czwartek, 6 sierpnia 2020

post stricte cielesny

Lato to dla mnie czas chodzenia z jak najmniejszą ilością krępujących ducha osłon cielesnych, a więc wszędzie łażę boso. No przy drewnie z wiadomych względów nie, ale podczas pracy w ogrodzie już tak. Cudowne jest kontaktowanie się z glebą, zwłaszcza jeśli jest wilgotna, z miękką trawą, ciepłym piaskiem lub kałużami chłodnej wody, cudowne i lecznicze. To dobre strony, marniejsza jest taka, że tak terapeutyzowanym piętom daleko jest do reklamowego wizerunku i żadne tam kremy, pumeksy i inne skarpety (tak naprawdę skarpety złuszczające to nie wiem, bo bałabym się włożyć w nie nogi, gdyż a nuż pięty by mi zeszły razem ze stopami?) - działają doraźnie, a za chwile mam znowu terenowy luk i chuj* (pardąsik, staram się używać jak najmniej, ale są takie momenty, kiedy potrzeba mi tej staropolskiej końcówki).
I tak wczoraj, plewiąc chaszcz rozmyślałam trochę o moim podejściu do wyglądu, no bo z jednej strony uwielbiam stroić się w piórka, fatałaszki, kocham sukienki, koronki, bluzeczki, buciki, biżuteryjki, z drugiej od paru lat się nie maluję (o ile nazwiemy makijażem to, co wyczyniałam wcześniej, czyli zrobienie kreski na oku i pociągnięcie tuszem rzęs), nie farbuję włosów (czasem też ich nie czeszę) (dobra, jeśli nie muszę iść do roboty, to częściej niż czasem) (dobra, do roboty tez czasami tylko markuję koafiurę, ze po umyciu niby tak poukładane mhm) (i tak tylko nieliczni się zorientowali) (ci, którzy mnie blisko znają z gruntu prywatnego), nie spędzam czasu oćwiczając ciało tysiącem żeli, balsamów, pilingów i innych szykan, to w końcu dbam o ten wygląd, czy nie? 
Chyba dobrze mi z tą sobą, taką sauté, choć czasem przyglądam się z wielką nostalgią temu ciału, przemijającej sprężystości i gładkości skóry, smukłości sylwetki, barwie i gęstości włosów. 
Przyglądam, ale nie robię ruchu, żeby je zatrzymać. I nie to, że nie chcę, oczywiście, że chcę, tylko mi się nie chce - a więc jedno jest chcenie, a zupełnie drugie sięchcenie. Sięchcenie wygrywa, czy może raczej przegrywa kiedy pojawia się dodatkowo partykuła nie. 
I wiem, że wizerunek jest niezwykle ważny, również w oczach tych mężczyzn, z którymi gdzieś tam zetknął mnie wszechświat, traciłam sporo na tym byciu taką se, koniec końców znajdowali sobie młodsze i ładniejsze dziołszki (prawdopodobnie też fajniejsze i mądrzejsze, no cóż, jak to pisał Vonnegut: bywa i tak), ale nigdy nie umiałam stawać się dla kogoś. Owszem zmieniam się przy kimś, to naturalne, ale nie umiem obatożyć tej mojej zdziczałej części jestestwa na tyle, by się mi chciało stale i na wieki wieków amen.
Tym samym umrę samotnie i z szorstkimi pietami. I chuj* (i znowu musiałam posiłkować się)



4 komentarze:

  1. Czesanie wyeliminowałam z życia jakieś 15 lat temu ścinając włosy na krótko ;P Jak umyję co trzeci czy czwarty dzień to są właśnie "jakby uczesane" i się trzymają do następnego mycia. Ewentualne "koguty" powstające niekiedy po wstaniu z łóżka przyklepuję na mokro :)
    Też jestem strasznym leniem jeśli chodzi o takie rzeczy. Nie mam ochoty co rano stać 2 godziny w łazience układając koafiurę i tynkując facjatę. Ale uwielbiam kolczyki, wisiorki i pierścionki!

    OdpowiedzUsuń
  2. no własnie, i wcale nie znaczy to, ze się nie lubi siebie umalowanej, jak mię kiedyś znajoma specmistrzyni wizażu wytapetowała, to żem siedziała całą noc przed lustrem zakochując w sobie, ale generalnie no po prostu nie chce się człekowi, czyż nie? :D

    OdpowiedzUsuń