czwartek, 27 czerwca 2019

strzępki języka

Rzekłam niedawno znajomemu pisarzowi o wspomnieniach związanych z objazdowym kinem, w zasadzie to szło o zanikanie ładnych rzeczy tu u nas, na prowincji, albo nie tylko tu u nas, ale w ogóle. Napisz o tym, powiedział mi i nagle poczułam, że owszem mam w głowie mnóstwo myśli, obrazów, wspomnień, ba nawet tyrad i stanowisk w różnych tematach, ale kompletnie, ale to kompletnie nie mam nic do przekazania światu zewnętrznemu. Każda moja próba przekazania czegokolwiek ustnie, kończyła się niezłym łomotem i później wiedziona absolutnie doskonałym poczuciem winy, z  którego jestem zdaje się utkana, wbrew sobie, ale i dla siebie, dla świętego swojego spokoju sumienia, przepraszałam uczestników wielkiej dysputy za, właściwie sama nie wiem za co, za to, że posiadam poglądy sprzeczne z innymi poglądami, nie pamiętam dokładnie za co, bo za każdym razem zmyślałam de novo pretekst przeprosinowy, stosownie do okoliczności. 
W związku z powyższym legendarny jest już mój wizerunek, że ja się nie zgadzam albo jestem uparta w swoich poglądach, przy czym niejasne jest zdaje się, że gdybyż adwersarze nie byli równie uparci przy swoich, nie byłoby problemu takoż. 
Z kolejna chromą próbą obrony swojej wizji świata, coraz bardziej odstępuję od prowadzenia z tymże światem polemiki, nawet z najbliższymi, co się też z wolna przekłada na trudność rozmowy w ogóle, pomijając dupę maryni, bo o dupie maryni bezpiecznie i długo można.
Za oknem wietrznie i byłoby mi cudownie w tym krajobrazie sunących cielnych chmur podszytych płaskimi promieniami słońca, z drzewami szamoczącymi się w przestrzeni, gdyby nie smutna myśl, jak to wszystko usycha, jak krople spadłej dziś dość oszczędnie wody wstępują do nieba jedna po drugiej oddalając się od spragnionych korzeni. Byłoby pięknie i dobrze, gdybyśmy umieli być piękni i dobrzy. Ostatnio przyjaciel zarzucił mi, że z jednej strony deklaruję, że jestem mizantropem, z drugiej piłuję  ludzi i usiłuję wmówić, ze jednostki mogą coś zmienić. Ale ja sobie myślę, mizantropia mizantropią, a sufrażystki też zaczęły od dołu, bo pomimo naczelnej owłosionej łapy leżącej na naszych karkach, świat zmieni się li i jedynie dzięki pojedynczym nam. wam.

a tutaj taki sobie smutny cycat ze smutnego jak zwykle M. Huellebecqua (zdeklasował u mnie nawet Bukowskiego w smutku)
 "Poznawszy tam cieleśnie wiele dziewcząt z rozmaitych krajów, nabrałem przekonania, że miłość może się rozwinąć tylko na bazie jakiejś różnicy, że ludzie do siebie podobni nie mogą się w sobie zakochać; wiele jest różnic, które w praktyce mogą tę sprawę załatwić: jak wiadomo, duża różnica wieku może wzbudzić niesłychanie gwałtowną namiętność, róznica ras nadal nie traci na skuteczności, przydaje się nawet zwykła różnica narodowości czy języka. Nie jest dobrze, kiedy zakochani mówią tym samym językiem, nie jest dobrze, kiedy mogą się naprawdę porozumieć, wymieniać poglądy, gdyż mowa nie służy do tworzenia miłości, lecz do tworzenia podziałów i nienawiści, z każdym wypowiadanym słowem ludzie się od siebie oddalają, podczas gdy bezkształtna, bezrozumna paplanina zakochanych, mówienie do swojej kobiety lub swojego mężczyzny tak, jak zwracałoby się do ulubionego pieska, tworzą znakomity podkład dla trwałej i bezwarunkowej miłości."
(Michel Huellebecq, Serotonina, tłum. Beata Geppert)

ale nie tylko smutnego Huellebecqua czytam. z dziką rozkoszą upolowałam 2 kolejne tomy Hildy Luka Pearsona, który to komiks jest absolutnie jednym ze zjarańszych komiksów, jakie widziałam. Tym razem Hilda i Nocny Olbrzym oraz Hilda i Kamienny Las. Polecam bardzo i dzieciom i dorosłym dzieciom.

No i Szaleństwo katalogowania Umberto Eco, trzecia część Historii..., jak zwykle barzo piękne reprodukcje czytelne nawet w takim formacie, sporo dobrego, jak to u Eco, jednak musiałam czytać po kawałku, bo nużącym okazało się to wyliczanie.

a z kolei Tajemniczy płomień Królowej Loany U.Eco w tłum K. żaboklickiego jest przyjemną podróżą przez sztukę i kulturę, ze szczególnym uwzględnieniem kultury popularnej,  z typowo ecowską tajemnicą spinającą zasadność tej wędrówki. Czyta się jak powieść sensacyjną, podszytą erotyzmem,a  przy okazji przegląda to, co kręciło ludzi. A ten cytat mnie uśmiechnął.
"Wróciłem do mojego pokoju. Jedno chyba wiedziałem z całą pewnością: w słowniku Campaniniego Carboni nie ma słowa gówno. Jak to się mówi po łacinie? Co krzyczał Neron, kiedy wbijając w ścianę gwóźdź, żeby powiesić na nim obraz, uderzył się młotkiem w  palec? Qualis artifex pereo, jak wielki ginie we mnie artysta?"
(U.Eco, Tajemniczy płomień Królowej Loany, przeł. K. żaboklicki)

No i nowy tom Fistaszków. Nie ma nic lepszego na świat niż Fistaszki pana Charlesa Schulza


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz