niedziela, 9 grudnia 2018

dni leżenia z powodu zwątpienia

Właśnie oblatuję nowy tom Dzienników 1954-1955 Agnieszki Osieckiej  i zauważyłam, że te gigantyczne przypisy już mi nie dokuczają, jak widać do wszystkiego można przywyknąć, po prostu rzucam na nie okiem, czy rzucają więcej światła na opowieść i jeśli nie, pomijam. W niektórych nawet momentach stanowią rodzaj "streszczenia postaci", co mi odkurza chromą pamięć.
A wczorej przeczytałam Listy na wyczerpanym papierze, Osieckiej i Jeremiego Przybory. Długo składałam się do zakupu tego i trochę taka zawiedziona jestem po przeczytaniu, a trochę wcale nie, bo okazuje się, że nawet świetni tekściarze w "tej" sprawie pisywali do siebie ciągle te same dyrdymały, fintifluszki i pomnażane w tysiącach bon-moty swoje serdeczne. I dobrze, to mi trochę dało odpuszczenia grzechu, którego zawsze się wystrzegać starałam (acz nie jestem od niego wolna), że trudno i to się zdarza wszystkim, te ptaszki, motylki i miłosne na jedno kopyto wyrzuty .
W dziennika już dwukrotnie mi odpuszczono w tej sprawie, co mną od jakiegoś czasu srodze targała, nie tylko w związku z sercem, ale z każdym kontaktem, cycatuję: "Ja bardzo przepraszam, ale ja jestem zmęczona, a czasami nawet trochę smutna. Tak - naprawdę wstyd mi bardzo - właśnie smutna. I tak jakoś widzisz, miałam pewne przeżycia... Śmieszne u mnie? No więc może nie przeżycia - przykrości... kłopoty... No i, wstyd mi bardzo - jakoś, jak to mówią >>spoważniałam<<. Więc nie gniewaj się, że na chwilę przestanę trochę błaznować, no i ... i może pozwól mi na to - nie powiem nic ciekawego
Ale rozmówca jest rozczarowany.
Przecież to nie jesteś ty. Ty powinnaś być zabawna. Nie pozwalam ci być nudną. Pomyliłaś widocznie role. To przecież do ciebie należało - bawić otoczenie. Inaczej to... ja przepraszam, ale tak, to ja się z tobą nie bawię."
(A.Osiecka, Dzienniki 1954-1955)

Nie utożsamiam się w pełni z tą cytatą, ale jej podskórny głos dotyczy tego, co i ja odczuwam, kiedy wyłączam się na często długi czas (z przeróżnych powodów, jak mówi Osiecka, mogą to być niejakie przykrości życiowe np moja własna przykra głowa) i zaraz w tym wyłączeniu zaczynam się zadręczać, że się nie komunikuję, a kiedy chcę się komunikować zadręczam się tym, że przynudzam , bo przynudzam, wiem to na pewno, owinięta kokonem własnych zwatpień, smętków i śródgłownego świata, przynudzam na mur jak flaki z olejem. I w związku z tą wybitnie trującą mieszanką myśli, nie odzywam się bardziej albo odzywam się i betonowo przynudzam, jak przynudzacz przez wielkie Przynu.
Bo to: "Rozmawiam ostatnio więcej z Markiem. Już teraz wiem, że nie tylko ja żałuję naszej utraconej przyjaźni. Mówimy ze sobą szczerze i prawie swobodnie. Mówię "prawie", bo krępuje mnie jedna myśl - obawa przed tym, aby nie stać się nudną i niepotrzebną." 
 (A.Osiecka, Dzienniki 1954-1955)
 Ot i właśnie.

*

ale wielcy Wielcy, potrafili. i listy i o miłości, żeby nie było. albo pisali dyrdymały, ale wysyłali co 28., kiedy im naprawdę wyszedł.

*

  a teraz dość cementarza (betoniarza)
 taki był u mnie Mikołaj, mimo tego, że z grzecznością różnie u mnie bywało...





*

Siorbnęłam jeszcze opowiadanka Terryego Pratchetta "Sztuczna broda świętego Mikołaja" (tłum. Maciej Szymański) - słabowite niestety, chociaż jakby małym dzieciom czytać, to może sobie być.
ale już  przy Kompendium i atlasie Świata Dysku (Terry Pratchett nakłaniany i wspomagany przez Discworld Emporium), bawiłam się barzo dobrze

i jeszcze Ogień i krew (część 1) George'a R.R. Martina (tłum. Michał Jakuszewski), czyli o tym, co się działo przed Pieśniami lodu i ognia. Do diaska, dlaczego pan Martin pisze w tył, a nie chce dokończyć w przód!? Toż on umrze i nie dokończy! Tyle jest filmów, w których od dawna znamy zakończenie dzięki książkom, więc  argument, że czeka do finalnego odcinka "Gry o tron" jest mi wiszący i powiewający, ale pewnie chodzi o kasę, która panu Martinowi nie wisi, ale może powiewa.

*

A sponsorami mojego czytania przez caluteńką sobotę, mimo prac potrzebnych i koniecznych oraz gości, było paskudne samopoczucie i piekielny ból wątpi, któren już mniej piekielny jeszcze dziś mnie nęka (mam nadzieję, że to przejściowe, bo szpitala boję się jak diabeł wody święconej)

*

Ps: nie wiedzieć czemu na blogu nie mam Ś, a to, że mam, zawdzięczam kopiowaniu go z innych miejsc (np wpisu w wyszukiwarkę google), gdzie ją bez problemu mam. Są jakieś blogowe parazyty, które zjadają literki? hm. I zaraz przypomina mi się z Krakadiła "Szanuwny Tuwarzyszu Ustapie Upanasku (czytać jak uwoce warzywa..." : ]




5 komentarzy:

  1. Przyznaj sie, ile tych butów wystawilas? Bo na zdjeciu widac tylko fragment piwnego szlaku ;)))

    OdpowiedzUsuń
  2. a Ty żeś jest dla mnię zła niedobra, że mnię na zwoje wiersze nie wpuszczasz!

    OdpowiedzUsuń
  3. Dyjable, było ich ze sześć, a i dwie skarpety :D (wszystkie pełne ;D)

    Sukienko, na razie zamkłam żeby pomyśleć, czasem potrzebuję jaskini właśnie :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Czytałam te listy na wyczerpanym papirze i pamiętam że byłam zachwycnięta, szatą graficzną i czymś jeszcze, ale czym, to nie pamiętam.

    OdpowiedzUsuń
  5. o, szata graficzna barzo mi też

    OdpowiedzUsuń