niedziela, 8 stycznia 2023

"Być bliżej ciebie chcę"

No i po świątkach obrządkach, nie powiem, jestem zadowolona, bo znalazłam czas i na czytelnictwo, i na wannę, i przyjaciele znaleźli czas dla mnie. Nawet wydarzyły się dwa świąteczne cuda, za co tu i teraz wszechświatowi dziękuję, bo takie cuda, panie, to ja lubię. Oczywiście nurkowałam głównie w komiksach Gaimana, ale już mi się skończyły, więc teraz nowy Dick, dziki jak dzik, acz nie o tym dziś.

Bo bujając się w swojej przedziwnej wannie, która mocno zaburza mi poczucie realności (chyba przez ten kształt), popłynęłam na całego z książką tow. Radwańskiego, niejakiego Janusza z Ziemi Lasowiackiej, która to książeczka jest według mnie najpiękniejszą jego rzeczą pisaną z wydanych przezeń, a nosi tytuł Śpiewnik Szantowy, zatem do wanny pasował jak ulał.

Aura tomu przywodzi mi letni dzień z wiszącą ciemną, burzową chmurą, opadającym kłębami pomarańczowym światłem, drapaniem uczuć w gardle i dzikimi wyprawami tratwą po stawie. Płynę w tej książce  każdą łodzią i każdą chwilą, których doświadczyłam. O mały włos, a napisałabym, że Radwański świetnie operuje słowem, ale jakie tam operuje, ta formuła kompletnie nie przystaje do tego, co słowem czyni światu Radwański. On omiata czułością swojego słowa cały najszerszy widnokrąg, na jaki nas stać i jeszcze dalszy,  i  głębszy jeszcze, a na tej głębokości czegoś trzeba nabrać w to serce, Jakiej trzeba być wnikliwości autorem, żeby tak udatnie zrobić przysiadłą na dłoni chwilę, tę najważniejszą, najuważniejszą. Jakiej trzeba być urody człowiekiem, żeby nie płosząc, dotknąć serca tej chwili przypiętej do serca czytającego. Robi to Janusz Radwański swoimi szantami dla śpiących wśród trawy, dla idących wzdłuż horyzontu, podróżujących z grabiami na ramieniu,  dla przesiadających się w metrze, majtających nogami z nadbrzeża.  Nie obędzie się nigdy radwańskie pisanie bez humoru, za co dozgonnie Janusza wielbię, bo obywa się bez pomponów i cokołów, a sprawach ważkich, mówi swojsko, jak chłop, tfu, marynarz, choć gwoli ścisłości, z  nas dwojga, to ja klnę udatniej. Dostrzega rzeczy z przeróżnych, nieraz ukrytych stron i znajduje te, które składają się na skomplikowany wzór czucia. Dostrzega nitkę radochy w śmiertelności, błysk irracjonalnej hucpy w żalu. A stateczek na spodzie kartki płynie z lewej do prawej, z powrotem, a  przecież naprzód. Razem z nami. Jakiś czas temu poczyniłam Januszowi uwagę, że się słabo ów stateczek animuje, gdy mechanicznie, widząc tę możliwość, przekartkowałam tomik. Pomyliłam się, nie należy go animować, on płynie w miarę przesuwania się tych wierszy, płynie odruchowo, poza ogniskiem skupienia wzroku. I jak chyba w większości wierszy Janusza stateczek ten płynie przeciwko trwodze, naprzeciw wielkiemu światłu i w swobodę powietrza. Przeciwstawia się grozie, pokonuje niemoc, śmiałym wzrokiem patrzy przed siebie, a w żaglach ma nadzieję, a na pokładzie sklarowany szary miękki smutek, a pod pokładem nostalgię, tęsknotę, a za sobą wlecze kilka słów złożonych w ciągi. Niby nic

Nic

Mówię ci, bo nic ładniejszego już dziś nie zobaczysz,
wracają ze szkoły i już są po przeciwnych stronach ulicy
ale gadają i się śmieją
i nie mogą przestać gadać,
i nie mogą przestać się śmiać.

(Nic, Janusz Radwański z tomiku Śpiewnik Szantowy)


Co innego

Tu stoimy i gdzie indziej nie możemy.
Mamy literki i uniesione piąstki jako odpowiedź
albo alibi. Co bardziej, o to strach pytać,
ale chcę ci opowiedzieć, jak kazali mi
zabrać szczeniaka na uśpienie.
Żal mi go było i z tego żalu chciałem
dać mu ostatni, najlepszy posiłek w życiu.
jadł pięknie i tak długo, że odłożyłem to do jutra,
w końcu odkarmił się, wydobrzał
i ostatecznie umarł kiedy indziej i na coś zupełnie innego.

(Co innego, Janusz Radwański, z tomiku Śpiewnik Szantowy)




2 komentarze: