Nie będę dłużej unikać ponurego obowiązku zapisania, co ostatnio czytałam, bo jeśli nie zapiszę, czeka mnie kolejne mówienie indywidualne.
Po najpierwsze jest listopad, a na drzewach ciągle jeszcze morderczo powiewają liście. Powinno już być goło i zimno pod szarym niebem, żeby człowiek mógł doświadczyć poczucia samotności, obcości i chłodu wszechświata, a tak na razie to tylko deszcz (a właściwie szumnie zwane deszczem piegi wody), niesie odrobinę pociechy, że nostalgia, depresja i splin naprawdę kiedyś przyjdą!
W ramach oćwiczania głupich pomysłów serca oraz namawiania go do zupełnej rejterady ze stanu, w który na własne życzenie się wpakowało, zasłaniam oczy papierem. No to tak:
o tomie Reteski "Rzeczy pospolite" powiem kindziej i obszerniej
*
Prusowie i Krzyżacy w mrokach tajemnic - zbiorowa praca olsztyńskich pasjonatów historii i Warmii oraz historii Warmii. Trochę czarów-marów z takim neopogańskim zacięciem, ale też sporo ciekawych pytań, myśli, prób zajrzenia pod powierzchnię czasu i sporo rzeczywiście historycznej wnikliwości (z drugiej strony, a kto tam wie, czy czasami ta rzeczywista historyczna nie jest skamieliną i sztywnością, co się obija o rzeczy jak drąg).
Jest to zbiór artykułów i esejów dotyczących obszaru Warmii, tego, co się w mrokach dziejów z nią wyrabiało i jakie ślady po tym zostały. Jest więc i o pruskich piktogramach naskalnych, o Herkulesie Monte (oczywista, byłabym niepocieszona, gdyby nie włączono tej persony w krąg pytań), o Krzyżakach, plemionach pruskich i najpiękniejsza rzecz, którą tu wyjmę, a która zdaje mi się (nie z racji zamieszkania, a jako myśl solidna) barzo prawa w sensie racji.
"Wspomnę jeszcze, że granice wsi są najtrwalszymi granicami w Europie. Historia i politycy żonglowali i żonglują administracyjnymi granicami państw, regionów, województw, powiatów i gmin, a granice wsi trwają przez wieki. Zmiany należą tu do rzadkości i mają głównie miejsce w wyniku rozrastania się miast"
a jeszcze drugi fragment, który urzekł mnie swoją ładną prostotą, choć myśl oczywiście nihil novi: "A teraz zagadka - czym różni się Prus z wieku XII od Prusa z wieku XIV? Jedynie tym, że ten drugi był ochrzczony i podporządkowany nowemu prawu. Obaj byli Prusami, a jedyna fizyczna różnica pomiędzy nimi to parę kropel wody z kościelnej chrzcielnicy. Czy to dużo zmienia? O tak!"
(Wiesław Kołłątaj, Zagadka znaków na leśnym głazie)
*
Stulatek, który wyskoczył przez okno i zniknął, Jonasa Jonassona. Polecił mi i podarował tę książkę prawdziwy Baron z komentarzem wszakże, bym nie spodziewała się jakiej wielkiej literatury i rzeczywiście, nie jest to jaka wielga literatura, ale barzo przyjemnie tę książkę znalazłam (oprócz tego, znalazłam wielgą przyjemność w tym, że ją rano znalazłam na stole w kuchni po odejściu listonosza). Jest to takie przyjazne czytadło w miejsca, gdzie rwetes uniemożliwia skupienie się na Konfucjuszu lub tfu tfu! ; ) Heideggerze. Książka na smutny dzień, kiedy się nie chce po nic sięgać, ale coś by się polizało, sympatyczna historia, która mam wrażenie, została ukuta na poczuciu bajarza-kłamcy. Kto nigdy nie posłuchał gawęd dziadka-bajarza lub babci-bajarki niech sczeźnie w piekle, gdyż nie wie, co stracił. Ja na szczęście mam przyjemność i zaszczyt nadal w takich "powiedaniach" uczestniczyć, więc znajduję tę myśl również w książce. Stulatek ucieka przez okno domu dla staruszków i po drodze wikłając się w perypetie jak kółka zębate, zdradza nam coraz fantazyjniejsze czyny i zdarzenia z życia, dodajmy historycznego życia szarej siły sprawczej. Pomysł językowy wydaje się również oparty na formule opowiastki, ze świadomie naiwnie (czasem to aż przeszkadza, bo widać szwy) konstruowaną narracją, tokiem zdarzeń (takie trochę echo gościnnego sempa), Dla mnie to rzecz o poruszaniu wielkich trybów historii (również tej narracyjnej) zwykłym patykiem, co dzieje się cały czas, bo nie ma wielkich nazwisk, są tylko ich okoliczności.
Pomimo protestu naturalistów, feministek, związku optyków polskich i jednego kolegi, z którym się o to poprztykałam, ja tam mówię - a weźcie czytajcie i myślcie co chcecie, ja znalazłam w niej przyjemność
*
Winnica w Toskanii Ferenca Máté. No co ja tu będę gadać, wielu pewnie zanudzi, ale ja po prostu lubię o budowaniu, rośnięciu. Książka pełna smaków i kamieni., a ja kocham. Tyle.
Ps: i ach, tak, obtoczcie mnie w pierzu, bo lubię W. Whartona Dom na rzece i Opowieści z Moulin du Bruit... dzie budują, nic nie robią (pozornie) tylko budują : ]
*
Deus Irae Dicka i Zelaznego kupiłam (zresztą z kilkoma innymi kh kh rzeczami), bo nieopatrznie kliknęłam jednak w maila "Merlin - promocja" . Ale dobrze, po darciu szat i tarzaniu włosów w prochu a la bawełna strzelnicza, kiedy już z konta ociekła rozbryźnięta krew, barzo, ale to barzo się cieszę.
Ja Dicka wielbię, alem takim go nie znała i to nie to, że Zelazny, którego też wyelce lubię, to raczej to, ze nakreślili "wespół w zespół" w ochrowym pyle piękną opowieść, która oddycha "Alicją z krainy czarów" na drodze do Oza, wlokąc ze sobą pytania o bycie, podobno też o wiarę, ale ja uważam, że to akurat bardziej zewnętrzny aspekt pytania o "bycie". Przepiękny obraz zniszczonego wojną jądrową świata, nieboleśnie nakreślony, a dotykający struktur logicznych w mózgu i dopiero na skutek ich działalności wywołujący później niepokoje, sny.
I chyba to zasługa Zelaznego, ta czułość i sowizdrzałowy humor pod literami.
Dickowi natomiast przylepiam narzędzia do stwarzania onirycznego nierozpoznania czy to jawa, czy sen (co ci przypomina, co ci przypomina...) no i jasna sprawa rycie w strukturach wiary, sensu i korzeni. Dobre pytania, dobre myśli, dobra, piękna rzecz (jak czytam 'humanistyczna, wielce sympatyczna opowieść' na skrzydle to dodam, wedle mnie niezupełnie doceniona, ale ja się nie znam, więc mogę sobie gadać co chcę )
Ps2: Ja wiem, że Dick szukał odpowiedzi na pytania obogu, ale ja sobie pisze tylko o moim poczuciu, jakbym nie wiedziała, kto to dick (ekhm) Dick, znaczy.
*
dwie rzeczy, które sobie powtórzyłam
Szmira, Bukowskiego - pomimo, że przyjemnie nadal czytajna, to jednak od czasów studiów zmieniło się we mnie poczucie. Może to dlatego, że więcej rzeczy w tym stylu lepszych już mnie oblizało, a może o co inne biega. Mimo tego, nadal tak, sporo błyskotliwości acz niechlujnych błyskotliwości i jakoś tak bardziej pokazowo, niż z poczuciem. Żeby nie było, nie marudzę, nadal przyjemnie czyta mi się Bukowskiego, choć niedawno temu (na studiach czyly) byłam bardziej nim zawodolona.
Toporowska "Księżniczka Angina" - no tu to już mi się nie zmienia. Uważam Topora za gienijalnego szermierza słowem, myślą, literaturą. Za każdym razem, kiedy wyciągam go z półki (cokolwiek to jest), kreska jest zawsze kreską, choć strzela w różne kierunki układu XYZ + dodaję kolejne wymiary. Księżniczkę Anginę należy zażywać na bezchorobie i na chorobę należy ją przyjmować, a nawet zwłaszcza. Przepiękna rozprawa o życiu i śmierci, przepiękna rozprawa o nieżyciu i nieśmiertelności. Cwaniak Topor albo swoją cholerną intuicją, albo koszmarnym intelektem złapał rzeczy w taką sieć, że każde pytanie zdaje się nie pozostać bez i nie mieć odpowiedzi zarazem. Sądzę, że to cwany koszmar intelektualnej intuicji. Absolutnie uwielbiam.
*
a to zaczynam. boję się tej ksiązki. nie przeczytałam jej kiedyś z powodu żółwia i teraz, choć żółw już poszedł wolno, wiem, że będzie strasznie. na razie płaczę co kilka stron