środa, 14 lipca 2021

i co z tobą kabaczku?

 Dawno nie było żadnej kulinarjanny, a zatem coś z resztek rodzinnego spotkania łikendowego przy goryllu.

to będzie a la gulasz

z resztek poinprezowych zostały zużyte:

1 mały kabaczek
1 duży pomidor
1 mała papryka świeża
garść szczypioru
1 mała cebula
2 kiełbaski meksykańskie
1 buteleczka soku pomidorowego (stała w naszej lodówce od ostatniej wizyty Piterów)
i z ogrodu bukiet świeżych ziół: liść (choć nie wiem, czy mogę tak szumnie nazwać smętne próby wzrostu) pora, liść selera, estragon, oregano,  pietruszka, koper i lubczyk
curry, pieprz, sól, papryka mielona
oliwa
mąka do zaklepki

i było tak:

  • pokroiłam paprykę i cebulę w kostkę, a kiełbaski w półtalarki
  • do rondla wlałam oliwę na której przesmażyłam te rzeczy z odrobiną curry i solą - jakieś 10 minut
  • w tym czasie pokroiłam kabaczka w kostkę (ja robię to razem ze skórką, bo w młodym kabaczku nie przeszkadza mi jej chrupkość) i takoż pomidora (nie obieram ze skórki)
  • i posiekałam czosnek (odłożyłam, żeby uaktywnić enzymy)
  • do rondla wlałam sok pomidorowy, opapryczyłam, opieprzyłam i dosoliłam stosownie, dodałam też pół łyżeczki ksylitolu, żeby podbić nieco słodycz.
  • pogotowałam jakieś 5 minut, żeby sok zaczął bulgać
  • wrzuciłam kabaczka oraz pomidora i pod przykryciem gotowąłam jakieś 15 minut i jeszcze z 5 w celu lekkiego odparowania wody z sosu
  • na koniec dodałam czosnek, zrobiłam zaklepkę z mąki żeby zagęścić sos i dorzuciłam świeże posiekane zioła i szczypiorek (nie lubię wygotowanych wiórów), no i jeszcze potrzymałam jakieś 3-4 minuty na ogniu


i zaprawdę powiadam wam, było to dobre



Po dwóch miesiącach wspólnego mieszkania, rój zdaje się zdecydował, że mieszkanie pod przerdzewiałą rynną nie jest chyba jego ulubionym i wyniósł się. teoretycznie odzyskałam spokój w eterze, ale tylko teoretycznie, bo codziennie przynajmniej  jedna dusza na tym spłachetku wszechświata uznaje, że koniecznie trzeba kosić trawę. 

Oczywiście sezon owocowy wymusza na mnie wykorzystywanie darów, a co jest świetnym konserwantem? alkohol, rzecz jasna! A więc zrobiłam miętówkę, melisowo-miętową, a w słojach robią się - warmiński świt truskawkowy, wiśniówka i czereśniowy zachód. Fascynuje mnie, co się dzieje, kiedy umieszczę te rzeczy w  słojach, dyfuzja koloru, zmiany barw i ich nasycenia, ogrzewanie promieniami słonecznymi albo wręcz przeciwnie, krycie delikatnej materii nalewki w najgłębszej chłodnej ciemności, ekstrahujący się powolutku zapach roślin przejmujący we władanie ostrą woń spirytusu, cierpkość i słodycz, kwaśny posmak cytryny, nuty korzennych lub liściowych dodatków, cała ta alchemia sprawia, że robię nalewki, zamykam w nich radość i gorycz dni, zamykam w nich tęsknotę i miłość, złamane serce i ciszę spokoju. Właściwie każda z nich jest niepowtarzalna, przepis nie niesie w sobie tego, co przepływa przez palce w konkretnym dniu i godzinie, nie podaje składu chwili, rezonansu rzeczywistości. Kto wie, może to dlatego krewni i znajomi królika tak je lubią. 




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz