czwartek, 9 lutego 2017

niskie górowanie słońca

 Lubię zimę. Możliwe, że akurat mój bocian się nie pomylił i podrzucił mnie dokładnie w tej strefie klimatycznej, w której miałam wylądować, bo jest tu wszystko (może oprócz bananów) (i leniwców)  (i wielbłądów)(i paru jeszcze rzeczy) (ale poza tym jest wszystko). Każda pora roku (przynajmniej do niedawna jeszcze tak było)
Bez zimy nie ma przyjemności przesilenia, bez zimy nie ma tego przenikliwego uczucia powracania słońca i dłużejących dni, bez zimy nie ma lodowych mostków nad trawami i ciurkającej, szemrzącej, szepczącej, pyskującej wszędzie pod nogami wody, która płynie milionami małych strumyczków. Nie można bez zimy spróbować wody z takiej kałuży, do której spływa woda z łąki (jasne, jasne, i co z tego, że nie pijemy z kałuży, proszę spróbować!), nie ma ozimin, nie ma krokusów, przebiśniegów, listkowców cytrynków i obezwładniającego szczęścia na widok każdego pojawiającego się znaku, który zapowiada słoneczny harmider.
Lubię zimą siedzieć w polu, zamknąć oczy i słyszeć tylko śnieg (istna deprywacja sensoryczna), lubię z coraz większym napięciem wyczekiwać wiosny przedłużając rozkosznie masochistycznie ten stan, że jeszcze kolejny dzień śniegu i mrozu, jeszcze nie, jeszcze niebo zakutane, omotane w bałwany. Lubię też zwyczajnie, po dzieciacku lód, śnieg na lepienie bałwanków, sanki, turlanki, łyżwy  i lubię trzaskający mróz, co szczypie w nosy szczypie w uszy, a na oknach (których z premedytacją nie wymieniam na nowoczesne) maluje obłędne dekory rodem z rosyjskich baśni. 
Więc sobie na cześć i ku czci, jakiś czas temu przeczytałam kolejny raz "Zimę Muminków" Tove Jansson. A za nią zaraz kolejne pozostałe części.

Na każdą moc i niemoc, na każdy potrzebny temat, każde uczucie, ból i radość, mają Muminki odpowiednią stronę. Jeden z najgłębszych, najmędrszych cykli książeczek dla dzieci-niedzieci, rzecz zabawna, przyjazna, ciepła, miła, ucząca dobroci, współczucia, wolności, ale też ucząca o rzeczach poważnych, trudnych, strasznych,  a czasem i niedobrych, choć zło u Muminków jest niejednoznaczne i zwykle okazuje się, że nic nie jest takie, na jakie wygląda, nic nie jest złe.

Zima Muminków mówi nam o cyklu życia Mówi nam o śmierci w sposób przejmujący, trochę straszny, z niepokojem i samotnością w tle, i ciepłym oddechem uśpionej Mamusi Muminka z brzuszkiem na zimę napełnionym igliwiem.




"Kiedy Muminek wszedł w szary półmrok, przed werandą stał obcy biały koń i patrzył na niego lśniącymi oczami. Muminek ukłonił się ostrożnie, ale koń nawet nie drgnął.
Wtedy Muminek stwierdził, że koń jest ulepiony ze śniegu. Miotła z drewutni zastępowała ogon, a oczy zrobione były z małych lusterek. Zobaczył siebie w tych lustrzanych oczach i przestraszył się. Omijając konia szybko poszedł w stronę nagich krzaków jaśminu.
'Żeby tu było jedno stworzenie, które bym znał od dawna! - myślał Muminek. - Ktoś, kto nie byłby tajemniczy, ale zupełnie zwyczajny. Ktoś, kto też obudził się i nie może się rozeznać w tym wszystkim. Mógłbym mu powiedzieć: ..Hej! Okropne zimno, nie? Słuchaj, czy to nie głupio z tym śniegiem? A widziałeś, jak wyglądają krzaki jaśminu? Pamiętasz latem...<< Czy coś w tym rodzaju'.
Na poręczy mostu siedziała Too-tiki i śpiewała:
Jestem Too-tiki i zrobiłam konia
białego konia, który galopuje,
który przed nocą umyka po lodzie,
białego, uroczystego konia, który galopuje
i niesie wielki mróz na grzbiecie.
Po tym następował niezrozumiały refren.
- Co chcesz przez to powiedzieć? - spytał Muminek onieśmielony..
- Chcę przez to powiedzieć, że wieczorem oblejemy go wodą z rzeki - odpowiedziała Too-tiki. - Wtedy przez noc zamarznie i będzie z lodu. A jak przyjdzie wielki mróz, pogalopuje i już nigdy nie wróci.
Muminek milczał przez chwilę. Potem powiedział:
- Ktoś wynosi rzeczy z domu tatusia.
- To chyba tylko dobrze - rzekła Too-tiki wesoło. - Masz o wiele za dużo rzeczy wokół siebie.
Takich, które wspominasz, i takich, o których marzysz.
Następnie zaczęła śpiewać drugą zwrotkę.
Muminek zawrócił na pięcie i odszedł. 'Ona mnie nie rozumie' - pomyślał. Słyszał za sobą triumfalną pieśń Too-tiki. 
- Śpiewaj sobie, śpiewaj - mruknął bliski płaczu i zły. - Śpiewaj o tej swojej paskudnej zimie z czarnym lodem i z tym niemiłym koniem ze śniegu, i z tymi wszystkimi, co nigdy się nie pokazują i tylko się chowają, i są dziwni! 
Gramoląc się pod górę po zboczu kopnął śnieg; łzy zamarzały mu na pyszczku. I nagle zaczął śpiewać własną piosenkę. 
Darł się i krzyczał, jak mógł najgłośniej, żeby Too-tiki usłyszała go i żeby się rozzłościła..."

(Zima Muminków, T.Jansson, tłum.I. Szuch-Wyszomirska)


Ps: Zdaje się, ze to Zima Muminków zbudowała we mnie taką od dziecka zabawę, która zdejmowała mnie grozą i dreszczem przyjemności. Kiedy jechaliśmy przez las nocą, wyobrażałam sobie, że tuż za granicą wzroku, w lesie stoją Śnieżniki i patrzą na nas. Śnieżniki stwory śmierci, znieruchomiałe, groźne, bez uczuć, ale nie złe, bez pojęcia zła.Do tej pory mam to uczucie.






Brak komentarzy:

Prześlij komentarz