komórki W związku z  tym jestem na etapie mailowo-smsowym w celu dokonania wymiany.
Po gościnnym czasie pozostał też bardzo dobrze się mający bajzel, który wszedł w ścisłą kooperację ze wściekłym upałem i zalega.
A ja siedzę na przeciwko wentylatora, żłopię letnią herbatę z cukrem i cytryną i poglądam smętnym wzrokiem na ten bajzel usiłując wskrzesić w sobie szczątkowe odruchy porządkowe. Nic z tego. Za oknem kury wzbijają się na wyżyny wokalizy, że po raz kolejny żałuję, że nie nagrywam tych arii.
Po gościach pozostaje coś jeszcze, specyficzna dziura, kiedy nagle zaczyna w domu brakować jakiegoś elementu (i nie chodzi mi bynajmniej o ładowarkę, choć jej brakuje mi też). Nie lubię, kiedy goście wyjeżdżają. Zapraszam do siebie tylko tych, których dobrze czuję i z którymi czuję się dobrze, więc zawsze jakoś smutno mi się robi, że już czas się żegnać, no i to zalepianie miejsca, które uformowało się w ich kształt, wypełnianie tego kształtu codziennym, domowym powietrzem.
Najsmutniej robi się po bliskich przyjaciołach, bo nigdy dość nagadania się, naśmiania, nazwierzania, zawsze mało i mało

Powinnam zebrać miętę, ale ogród tonie w żarze, może poczytam, położę się w środku bajzlu, owiewana strumieniem wytworzonym przez błogosławiony wielki wiatrak i poczytam. Może. Albo będę nosić po jednej książce z biurka do biblioteczki, żeby mój mózg nie zauważył, ze sprzątam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz