niedziela, 28 lipca 2024

doniesienia z windy Morfeusza

Siąpawa od północka. Po bezsennej nocy, udało mi się zablokować natrętne myśli i skorzystać ze sprawdzonej formuły zasypiania przypominając sobie wyśnione miejsca, a pamiętam ich dziesiątki. Wywołało to lawinę postaci i pierwszy raz zabłądziłam we śnie szkatułkowym. Znacie taki rodzaj, w którym się budzicie, a później jeszcze raz budzicie się naprawdę.  Wyobraźcie sobie zatem labirynt, w którym każde przebudzenie  dokonuje się w kolejnym śnie i tak przechodzisz z obrazu w obraz za każdym razem mając pewność, że to już obudzenie. No więc budziłam się, myślałam, ach, to tylko sen i dopiero przeskok do kolejnego uświadamiał mi, że te obudzenia, to sen także. Błądziłam w korytarzach umysłu, wynurzałam się i zanurzałam w światy mniej lub bardziej uświadomione, niektóre z nich były realistyczne do bólu, inne absurdalne. Trafiałam na takie sny z paraliżem, w których nie możesz się ruszyć, zareagować, przytłaczające sny-pułapki, budziłam się w takich o niczym szczególnym, pokojach z podlewaniem roślin doniczkowych, był sen, który czasem mnie nęka, o braku świątecznego drzewka podczas Bożego Narodzenia, były sny wyrosłe z obaw i te, w których spotkałam dawnych przyjaciół. Miałam wrażenie, że jadę windą przez wieżowiec należący do Oneirosa, przemierzam jego korytarze, a każde drzwi wywołują wrażenie budzenia się. Do prawdziwej (sic!) rzeczywistości przywołał mnie  dopiero sen z odmłodniałą i sprawną mamą, uderzyło mnie, że włosy ma ciemne, jest wysoka i szczupła.  Zwykle w takich snach pojawiał się tata i śniłam dalej wiedząc, że nie żyje, ale ma prawo istnieć we snie. Ten sen z mamą był chyba najpłycej zakotwiczony, tuż pod powierzchnią i to właśnie on wyrzucił mnie z głowy.  Oszołomiona  od tego ciągu fantasmagorycznych  obrazów i zdarzeń miałam w głowie szczątki wrażenia, że jechałam windą przez wieżowiec należący do Oneirosa, przemierzałam jego korytarze, a każde drzwi wywoływały jakiś poziom obudzenia. A może wcale się jeszcze  nie obudziłam? Może nadal leżę na podłodze pokoju, w skudłaconej kołdrze i z kotem mruczącym nad głową? Gdybym nie przyszła na obiad, dzwońcie!

*

Korzystając z porannej przerwy w deszczu, wiec zebrałam ogórki, jabłka, zrobiłam krokodylki, zrobiłam sok papierówkowy, zrobiłam obiad, zaś resztę czasu poświęciłam  na walanie się po kanapach z komiksami. Oczywiście Calvin i Hobbes, Billa Wattersona, ale też kolejny komiks dziecięcy - Niezła draka. Drapak! autorstwa Sztybora i Tomasza Kaczkowskiego. Dziecięca alternatywa dla schematu DC.  Kornel na co dzień pracuje w antykwariacie, jednak w chwilach zagrożenia Miasta Naszego, zamienia się w superbohatera Drapaka. W przygodach towarzyszą mu przyjaciel Chrobot, dziewczyna Pola i Szeryf. Trzy części z uproszczonymi dla młodego czytelnika opowieściami. Uproszczonymi, ale nie pozbawionymi takiej szczególnej ironii, którą można spotkać tylko w komiksach. 



A kiedy gapiłam się bezmyślnie w okno, odkryłam, ze zakwitła moja opuncja. Po raz pierwszy w życiu lub  może to mi się tylko śniło?




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz