wtorek, 2 kwietnia 2013

Spod oka Kaukazu - Gruzja Armenia (8)

24 lipca (wtorek)

Marszrutka do Batumi, właściwie prywatna taksa i dobrze, bo w połowie drogi Federico orientuje się, że nie zapłacił Rozie za mieszkanie. Na szczęście mamy telefon do Rozy, więc umawiamy się, że pieniądze damy przez kierowcę, który jest sąsiadem.




W Batumi wita nas wściekłe najbardziej wściekłe gorąco świata i statki na Morzu Czarnym, a właściwie nie na morzu, tylko w powietrzu. Wytwarza się taki dziwny efekt optyczny, że pomiędzy morzem a linią zanurzenia statków jest pas powietrza, to woda przybiera niesamowitą barwę, roztapiając się w tle, coś fantastycznego, przecieramy oczy (zaspane dodam)




W hostelu upał wcale nie lżeje, Rodelio, Filipinczyk, wydaje się być z nim za pan brat, jednak my obłożeni wachlarzami, snujemy się za głowami wielkich wentylatorów., starając umieścić w jak największym powiewie. Przy okazji spotykamy szalonych Słoweńców, o których opowiadała nam w Tbilisi Lika. Wyczynowcy, którzy w stroju Adama wspinali się na budynek.

Zbieramy się jak muchy w smole na jedzenie, Rodelio prowadzi nas do ukrytej w zaułkach i piwnicy knajpki, prowadzonej przez starsze małżeństwo, w której jest również wściekle gorąco, ale za to jedzenie fantastyczne, przygotowywane na bieżąco, pod okiem gości, więc warto.
Z ciekawostek toaletowych, to w kiblu nie ma jak spuścić wody, co okazuje się niejakim problemem, ale ten zostawimy już tam ;)



Później gnamy na plażę. Na plaży, jak na plaży, piwo, upał, świetne morze i tylko jedna rzecz psuje mi zabawę, po dystansie zrobionym krytą żabką, wypływam wprost na dryfujące ludzkie gówno, matko z któregokolwiekbądź koscioła! naznacza mnie to długotrwałą traumą, a ja tak uwielbiam pływać! Nie pomaga próba terapii psychologicznej przeprowadzona przez Zuzkę, że to nie gówno, a banan, w końcu biolog odróżnia banana od balasa! Fuj!


 *


25 lipca (środa)

O samym Batumi powiedzieć niewiele mogę, bo upał nie pozwolił mi się ruszyć dalej niż parę kroków od morza, tylko Madzia wykazała się odpornością niebywała na ten upał i poszła zwiedzać.
Z mojego szczątkowego  poczucia miasta, zachowuje się jak kurort, po prostu.
Po rozstaniu z  wielce odważną i odporną na wysokie temperatury Magdaleną, pokłusowaliśmy do baru  w typie mlecznego PRL-u z bardzo prozaicznego powodu, że musielismy do kibla. Ten był za barem, więc co chwila ktoś dyskretnie przepraszając panie obsługujące, szorował za barem przez całą jego długośc na zaplecze i z ulgą oddawał się tam kontemplacji betonu.
W kolejnym barze, gdzie zatrzymaliśmy się na posiłek spotkaliśmy Gruzinów, którzy doskonale mówili po polsku. Okazało się, że są to tancerze z Gruzińskiego Baletu Narodowego, którzy obecnie mieszkają w  Polsce i tańczą w Teatrze Narodowym w Wawie. Bardzo miłe spotkanie, na koniec którego podarowali nam chaczapuri, które musieliśmy sobie upychać w policzki jak chomiki, bo byliśmy już tak obżarci

Na plaży, jak na plazy, wygłupy, leniwe rozmowy, kapiele, poznajemy Andre, Włocha władającego rosyjskim,



a później kolacja, w rodzinnej knajpce, której gospodarz podarowuje nam czaczę i balanga do 3 w hostelu.
Śpię na balkonie, to sensowne rozwiązanie ponieważ w pokoju nie można wytrzymać z upału i duchoty




 *



26 lipca (czwartek)

Wracamy do Tbilisi w upale a jakże. Zrzucamy klamoty w hostelu Old Town i idziemy do term, żeby zanurzyć się w chłodnej wodzie. Później łazimy szukając noclegu dla Federico i nigdzie nie ma miejsc. Jest już późno, zaczynamy powątpiewać, czy w  ogóle da radę coś znaleźć.
W końcu w jakimś zupełnie ciemnym zaułku znajdujemy hostel, w którym są 2 miejsca. Federico zostaje, zeby się rozpakować, my idziemy do knajpy coś zjeść.
Po godzince Federico dobija do nas z kolegą, z którym mieszka w hostelu. Kolega okazuje się Polakiem, tak więc ostatni, pożegnalny wieczór upływa nam miło, choć jakoś smutno się robi, że oto koniec naszej podróży.
Dostajemy pożegnalne prezenty od Fede, są to kapsle od gruzińskiego piwa z narysowaną flagą Gruzjji. Smutno i nostalgicznie się robi.
 




No a później już pożegnanie, lotnisko, Polska





*



Czy uda się nam wyjechać wspólnie na kolejną wędrówkę? Czas pokaże
A teraz raz jeszcze dziękuję całemu Dream Teamowi za cudowną wakacyjną podróż, fantastyczne nastroje, żarty i powagę, za cierpliwość i wytrzymałość na wybojach zakaukazia oraz naszych skudłaconych mózgów. jesteście absolutnie rewelacyjni! Mam nadzieję, że nie jest to nasza ostatnia wyprawa.

Wasz Sekretarz :)

**

Z refleksji. Dzięki prowadzeniu dziennika podróży wspomnienia otrzymują swoje tropy, dzięki którym można znów je przywołać. Dzięki przerzucaniu dziennika na nielotę, przejrzałam dziennik podróżny kilkadziesiąt razy, podobnie jak zdjęcia. Za każdym razem z przyjemnością powracając do tamtego czasu, choć przecież lada moment upłynie już rok od tamtego czasu i tyle się nowych rzeczy zdarzyło. Zawsze jednak z przyjemnością będę czekała na nowe miejsca spotkań i podróży z Dream Teamem, bo są bajkowe, bo rozumiemy się doskonale, choć wcale nie jesteśmy podobni, bo mamy jakieś niesamowite szczęście do przygód

6 komentarzy:

  1. Jak się odpoczywa na takich kamienistych plażach ?
    Czekam na kolejne relacje z podróży z Dream Teamem

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. bardzo dobrze, zresztą podobne plaże są też na wybrzezu dalmatyńskim - chorwacja, czarnogóra

      teraz musze poukladać zimowe włochy :)

      Usuń
  2. 3 zdjęcie: Gruzja: FRYZJER MASAŻE. ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. ahaha, rzeczywiście, ale się uśmiałam :D
    wiem, jak tam trafiło aaaaaaaahahahahah
    dzięki!

    OdpowiedzUsuń