środa, 28 sierpnia 2013

krzywa gęba

 "Po tych wszystkich Majach, Inkach, Aztekach pozostały jakieś kamienie, po nas zostaną co najmniej trociny, z trocin powstaliśmy i w trociny naszych trumien się obrócimy"

 (Krzysztof Varga, Trociny)

Książkę otworzyłam wracając z Znkami z Gór Słonnych, bo tym razem źle wycyrklowałam i moje książki podróżne pokończyły się zbyt szybko.. Trociny Krzysztofa Vargi zaczęła czytać Anieta, ale już nie dałam jej dokończyć bo sama skończyć ją musiałam.
Książka świetna, choć pewnie znajdą sie tacy, którzy nazbyt szybko zarzucą jej jednostronność obserwacji i oceny. Rezecz o świecie bliskim/najbliższym i najdalszym snuje się przez głowę bohatera, zatem ta "jednostronność" jest pozorna, ponieważ na  zderzeniu tegoż bohatera ze światem, w przyłożeniu jego mysli do obrazu, budują się polemiki, iskrzą niepogodzenia, zarzuty, ale też dostrzega się naprawdę wnikliwe obserwacje z ziarnem, które tkwi w każdym z nas.
Obserwacje codziennego świata, życia i bycia w tym świecie, związków międzyludzkich są rzecz jasna, wytapetowane szarym przetłuszczonym papierem, są wybrukowane twardą niechęcią, ale tak właśnie ubiera się świat w poczuciu samotności, rozstrojenia, sposępnienia i odrzucenia (przez świat i od tego autoodrzucenia)

Mamy tu wiele dotkniętych miejsc z naszego ludzieńkowego życia, ot ciało:
"
Po raz pierwszy byłem zupełnie nagi, wyjąwszy sytuację, gdy brałem prysznic, ponieważ moje starzejące się ciało wprawiało mnie w zażenowanie, nie wstydziłem się go, ale nie lubiłem i nie chciałem oglądać, zwierzęta też przecież nie kontemplują swoich ciał, my zaś zbudowaliśmy wokół ciała całą naszą cywilizację..."

z jego magiczną mocą zamienioną na balast, który obciąża tak wiele naszych myśli - waga, gładkość skóry, kolor i kształt włosów, paznokci, kampanie kosmetyczne i myśli stojące wstydliwie i ze smutkiem pdod prysznicem, już nawet nie przed lustrem, myśli nas wmawiających sobie jednocześnie, ze ciało nie jest aż tak  ważne.

Wynikająca z tego ludziejstwa próba kontaktu i zaspokojenia w różnych wymiarach, np w seksie:

 "(...) być może po prostu byliśmy dwojgiem brzydkich ludzi  usiłujących uprawiać miłość w świecie ludzi ładnych, po kryjomu, nie przyznając się do tego przed nikim."

Bardzo pięknie zresztą zapisana, z ogromną czułością traktująca ludzi w ich brzydkim świecie własnych głów, świecie stworzonym i wypełnionym przez trwożliwe rozglądanie się dookoła i sączenie własnej niepewności.


Przepiękny, ironiczny, sarkastyczny nawet obraz, który znowu ujawnia w sobie pokłady niechęci, frustracji, zazdrości jakiejś, a jednocześnie w tle końca złagodzony nutą współczucia, nie litości, a współodczuwania,

"Okolice te były prawdziwą Częstochową biegaczy, Licheniem uprawiających jogging, osobliwie rano i wieczorem, szczególnie zaś w weekendy, gdy szedłem odwiedzić rodziców, zawsze natykałem się na biegaczy, w parach lub pojedynczo, drepczących wzdłuż kanałku niezbyt żwawo, ponieważ wszyscy byli neofitami i na prawdziwe bieganie nie mieli siły, dopiero niedawno nawrócili się na bieganie, od kiedy bieganie stało się zarówno modne, jak i zdrowe, a dokładniej od kiedy wyjątkowo modne stało się bycie zdrowym, a bardzo niemodne bycie chorym, bycie za grubym, bycie niedoskonałym, cóż za wspaniała eugenika, myślałem mijając spoconych zdrowych ludzi, którym udało się wyeliminować wszelkie cielesne niedoskonałości, ludzie chorujący,, cierpiący; ludzie z nadwagą, z nadciśnieniem, z trądzikiem stawali się powoli pariasami pośród ludzi doskonałych, wśród tych obrzydliwych, wstrętnych Elojów, którzy biegali nie tylko po to, by być zdrowszymi i chudszymi, ale także po to, by epatować swoją lepszością, piękniejszością, życiową mądrością, (...)Tak, z pewnością gdybym biegał, słuchałbym Tenebrae Gesualda. Oni oczywiście nie chcieli umrzeć i dlatego biegali, nieporadnie uciekali przed śmiercią, przebierając rozpaczliwie nogami, a śmierć spokojnie sobie za nimi szła, bez pośpiechu, ale nieuchronnie, podziwiając ładną pogodę i nowoczesny, właśnie przebudowany stadion Legii, przystając być może na chwilę, ale na tyle krótko, by nie stracić ich z oczu, by mieć w zasięgu wzroku i kosy ich opięte w lycrowe legginsy zadki, w które już niebawem im tę kosę wsadzi i przekręci dwa razy w prawo, tak jak zamyka się kluczem drzwi.

 Błyskotliwa, niemalże dowcipna obserwacja ról, rodziców, małżonków, koleżeństw z pracy, kochanków. z szerokim spektrum emocji i uczuć

"Wiedziałem bowiem przecież, że spotykają się czasami, z tym, że moja była żona jest już czyjąś inną żoną, zaraz po rozwodzie ponownie wyszła za mąż, ponieważ była wręcz stworzona do małżeństwa, tak jak moi rodzice byli stworzeni do wieloletniego trzymania się siebie, które nic nie ma wspólnego z miłością. Moja żona nie została stworzona do miłości, czułości, do wspólnoty, została za to stworzona do małżeństwa, oto cała, w gruncie rzeczy bardzo prosta, prawda o mojej żonie."

Język Trocin jest świetny, na granicy volgare i poezji, doskonałe obrazy momentami wzbudzające u mnie dreszcze zbrzydzenia. Co tu znalazłam? Sporo swoich myśli, sporo z mojego (nieciągłego) patrzenia, moich obaw i zniechęceń. No i trociny, które w sobie już kiedyś znalazłam o tututu klik :)
Tak, to świetna książka, acz jedno jej zarzucam i jest to dla mnie słaby jej punkt. Wszystko zmierza do  łatwo przewidywalnego końca i pokazanie tego końca w sposób, jakby miałby on być uczyniony na sposób aktu, pozostawia mi mdłe wrażenie w ustach. Gdyby książka skończyła się banalnie, bez tego aktu strzelistego, jej treść sama w sobie byłaby smakiem, a właściwie złożeniem wielu smaków, jakie znajdujemy obracając w ustach ziemniak. Przy zakończeniu, na jakie zdecydował się autor, smak ten blednie, a ponieważ pamięta się końce, to nagle wieje jakąś brukową sensacją po tylokroć już wyżętą. Szkoda mi tego zakończenia


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz