niedziela, 7 stycznia 2018

oj tam oj tam

 Siedzimy tak sobie z Izką i Mamcią nad stołem nocnym i gwarzymy to o tym, to owym

ja: szczerze mówiąc, cenię w  sobie najbardziej jedną umiejętność, którą nabyłam w tem żywocie - czytanie

mamcia: no, ty właściwie nic innego nie potrafisz

o zgrozo, jawny strzał w pysk od mej matki rodzicielki, karmicielki mej! nieprawda, posiadam też wiele różnych innych umiejętności, niektóre z nich nawet hecne,a  inne dziwaczne, ale czytanie lubię najbardziej


"Gdzieś w komputerowym archiwum, w pamięci, dwie dziewczyny - bezwolne zera i jedynki pośród milionów innych w jakiejś zdefiniowanej przestrzeni - wędrowały dalej przez oświetlony niskim słońcem kampus, trwając, gdy zrobiono tę fotografię, w odnawialnej przyjaźni już bez mała od roku, obie splecione bliskością, kryjące wzajemnie własne tyłki, połączone złożonymi i renegocjowanymi obietnicami, znoszeniem uszczypliwości, dobrze znanymi drogami na skróty, niwelującymi jakiekolwiek wątpliwości postrzeganiem pozazmysłowym" 
(T.Pynchon, Vineland, tłum.J.polak)


Przeczytałam Vineland Pynchona (tłumaczenie Jędrzeja Polaka) i nie wiem, może to kwestia tłumaczenia (niestety nie umiem pogańskiego języka oryginału), ale momentami męczył mnie chaos opowieści. Bardzo lubię Pynchona i ten jego specyficzny sposób dezorientacji czytelnika też uwielbiam, ale nigdy nie czułam bajzlu narracyjnego, a tu jakoś męcząco go czuję.  Kombinuję, że to może taki zabieg mający odbić w czytaczu tę psychodeliczną rzeczywistość postaci, ich własne zamoty, zaplątanie i uwikłanie w historię i histerię,  być może, dlatego sama nie wiem, czy dobrze mi z tym bajzlem, czy źle, bo znajduję mu za i przeciwy. A poza tym  bystre pynchonowskie kwitowanie świata  nie tylko historycznego już (Ameryka 60-80), ale właściwie naszych cały czas posunięć, wyborów, pociągu do i podatności na manipulację i konsekwencji tegoż.

Zaś przedwczorej byłyśmy z Izką na koncercie marszałkowskim w filharmonii. Miałyśmy miejsce marne odsłuchowo, ale za to znakomicie celebryckie, bo kiedy szyszkowie wychodzili, to akurat przez nas, zatem wychodziłyśmi z szyszkowimi wyglądając jakbyśmy razem z nimi przyjechały, weszły, siedziały pośród i podążały na lampkę szampana w kuluarach z na ten przykład arcybiskupem, marszałkiem i wysoką izbą. Ba, nie jest to dalekie od prawdy, bo w celu skromnego spożycia szampana z lampek zajęłyśmy szare miejsce w szarej strefie i nie wiedzieć jakim cudem znalazłyśmy się w okręgu szyszkowich, zatem celebryctwo mamy we krwi naturalnie płynące. 
Koncert barzo przyjemny, sopranistka Justyna Reczeniedi głos ma przyjemny barwą i łatwość śpiewania, więc nie na darmo złożyłam ofiarę z wysokich obcasów.

*

a tutaj ostatnie nalewy

kalinówka



jagodzianka wiejska


mandarynkówka
 


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz