piątek, 30 maja 2014

***

Siergiej Jesienin


[Męczy mnie życie w kraju mym...]

Męczy mnie życie w kraju mym
smutkiem przestrzeni hreczkosiejnej,
porzucę chaty niskiej dym,
będę włóczęgą i złodziejem.

Pójdę przez biel czupurną dnia
ubogich kątów przetrząść plewy.
I na mnie druh, jak czysta łza,
wyciągnie majcher zza cholewy.

Wiosną i słońcem pośród traw
jest wymoszczona żółta droga.
Ta, której imienia strzegłem praw,
krzykiem przepędzi mnie od progu.

Znów do rodzinnych wrócę strzech,
cudzą radością się ucieszę,
w zielony pod oknami zmierzch
na swym rękawie się powieszę.

Zsiwiałe wierzby tkliwość głów
poprzez opłotki nachylają.
I mnie pod wycie wiejskich psów
nieobmytego pochowają.

A księżyc będzie iść i iść,
w jeziora roniąc swoje wiosła,
i Ruś tak samo będzie żyć,
pląsać i płakać po opłotkach.

1915

(przekład T.Nowak)

nie rusz grzyba!

Plakat otrzymałam od ucznia klasy V w celu oceny (sytuacji). Przeniosłam go do rubryki - Wychowanie do życia w rodzinie


Miało być o niebezpieczeństwach związanych z nieznajomością gatunków grzybów, no i jest : ]

"Ble, maślak!"

czwartek, 22 maja 2014

Z ogłoszeń bez komentarza

" PAPIERKI

Sprzedam papierki,cena za całość 18 zl plus przesyłka."

*

(na jednym z netowych pchlich targów)

piątek, 16 maja 2014

Party

Dzisiaj rano przyłapałam opowiastkę w  kubku do mycia zębów


czwartek, 15 maja 2014

Depresyjne Perpetuum Mobile

na własny użytek i własnym sumptem wynalazłam sobie (ja, córka Bożeny Potrzeby) Depresyjne Perpetuum Mobile,  czyli ryczenie, że się nie ma komu wyryczeć, ha!






ponadto jestem pewna, że w organizmie jest od cholery "dendorfin", pieprzonych hormonów odpowiedzialnych za uczucie nieszczęścia, stany katatoniczne i bóle fantomowe, na mur muszą być howgh! 

środa, 14 maja 2014

dezynsekcja

z Pchlego (lub pchliego, jak kto woli) Targu

" Sprzedam książkę , stan bdb , cena 4 zł (nowa  20zł)"



Veni vidi nici!

 : ]


*

Ha! Przeglądam witryny i blogi, gdzie oferowane jest wytwórstwo "temi ręcami", czyli handmade.
Jeśli przy wytworach z kategorii sutasz wciąż pojawia się formułka:  "wykonane pracochłonną techniką sutaszu", to jestem przekonana, ze wytwórczynie mają wyrzuty sumienia, że jednak sześć stów za niektóre rzeczy, to jest zdzierstwo zwykłe : ]


*

na Ps:
plewienie ogrodu też jest pracochłonne, czyszczenie kaloryfera między żeberkami, haft krzyżykowy, tłumaczenie mojej mamie, że zbliżam się do 40tki...

wtorek, 13 maja 2014

Wielki Ptak

Drogie Spamoboty

Z Waszego ostatniego listu do mnie wynika, że martwicie się o mnie. Pragnę Was uspokoić i zapewnić - mnie się naprawdę podoba wielkość mojego penisa. Pozdrawiam

Wusz


*

Korzystając z okazji a-postolskiej powiem, że książeczka Michaela Ondaatje "Divisadero" jest dobra na kolejny dzień deszczowego łikendu. Poetycka, ale napisana bez zadęcia. Szkic wewnętrznych krajobrazów ludzkich i wycinki przestrzeni zdarzeń pozwalają zestawiać sobie klocki na najróżniejsze sposoby, tym samym docierając również do własnych kolaży uczuć i emocji. A w tle spokojne falowanie wszechświata, który jest słabo uwrażliwiony na indywidualne dramaty. Bardzo dobra, nienachalna i niegłupia książeczka.

i fragment i zabawny i wzruszający, aż ściska  i robi mi w środku taką skręconą sprężynę rozpaczliwego poczucia samotności,  współodczuwania, smutku, strachu i wściekłości . drapie mnie od niego w gardle

"Rafael poznał bliżej dziewczynę, gdy miał siedemnaście lat. W piątek wieczorem miał zamiar pójść do miasteczka, mieli zrobić sobie piknik przy moście, a następnie pójść do kina. Wybrał starannie nagietki, a ponieważ był już spóźniony, postanowił złapać okazję. Czuł, że musi dbać tylko o jedno - by nie skompromitować się przed tą dziewczyną. Jeśli nawali choćby drobiazg, będzie musiał umrzeć w samotności. Zrobił już listę setki czyhających na niego niebezpieczeństw, bo gdy mamy siedemnaście lat, jesteśmy perfekcjonistami.
Szedł porośniętą drzewami drogą i podnosił rękę za każdym razem, gdy usłyszał samochód, ale nikt się nie zatrzymał.
W końcu na poboczu stanął citroen le tube z dwoma mężczyznami i kobietą w kabinie. Rafael wsiadł do tylnej części furgonetki w białej koszuli i wyprasowanych spodniach. Wewnątrz panowały ciemności. Kiedy furgonetka ruszyła, poczuł, że coś go trąca pyskiem - stały tam trzy osły. To była najdłuższa podróż w jego życiu, a Anna nalegała, by opowiedział o niej ze szczegółami i o spotkaniu, które później nastąpiło.
"Le rendez-vous - mówi - n'a pas eu lieu". Dziewczyna tylko spojrzała na niego, gdy wysiadł z furgonetki przy fontannie w miasteczku: na jego powyciąganą koszulę, mokre, umazane łajnem buty i jego ręce, w których, próbując zachować resztki godności, ściskał łodygi zniszczonych kwiatów. Przez cały czas zajmował się przede wszystkim chronieniem bukietu, wyciągając ręce tak, by nie dosięgły go zwierzęta, które zamknięto z tyłu jeszcze w Montricoux.
Co było w tym najgorsze?, pyta Anna.
Najgorsze było to, że zanim wróciłem do domu, po tym, jak dziewczyna rzuciła: "Mój ojciec jest chory, muszę wracać", po tym, jak umyłem ramiona i szyję przy fontannie i poszedłem sam do kina, żeby samotnie obejrzeć film z Gabinem, a następnie wróciłem ocienioną drogą pod niebem tak jasnym, że znowu poczułem się lepiej - kupiłem trochę chleba i ziół i znowu poczułem głód, więc szedłem z dziwną radością, która miała coś wspólnego z ucieczką - najgorsze było to, że zanim doszedłem do domu,. wszyscy w Demu już o wszystkim wiedzieli" Nawet teraz, jeśli zapytasz o "chłopca od osłów" albo "tego od citroena", będą wiedzieli, o kogo chodzi."

(M.Ondaatje, Divisadero, tłum.Krzysztof Puławski)
*

Ps: Jestem przekonana, że w Modlinach mieszka banda Płanetników, którzy spiskują z wrrruszkami zębuszkami z mojej szafy. Oto kolejny raz w Modlinach właśnie, dostałam ulewą w pysk, jak to mawia Janurz: "przypadek? nie sądzę"

Ps2 : moje nagietki zawsze zjadają jakieś osły.

*

Przekornie więcej Elmo, niż Ptaka, ale też Zingonochalopagusjanin : ]


poniedziałek, 12 maja 2014

"Corpus omne perseverare in statu ..."

"Igły polskie agentki, które zmieniły świat" Marka Łuszczyny - dostatecznie pozytywne odczucie, są opowieści interesujące i takie, które wydały mi się rozciągnięte na siłę, jak ta o Malwinie Gertler. Jednakże opowiastki ukute dość wartko, nie ma więc archiwalnego znużenia, czyta się szybko i taka pozycja na poranny deszcz w trakcie łkendu.

ponieważ deszcz w tracie łikendu uparcie nie chciał spadać, wyplewiłam (szumne określenie, bo cześć po prostu zakopałam ha!) chwasty zielnika (sic!), odkryłam niezwykłą żywotność kolendry, której z jednego rządka zrobiło się pół grządka, posiałam jednoroczne zielsko i dodatkowo wsiałam oregano. z nowości, jako zadeklarowana już stara panna posiałam rutę i zwymyślałam kreta skurwesyna. a skrzypu nie plewiłam, bo jest mi potrzebny też.

a tak właściwie to głównie spałam. spałam i spałam. i spałam. chyba dopadło mnie przesilenie wiośnianne. a w przerwach między spaniem czytałam Fistaszki i książeczkę, którąm dostała od Ja-Kubka zimą.. barzo ładną książeczkę - "Divisadero" Michaela Ondaatje,.

Powinnam jeszcze spisać jeden dzień z podróżnego dziennika, ale z powodu przesilenia, /zrzucę mu to na garb/ - nie chce mi się.

przesilenie wygląda niej więcej tak, tylko jeszcze dodatkowo drapie mnie w gardle



a w tle poczytuję nowonabyte w antku wariacie Leonarda Cohena "Wiersze i piosenki".

czwartek, 8 maja 2014

Trochę niach, trochę bue, miszmasz na kanwie

Obejrzałam niedawno raz jeszcze film "Henry i June" Kaufmana. Niejasno go pamiętałam (film, nie reżysera), ale jasne było to, że straszliwie mi się podobał (nadal myślę o filmie nie reżyserze).
Nie wiem, chyba dałam się złapać wtedy na pryszczaty erotyzm (*pryszczaty to określenie kapitana Sparrowa na młodohormonalność i R.M. Rilkego, chociaż ja akurat uwielbiam Riilka). Obejrzałam ten film raz jeszcze w związku z przypominaniem sobie "Dzienników" Anais Nin - od tyłu (janurz twierszi, że to będzie "nin siana"). No i rozerwało mnie. Film zdał mi się nudny jak cholera, przebarwiony tanimi farbkami jak jęki i stęki, drażniąco aniołkowatą twarzą Anais (Maria de Medeiros) z lukrowanymi laseczkami miętowymi na uszach, z bezwolnością i inercją jakąś, która w taki sposób pokazana stwarza raczej wizję lalki, niż skomplikowanej kobiety, jaką Anais była. Irytująca formuła June stworzona przez Umę Thurman (naprawdę lubię panią Umę), której zdaje się wydało, że mówienie niskim głosem i półprzymknięte powieki ze spojrzeniem szarżującego byka, to jest to, co nazywamy zmysłowością. Ble. Miller jeszcze się w tym obronił. Podsuma:zmęczyłam się tym filmem, że nie wiem, a może dlatego (to czysta spekulacja, wiem, że nie dlatego), że obejrzałam go po angielsku ( nie w sensie cichego wyjścia z sytuacji, tylko jedyne napisy, które się dopasowały temu filmowi, to były hiszpańskie, zatem wzbijałam się na wyżyny swej poli-golgoty pidżinowej i wytrwale strzygłam uszami również wewnętrznymi)

Co do samej Anais, jako istniejącej osoby to tez jestem rozdarta, a właściwie pokawałkowana i porozrzucana w strzępkach, jak pofragmentowana plecha pleśniaka białego  pomiędzy zakamarkami jej biografii, a tym, co pisze o sobie sama.
Acz..
świetne ćwiczenie pokazujące mi mnie, z tym, co o sobie wiem i widzę i tym, co o mnie widzą i wiedzą inni (efekt gramatycznie zamierzony, proszę nie regulować prawnie)

*



na deser Snupi, mój przeukochany najbohater wszystkich czasów





a na podspodem, calkiem nie w temacie, ale dlatego, że akurat słucham i lubię



poniedziałek, 5 maja 2014

Świanty Roch

3 maja 2014 (sobota)

FOTKI KLIK

Szybki wypad do sanktuarium świętego Rocha, żeby zdążyć wrócić przed rodzinną majówką. Droga przez Franknowo, później Kramarzewo. Jakkolwiek ze świętym przekonaniem wmawiałam siostrze, że pojedziemy razem bo wcale to nie jest ani trochę daleko, to nie wzięłam pod uwagę różnic wysokości względnych. No więc to JEST pod górkę. Wspinając się (a trwało to srylion)  miałam wrażenie, że złapałam kapcia, więc wciąż zerkałam na koła i zastanawiałam się jak to będzie wracać na piechotę. Oczywiście to tylko obsesyjna mysl, żaden tam bambosz.

Wdrapanie się na wzgórze uczciłam strzeleniem sobie fotką w pysk, korzystając z przyjemności posadzenia swych posad na barzo przyjemnej ławeczce. 


Żeby nie było, że jestem narcyzem (narcyzą chyba), strzeliłam też fotkę wiszącemu nade mną krzyżowi, ale nie okazał się tak fotogeniczny. 
Udając, że pilnie studiuję mapę, wydyszałam się i z dziką rozkoszą w sercu oraz podnosowym pomrukiem, który udawał głośne juppi, zjechałam z górki wprost pod nogi kapliczki świętego Rocha, w której zastałam Marię Pannę. (tak naprawdę nie mruczałam juppi, tylko śpiewałam "Autostop," - ta cholerna piosenka prześladuje mnie od paru dni)





Pomimo zawirowań lokatorskich, kapliczka urokliwa- czerwona cegła, negotycki rys ze sterczynami i Madonninka. To mnie wzrusza i w dziwaczny sposób urzeka, ten kiczowaty plastikowo-gipsowy wystrój wnętrz naszych przydrożnych kapliczek, jak kramiki ze świętym mydłem i powidłem. 



Polna droga na Tłokowo, krajobraz duszoszczipatielnyj, wyszło słońce, rzepak (nie wyszedł, tylko rozjarzył się żółcieniami), zieleń wzgórz, domy kąpiące odbicia w przyzagrodowych bagienkach- rozlewiskach i przestrzeń, taka, w której się jest samemu, która odcina komunikację, opustoszenie ale połączone  ze specyficznym spokojem, jak medytacja.  To trzeba zobaczyć, to trzeba na własnej skórze odczuć. 



Kilkaset metrów dalej kolejna neogotycka kapliczka, której odpadł płot.
Tym razem podpis zgadza się w figurą. Chyba, bo przecież nie znam niemieckiego, a tam może stać na przykład "Mój Jezus tu był i Tony Halik", czy coś w tym stylu. Właściwie to możliwe, kapliczka jest z początku XXw, czyli Tony Halik by się mógł załapać (prawdopodobnie)




Na horyzoncie gospodarstwo, które posiada w ogrodzie bardzo urokliwą, biało tynkowaną kapliczkę z figurą świętego Rocha (XIXw). Kapliczka krzywi się, chyli na boczek jak przysadzista Warmianka, co zawinąwszy ręce pod boki rusza do Pofajdoka. Moze sprawia to wychylające znów swoją pyzatą mordę słońce, a może jest coś radosnego w  samych liniach budyneczku. 


Wewnątrz ludowa figura świętego Rocha z psem, wiernym atrybutem tego chroniącego przed zarazą,  patrona rolników, więźniów, szpitali, aptekarzy i opiekuna zwierząt domowych . Święty Roch (częściowo też dzięki kołatkom i czynnikom atmosferycznym) ma oblicze zafrasowane, dramatycznie ściągnięte, z jednym okiem  na Maroko, drugim na Kaukaz, co przypomina mi spojrzenie mojego taty. Pies wpatrzony we wzniesioną rękę świętego czeka na ruch. Z psiejmordy kojarzy mi się z piekielnym ogarem, ale udatnie wyrzeźbiono mu psią wierność i posłuszeństwo. On naprawdę czeka. Tę kapliczkę zachowuję obie głęboko w środku serca, pod każdym względem.



Przy okazji podziwiana kapliczki wypłaszam katulającą się w trawie perliczkę. Durny drób zamiast do bramki, leci w rzepak kwicząc jak zarzynane prosię. Zza płotu pobratymcy odpowiadają hałasem. Szukam gospodarzy, żeby powiedzieć iże sztuk jedna drobiowa polazła na manowce, ale nikogo nie ma, więc trudno - święty Roch, albo ją sprowadzi na właściwą drogę, albo i nie sprowadzi, lisy tez muszą mieć coś z życia.. A poza tym, kto wie, czy po południu nie poszłaby na świąteczny rosół, czy tam co się z perliczek wytwarza.


 Zaraz za kapliczką sanktuarium św. Rocha, barokowy budynek ocieniony wiekowymi drzewami położony pośród cichości i z tej cichości zamknięty na głucho. 


Otwiera się go tylko 2 razy do roku z okazji pielgrzymek.- zielonoświątkowej i na Wniebowzięcie Najświętszej Marii Panny.. 



Sanktuarium zbudowano, jak głosi legenda, w miejscu znalezienia (wtedy jeszcze w lesie) puszki z Najświętszym Sakramentem. Najpierw to była mała kapliczka (XVIIw), która się rozrosła w XVIII, przy ochoczym udziale okolicy i została konsekrowana przez biskupa Krasickiego, co nie jest takim znów wielkim wyczynem, bo Krasicki będąc przecież biskupem warmińskim poświęcił onych miejsc w ... yyy no przy sakralnych budowlach rzeknę, że od groma (Ps: i ciut ciut)
Ładna jest z zewnątrz, a w środku zobaczę 15 sierpnia (mam taką przynajmniej nadzieję)




Nie wiedzieć czemu w internecie podają, że kaplica jest w Tłokowie, a ona przyklejona jest niemal do Kramarzewa. Fakt, Kramarzewo kończy się tuż PRZED kaplicą, czyli nie zasługuje na posiadanie jej w swych objęciach, no ale do Tłokowa stąd jest jeszcze ze dwa kilometry, dodam - pod górkę.


