niedziela, 12 lutego 2017

Zamarznąć w lutym, czyli zaległy post spod Lodu



"Nie zna się zasad gry, a się gra"
*
"To są gry Lata, pod Lodem pozbawione najmniejszego znaczenia i sensu"

*
„- Filip Gierosławski, syn Filipa, urodzony w roku tysiąc osiemset siedemdziesiątym ósmym w Wilkówce, w Królestwie Pruskim, w Prusiech Wschodnich, powiat lidzbarski, od roku tysiąc dziewięćset piątego poddany rosyjski, mąż Eulagji, ojciec Bolesława, Benedykta i Emilji, skazany w roku tysiąc dziewięćset siódmym na śmierć za udział w spisku na zycie jewo Imperatorskawo Wielicziestwa oraz w buncie zbrojnym; nu, w drodze ułaskawienia karę zamieniono na piętnaście lat katorgi z pozbawieniem praw stanu i sekwestrem majątku. W roku tysiąc dziewięćset siedemnastym darowano mu resztę kary, nakładając prikaz na żytielstwo w granicach gienerał-gubernatorstwa amurskiego i irkuckiego. Nie pisał? Nigdy?”

(Jacek Dukaj, Lód)

Długo zwlekałam, mimo nacisków i namów krewnych i znajomych królika, jakoś nie i nie, że kiedyś, że wkrótce, że nie teraz. No i dobra, stało się.
Tomiszcze, bagatelizując sprawę, grubawe i zrazu przytruchtała mi myśl taka, że też się chciało czcigodnemu autorowi tyle nasmarować, ale chciało się i to barzo dobrze, że chciało się. Krótko mówiąc – wsiąkłam z kośćcem i wypłynę na wiosnę, w odwilży. Niepostrzeżenie wciągnął mnie autor w świat kompletny, namacalny,  przejmujący i urzekający, bo ja prosz państwa, jestem człowiek zimy.
Oto Benedykt Gierosławski  matematyk-hazardzista, na polecenie Carskiego Ministerstwa Zimy pędzi Transsibem do Irkucka, w samo serce Kraju Lutych. Cel? Niejasny - ma skontaktować się z ojcem, Filipem, który przepadł na Syberii, a o którym chodzą słuchy, ze rozmawia z lutymi. Po co? Nie wie, jednak na skutek nacisków i atrakcyjnej oferty pieniężnej (zwłaszcza wobec widma długów), rusza w drogę najeżoną znakomitymi postaciami, jak Nikola Tessla,  intrygami i trzymającymi w napięciu przygodami.
Lód i to, czego jest on w książce desygnatem, to prawda kategoryczna i kategoryczny fałsz, bez skoków w bok, puszczania oczek w pończosze twierdzeń, "jedynoprawda" bez półprawd i gównoprawd – jasny krystaliczny układ molekularny rzeczywistości, ustanie chaosu cząstek, pewność i szczerość  – zestalenie, ściśle krystaliczny porządek. 
Ślicznie zbudowana narracja z płynnym przeskokiem narratorskiego „ja”  w ogląd zewnętrzny trzecioosobowy, zgodnie z pojawianiem się i znikaniem lodu.
Przepiękny język, bogaty z wyczuciem stylu, smaku i swady wieku XIX. Pytania o to kim się jest, jak się jest i ku czemu się dąży. Zbliżenia na mechanizmy wewnętrzne, skręcanie i przykładanie filozofii, a to wszystko przetkane matematyczno-fizyczno-fantastycznym modelem, który mnie jako umysł ściśnięty w kleszczach nauki, barzo kręci tu zrobiony tak udatnie.
No i obrazy fantastyczne, w granicach rozsądku odkształcone od znanego nam świata i te słowa pięknie ukute na potrzeby lodowatości, ten korowód postaci, ech, ach! I oczywiście, że jest to książka o miłości.Jak nie ma o miłości to ja nie czytam!

Jest i historia, jest i polityka i wszystko z przekąsem jeszcze, z mrugnięciem jednak okiem nad Wielką i Hołubioną Wagą Historii
"Doktor skrzywił się z niesmakiem, potarł nos, poprawił binokle.

- Rozumując w ten sposób, za każdą bombą ciśniętą w sanowników przez naiwnego anarchistę winniśmy się domysśać pałacowej walki ottiepielników z liedniakami, spisku jednego syndykatu choładpramyszlienników przeciwko innemu, ambicji jakiegoś ministra czy Wielkiego Księcia...”

(Jacek Dukaj, Lód

I jeszcze Lute, które kojarzą mi się z moimi własnymi, wymyślonymi w dziecięctwie śnieżnikami. Przydają powieści grozy i niesamowitości, ale też jakiegoś dziwnego odruchu uczucia-współczucia. Wymrażające się na powierzchni teoretycznie czysto fizyczne, lodowe twory z dziwnym jednak podskórnym dreszczem, że ich pojawianie się i "bycie" nosi znamiona tajemniczego "lutego" życia, więc zdają się bardziej stworami, niż fizycznym zjawiskiem. Te Lute, to jest sam cymes księgi.

2 komentarze: