środa, 3 kwietnia 2013

Pomiędzy domami, czyli zimowe Włochy z Radą - (1)

 zdjęcia z Wierszalotki tu


21 stycznia (poniedziałek)

Droga babciu, właśnie wylądowałyśmy w w Mediolanie. Pożegnałyśmy śnieg i mróz (nie, żebym nie lubiła) na rzecz pochmurnego zimowego nieba północnej Italii.




Hotel Verona, skrzypiąca klapa kiblowa, pierwsze piwo w barze, drugie w pizzerii, gdzie obrus się drze, obrazy migają trójwymiarem, atmosfera jest jak z surrealistycznych filmów, a pizza niebo w gębie.



Kościół San Carlo al Corso z przepiękną płaskorzeźbą ołtarzową., w której uwodzi gest postaci w lewym dolnym rogu, kobieta obejmuje dziecko, szepcząc do niego uspokajające słowa, a może ostatnie jakieś przestrogi. W jej geście czytam ogromną czułość i chęć objęcia, nie tylko ramionami, ale całym sercem. Choć to nie matka, to przecież jest w niej ogromna matczyność, troska, cała kobieca delikatność, na jaką może zdobyć się kamień.





Później katedra, w gasnącym już słońcu, wynurza się powoli u wylotu ulicy, rośnie las sterczyn, rzeźbień, to robi wrażenie, oszałamia, jednak prawdziwe piękno odkrywam wewnątrz, piękno drzewno-leśne, cudowne sklepienie, przepiękne żłobkowane kamienne kolumny i pełen gracji i lekkości krzyżowo sklepiony sufit. Architektura tego wnętrza jest niesamowicie lekka a jednocześnie dostojna, czuję się, jakbym weszła do lasu (podobne wrażenie odnoszę w poznańskiej farze, tylko inaczej dotyka mnie stylem). Wrażenie potęguje jeszcze zapadający zmrok i ciepłe światło lamp. Harmonia, tak czuję to wnętrze, spokojna, stabilna harmonia.
Po wyjściu raz jeszcze podziwiamy Duomo tym razem w nocnej szacie, jest!






Galeria Vittorio Emanuelle,





 Nocny spacer ulicami Milano i powrót do pokoju, gdzie okazuje się, że Rada ma w łóżku ceratę (na wszelki wypadek?) i sen.








*

22 stycznia (wtorek)

Zostawiamy bagaże w dworcowej przechowalni i ruszamy w miasto. (Dworzec mediolański wielki, piękny, monumentalny architektonicznie.)





Dzień właściwie przeznaczony na mediolańską Pinakotekę (di Brere).

 
 
 


 Ach, co to za rozkosz i rozpacz w jednym. O rozkoszy świadczy mnóstwo notatek w moim zeszycie, rozpacz jest z powodu rozległości, ilości dzieł, a przecież nie da się przystanąć przy wszystkim, tym bardziej nie da się kontemplować nawet jednej trzeciej tego, co by się chciało. Martwy Chrystus Mantegny przyciąga mnie raczej z ciekawości, jak wygląda ziszczony, ale nie on mnie zachwyca szczególnie. A zachwyty jest z czego wybierać
Stefano da Verona - Adoracja trzech Magów- postać Józefa, wspaniała, dobroduszna, na poły zakłopotana, na poły zakochana w dziecku, w geście który jest zarówno modlitwą, jak i niepewnością, co uczynić.
Madonna z dzieciątkiem Belliniego (Jana)  wciąga nas w głąb pejzażu rozciągającego się za jej plecami, świata prostych czynności, którym matkuje. Pasterz strzegący owiec, mężczyzna udający się na polowanie lub zwykłą przejażdżkę, para flirtująca pod drzewem, kot, który usiadł na obelisku, pola, osady, a wszystko to dzieje się za jej plecami, a jednocześnie wiem, że przecież widzimy to oglądane również jej oczami.
Obraz Bordone - Gli amanti, wprowadza mnie w konsternację. Na pewno nie jest to typowy obraz kochanków, ich twarze nie wyrażają miłości, raczej świadectwo sceny wyrachowanej - dziewczyna zerka na mnie, trochę wyzywająco, trochę kokieciarsko, trochę buntowniczo, jej dłoń sięga po kosztowny podarek z ręki mężczyzny, który ją obejmuje z wyrazem twarzy właściciela. Z tyłu jeszcze jedna postać, która popycha dziewczynę do nas, do ludzi w galerii, oddaje ją bez miłości.
Odnalezienie ciała św  Marka, Tintoretto  to obraz, który działa niesamowicie. Dynamiczna kompozycja wręcz wrzuca w surrealne poczucie czasu i przestrzeni. Rzeczy dzieją się jednocześnie i zarazem opowiadają historię, przenikając się wzajemnie jak duchy i juz nie wiadomo, co jest prawdziwe, co zjawiskowe. Światło zmieszane z chłodu i ciepła podkręca nastrój groźnego pomieszczenia z długim ramieniem perspektywy. No i ten tintorentowski, zamaszysty pędzel! Niesamowity, cudowny obraz!
Męczeństwo św. Katarzyny Aleksandryjskiej, Gaudenzio Ferrari z przepiękną postacią Katarzyny
Andrea Dorna in aspetto di Nettune, Bronzino tchnie opanowaniem i majestatem. Doria, admirał floty zdradzający juz oznaki wieku, ale o silnym, zahartowanym ciele, patrzy czujnie, nie śpi ukołysany szumem fal, to zarówno władca, jak i zahartowany wojownik, jakiego cechy podkreśla sposób trzymania trójzębu, który nie wydaje się mu obcy nie tylko jako oznaka władzy, ale jako oręż.
Przepięknie dojrzała Matka Boska Vivariniego w obrazie Wniebowstąpienia Marii, kobieta o postarzałej, pełnej godności twarzy, Martwy Chrystus podtrzymywany przez dwóch anioów, Girolamo da Treviso z  jego  emocjonalnością, przepiękna Adorację Dzieciątka, Barnaby di Modena i Madonna z Dzieciątkiem Paolo di Giovanni Fei utrzymane w fioletach Zwiastowanie (Pere Serra) z pięknie przedstawioną wizją tego, co ma się stać, Madonna z Dzieciątkiem Belliniego, ojca, ołtarzowa Koronacja Marii Panny, Nicolo di Pietro, delikatny koloryt obrazów Bernardino Luiniego, kwitnące macierzyństwo z obrazu Carlo Crivelliego , dziwne wrażenie iście magrittowskiego surrealu stojącego za obrazem Francesco Bissolo, przepiękna, cielesna i zarazem eterycznie zjawiskowa Śmierć Kleopatry Cagnacciego nie sposób wymienić wszystkiego, co zatrzymało, urzekło i urzeka.
 
nie przywołuję mistrzowskiego światła Caravaggio, spojrzenia Judasza z rubensowskiej wieczerzy, energii Tintoretto i Veroneza, (choć muszę koniecznie wspomnieć Ostatnią wieczerzę Veronese z uczestniczącym w niej moim kotem Mirkiem). Nie przywołuję dlatego, że rzeczy te znane, znanych mistrzów wymagałyby kolejnych stron na zachwyt, bo rękę mistrza czuć z daleka, genialnośc twórców nie pozostawia wątpliwości.

Zmachane włóczeniem się po salach z ciężkimi torbami, aparatami, notatnikiem trafiłysmy na ten obraz
Triste presentimento, Girolamo Induno, poruszający, smutny, z aurą pożegnania zawisłą w ścianach pokoju. jakiegoś odcięcia od światła za oknem, westchnienia zatrzymanego w pół drogi.




wychodzimy na światło dnia. W rzeczy samej światło! Pochmurność ustąpiła miejsca festonom słońca,

 


ruszamy więc ulicami, raz jeszcze podziwiając Duomo, zaglądając do kościoła św Tomasza, z zewnątrz dość niepozornego, ale z cudowną posadzkową mozaiką wyobrażającą 4 rzeki zaświatów oraz biblijnymi motywami.










































































Miasto drży i rozpływa się w oślepiającym słońcu. Jesteśmy wyschnięte na wiór, a wszystko to dlatego, że jakoś nie możemy nigdzie usiąść, żeby coś wypić. kiedy tylko decydujemy się na jakieś miejsce, zaraz przychodzi niepewność, czy może nie znaleźć innego.
















Kiedy w końcu znajdujemy to, na które jesteśmy zdecydowane, a właściwie nie zdecydowane tylko zdesperowane, nie umiemy otworzyć drzwi. Okazuje się, ze chytrze ukryte drzwi automatycznie się przesuwają, tylko trzeba trafić w dobre miejsce. W dodatku nigdzie, przenigdzie nie ma żadnego sklepu z jedzeniem i piciem.





















Wieczorem odbieramy bagaże i ruszamy do Padwy., lądujemy tam w nocy. Dworzec nie wygląda specjalnie zachęcająco, raczej jak kupa poskręcanych na drut betonów, wokół fabryczna zabudowa, opłotki, głuche ściany, martwe ulice i kręcący się podejrzanie wyglądający obwiesie. Aniet zapisała nam na kartce ogólne wytyczne, jednak z powodu późnej pory, brakuje nam drogocennego planu. próby wyciągnięcia informacji w jakimkolwiek języku oprócz włoskiego, spełzają na trotuar. Kręcimy się w kółko, smętnie rozważając głupi impuls, który kazał nam zostawić śpiwory w Warszawie. Oczywiście nadal nie kupiłyśmy niczego do picia. Zaliczamy (jakkolwiek to brzmi) ulicznego przechodnia, podsklepowego wyrostka, szaloną staruszkę, pana w bileterni autobusowej, panią na dworcu, taksówkarza i ten wskazuje nam kierunek ogólny. Idziemy pustą, przemysłową ulicą, na szczęście spotkana po jakichś dziesięciu minutach kobieta, wie, gdzie znajduje się ulica i nasz hostel o tej samej nazwie. Uf! Docieramy na miejsce w przyjazne ramiona pani na portierni, a później birra Moretti, kolacja w przypływie i lulu.


Tu jak widać wusz uzupełnia Dziennik Podroży


a rada posila się


A następnie oddaje się rozrywkom intelektualnym , posiadając picie przy łóżku, co jest cudem, Cudem!



6 komentarzy:

  1. no normalnie nie wierzę :)

    OdpowiedzUsuń
  2. hyhy, że uda mi się jeszcze w tym roku przepisać DP? ; D

    OdpowiedzUsuń
  3. nie wierzyłam, że to w ogóle realne ;) no to trzeba to jutro oblać...

    OdpowiedzUsuń
  4. Obraz Gerolamo Induno prowadzi dialog ze zdjęciem DSCF3563.JPG. (Tako rzecze Robocop)

    OdpowiedzUsuń