Strzelam sobie kolejny autoportret z kołem rowerowym, coś na kształt świętej Katarzyny i jadę do Tłokowa



W Tłokowie szukam drogi polnej na Wójtówko i nachodzi mnie refleksja (a nawet i refluks).. Otóż dzień jest w miarę słoneczny i w pełni wolny, a na podwórzach ani żywego ducha. Żadnych dorosłych, a co najdziwniejsze, żadnych dzieci. Jakem naszała krótkie majtki i zapierała się ze wszystkich sił reform, niczym magnaci przed uchwaleniem konstytucji majowej, to krzaki i mury drżały od ilości grasujacych w nich nas- kajtków. Cholera jasna, naprawdę dzieci przestały używać podwórza. Szukam duszy, żeby zapytać o tę drogę, kręcę się w kółko, a tu nikogo ani dudu. Wreszcie zajeżdżam do poznanej na wczesneijszym wypadzie pani i ona objasnia mi, że drogi niet, bo zarosła haszczem, chyba że będę  nieść rower przez krzaki. no to ja przepraszam, ależ wodzu, co wódz, nie będę nieść roweru przez krzaki, więc wracam  do Franknowa pod górkę. Dziwnym trafem, niby zataczam pętlę,a   ciągle jakby pod górkę jest, Babel jakiś.

Z Franknowa do Modlin uroczą rzepakową aleją i pod górkę do Żegot. A tam już czeka mnie zupełnie inna historyjka, której szczegóły wsiąkły w piknikową trawę.


piątek, 2 maja 2014

wyjosna

Co prawda wiosna, ale proszę :D



A wczoraj był taki wiatr, że z górki musiałam pedałować, bo inaczej stałabym w miejscu

Zygfrydem po okolicy - Potryty, Studnica, Kalis, Ustnik

2 maja (piętek)

Godzina 4.10 - pochmura, wichura i coś na kształt idziedyscu, jeeeżu, myslę sobie i zakopuję się w beret.

6.00, wiatrzysko, słońce i widoki na rower jednak.

10.00, po wszelakich ablucjach aberracjach i abolicji skok na Zygfryda i hyc. Po drodze zdejmuję wiatrówkę bo jest jednak cholernie ciepło. Na łbie dość dziwny kapelusz, którego zadaniem jest ochronić moje bamboblicze (to moja facjata, więc mogę sobie być niepoprawna politycznie) przed kolejnym etapem ciemnienia. Spoko zniosłabym ściemnianie, gdyby reszta ciała nabywała tożsamego koloru pod ubraniem, ale nie bardzo mnie raduje fakt, że wyglądam jak pajac z dokręconą głową od innego. 
Kapalut gówno tam chroni - albo zasłania mi oczy, albo podwiewa mi do góry, drapujac się w  coś kształtu czapki z filmów marynistycznych, tylko w kolorze ecru i z koroneczką.


Potryty.

Stary most po reperacji i chyba deratyzacji sądząc z jego obecnego wyglądu. Amen w pacierzu, zakatowali mościdło do cna. Stary o stosownej masie, linii i uroku poszedł się walać pod jakimś asfaltem zapewne, a jego miejsce (Jezusie Nazareński!) zajęło jakieś straszydło skonstruowane z rurek stalowych i drogowych band. Święty Józefie, cóżeś robił, że nie upilnowałeś? 
A właśnie, piękna płaskorzeźba św Józefa (prywatnie jedna z moich ulubienic), oderwana od całości, tkwi  ni przypiął ni przyłatał przy rurkowych barierkach i wyje. Św. Józef stracił swoje miejsce.


Stare stawidła na miejscu, ale wszystko razem wygląda okrutnie i fatalnie. Wiwat wyobraźnia.zarządców!





 XVIII-wieczny dwór rodu von Marquardt i .park już przerzedzony



Przy okazji gawędzę z lekko zawianą (to oczywiste, bo wieje) panią, która mnie zaczepia pytając o mój biedaszyb, ile kosztował i gdzie go kupiłam...
- Bo ja bym sobie taki tez kupiła, ale mam chore oko, to chyba nie mogę robić zdjęć?
- To może drugim okiem? Radzę ostrożnie.

Pan spod sklepu z daleka krzyczy mi dzień dobry, kiedy fotografuje remizę strażacką, po czym z dumą informuje:
- Tu jeszcze św Florian jest, ale teraz poszedł do kościoła.



Uśmiecha mnie wizja pobożnego Floriana, który codziennie wychodzi ze swej strażackiej kapliczki i idzie przez wieś do kościoła, pozdrawia ludzi,a  ludzie oddają pozdrowienia.





*

Droga na Studnicę przyjemna niesłychanie. W górę i w  dół aleją drzew, a wokół rzepakowe pola.




i bardzo blisko do nieba




*

Studnica


Wioseczka przytulona do drogi. Przydrożny krzyż z Chrystusem przybitym ostrzem cienia, obok kwitnąca jabłonka i stodółka pogrążona w ziemi - takich obrazków już coraz mniej.





Kaplica p.w.św Stanisława, niezbyt jeszcze stara, bo z początku XXw.,



a obok sympatyczny psiak zawiązuje ze mną znajomość przez siatkę udzieliwszy mi uprzednio informacji o tym, że on tu pilnuje, więc lepiej, żebym nie próbowała sztuczek.

 


Kaplica zamknięta oczywiście, więc ruszam na Kalis





















*

Droga na Kalis męcząca, wiatr w gębę wyczynia hucpy z moim kapeluszem, czy raczej czymś co miało być wdzięcznym dziewczęcym nakryciem głowy młodej turystki, ale niezupełnie weszło w rolę. długie podjazdy pod wiatr i więcej samochodów.

*



Kalis


chałupina z zachowaną wycinaną kalenicą, być może stara kuźnia (tak sugerowałby kształt, wyraz i usadowienie budyneczku), wygląda jak chatka czarownicy, zwłaszcza, że obok połyskuje małe bagienko.




Szukam secesyjnego dworu z 1925roku. Na fotografiach, mimo zniszczenia, znać elegancką linię i zważenie proporcji. 
Pytam o dworek pracownika, koszącego trawę w majątku, ów bardzo miły pan wskazuje mi ręką i zamieram. Właściwie powinnam przeżegnać się nogą. Po remoncie  piękny dworek zmienił estetykę na  podwarszawską, nowobogacką, że aż czuć szwindel na kilometr

- Proszę, niech pani podejdzie dalej, sobie pani obejrzy dookoła., mówi pan
- A nie, nie będę wchodzić na cudzy teren.
- Niech się pani nie boi, "TA" wyjechała

mhm, chyba właściciele pasują do tego, co z dworkiem uczyniono. 

 
 


Przynajmniej konie ze stadniny są fajne. Jeden skubie mi rękaw, kiedy fotografuję źrebięta, drugi wpycha mi mordę za kołnierz. Powstrzymuję się, żeby nie kwiczeć, żeby nie stracić twarzy przed miłym panem, a się  przecież kuresko boję  koni - kopią w kolano i już.






*

Droga polna do Ustnika przecudowna, najpierw zjeżdżam ze stromego pagóra, wokół przepiekne stare drzewa, jadę sobie wzdłuż brzegu jeziora Spągi i dojeżdżam do mostku an Symsarnie





*

Ustnik

Przy moście głaz narzutowy, który wygląda, jak wkopany w ziemię po szyję Smętek (pruski bożyc). Kto wie, może skamieniał czekając na czasy, kiedy ludzie zmądrzeją...



Symsarna pluszcze wesoło w ostrych promieniach słońca.





W Ustniku fotografuję dwa dwory, które znajdują się obok siebie.

 
 



Mijam je od 38 lat w drodze na Jeziorany,a  dziś pierwszy raz robię im zdjęcia. No fakt, kiedy miałam rok, czy dwa, raczej nie pozwalano mi używac aparatu.
Młodszy dwór został zbudowany po podziale majątku na dwie części.


Majątek od XVIw. należał kolejno do rodu von der Damerau Dambrowskich, von Troschke i Kashnitz.. Dwory niszczeją, ale chyba wolę tak, niż blachodachówkę. Starszy dwór jest remontowany i obawiam się, że to był ostatni dzwonek, żeby zrobić mu zdjęcie przedwarszawskie. Wokół dworów pozostałości parku, głównie sobie BYŁY, choć ja jeszcze ten piekny drzewostan pamiętam


*
 a później już Modliny i Żegoty.