czwartek, 21 lipca 2016

pogłos z bezgłosu

kh kh, czy konie mnie słyszą?

W ramach przepłukania gardła słowiem, cycat z baśni białoruskiej, która paralelna jest z naszymi o szczwanym chopie i zachłannym, a bezwzględnie durnym diable; acz inacy niż w naszych, występuje w niej (prócz zbierania tego co nad i pod ziemią), jeszcze taka pointa:

"Rad nierad, poszedł znów do Lucypera.
- Idź do pastucha i próbuj go pokonać w śmiechu.
Wysłuchał chłopak diabła i odrzekł:
- Ze mną ci się to nie uda, ale spróbuj wpierw w śmiechu zwyciężyć moją starą matkę.
- A gdzie twoja matka?
Pastuch zaprowadził diabła do zdechłej klaczy z wyszczerzonymi zębami.
Diabeł, rechocząc, zaczął latać wokół klaczy. Latał, latał, aż zdechł ze śmiechu."

(Diabelskie wesele. Bajki z Polesia, zebrał Michał Federowski, przełożył Aleksander Barszczewski)

Co do całości, to polecam, bo zbiór na starą dobą modłę, choć  tłumacz nadmienia, że wybierał takie, które zjadalne są dla dziecków, jednak nie są i te, pozbawione czystości bajania właściwego, naturalnego, bez pierdoł i nowoczesnej terapeutyzacji, która niezjadalna jest i nudna do trzewiów.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz