poniedziałek, 31 marca 2025

Marcowe lelum polelum

 Ajajaj, wiosenne urwanie głowy splecione w ścisły węzeł z wiosennymi przesileniami, huśtawkami nastroju i fizykalności. A to ogród, a to szkolnych robót, projektów, esiefesiów co niemiara, a i książka kusi, i film by się, i coś zjeść trzeba. Dom sprzątany jeno incydentalnie, w tych miejscach, które, niczym różowa skóra pięty przez dziurawą skarpetę wyłażą na widok boski, a ludzką sromotę. Na podwórzu obecnie bezsłonecznie, chciałoby się, żeby popadało srogo, ale raczej spacerowo popaduje od czasu do czasu, niż jest prawdziwym deszczem. Bociany już obsiadły lokalne gniazda, łomocą się aż huczy, w jednym i drugim sensie, bo bocian to ptaszysko agresywne, kiedy lokatorów na jedno lokum jest więcej niż para. Jeszcze na dachu nie ma mojego, a w ogrodzie już są. Serce roście kiedy przybywają te piękne ptaki, spotykamy się na podwórzu, w  ogrodzie, na drodze. Człapią, rozkradają stosik gałęzi, pilnie pracują, klekocą jak kołatki wielkopostne i przeciągają skrzydła. Na glebie prymulki, krokusy, złocie, cebulice, fijołki, zawilce, trawki , rozglądam się wokoło i myślę, jak wobec tych cudów przyrody, tych coraz trudniejszych do zachowania cudów, ludzie zmyślają sobie setki problemików i uparcie te problemiki wkoło obchodzą. Jakby woły w kieracie łbem zwrócone dośrodkowo, wiecznie zmęczone, przygięte niewolą. Tylko, że woły same tego nie wybierają. Mówię tu, nie o rzeczywistych problemach, tylko o drobiazgach jakichś, które łatwo i szybko rozwiązać można, a czasem nawet pominąć. Przyglądam się, jak stają kamykiem w bucie, jak uwierają, a wędrowiec ów kamyk niosący, miast go wytrzepać, minę zbolałą robi i przechodniom się skarży na los swój smętny. Ech, wiosno, ależ co by to było, gdyby cię nie było!


Przyniosłam wam dwie książeczki ładnie wydane, miłe graficznie mej duszy i oku.

Cztery muzy Sophie Haydock w przekładzie Izabeli Matuszewskiej, to historia luźno nałożona na kilka faktów z życia Egona Schielego i jego modelek. Książka ładna, rzetelnie napisana, taka, co to nazywamy na użytek prywatny z przyjaciółmi, dobrym rzemiosłem. Osadziłabym ją w kategorii dobre czytadło, trochę sentymentalne, trochę wygładzone, lekko pokolorowane, ale można wziąć do pociągu i się nie nudzić. Książka ujmuje historie czterech kobiet obecnych w życiu malarza - siostry, modelki, żony i jej siostry. Osoby te patrzące na nas z obrazów artysty dostały dzięki Haydock ciało i osobowość. Autorka spekuluje, co mogły czuć, co łączyło je z wielkim artystą, co czuły i jak się ich losy przenikały. Książka, co ważne, ma ładną wstążeczkę/zakładkę, pomarańczową. I ładną okładkę. No wiecie, to ważne.

"Edith zamyka drzwi przyciskając list do piersi. Znaczek jest z Dalmacji, ale ona nikogo tam nie zna.
Powinna poczekać aż Egon wróci do domu i sam otworzy list. W końcu jest zaadresowany do niego, z napisem: Prywatne i poufne.
Edith idzie  z nim do kuchni i gotuje wodę w rondlu, po czym ostrożnie otwiera list nad parą. To sztuczka, której nauczyła się od Adele. Kiedy przeczyta wiadomość, będzie mogła z powrotem zakleić kopertę i Egon się nie zorientuje. Ostrożnie wyjmuje sztywną kartkę. Widnieje na niej oficjalna pieczęć i znak Czerwonego Krzyża. Szybko przebiega wzrokiem tekst, szukając nazwiska. Jest."

(Cztery muzy, Sophie Haydock, tłum. Izabela Matuszewska)


Drugą książkę kupiłam na posmakowanie także z powodu okładki, to Uroczysko Colina Meloya (przekład Bogumiła Kaniewska) z ilustracjami Carson Ellis, no i te ilustracje mnie po prostu zaczarowały. Jest coś w jej rysowaniu, że sięga długimi palcami wprost do tego miejsca w sercu, gdzie gości Narnia, ulica Czereśniowa, czy plaża Piaskoludka. I skojarzenie z Narnią jest nie tylko przez obrazy, ale cała historia jest mocno narnijska. Świetnie napisana z wartką akcją. Mamy groźny i tajemniczy Nieprzebyty Bór wśród cywilizacji Portland,  mamy trójkę dzieci uwikłanych w magiczne wydarzenia i dalej możecie się domyślić. Zdradzę, ze są bitwy, przygody, "czasy ognisk i bajek". O! To jest to skojarzenie, jest też w książce owej wiele z Braci Lwie Serce, Ronii i wielu innych dziecięcych wypraw w szeleszczące światy papieru. Oczywiście, że kupiłam pozostałe dwie części. 

"- Kim...kim wy jesteście? - zapytała. Miała zupełnie wyschnięte usta, więc mówienie sprawiało jej trudność.
- Łotrami, dziecko - odpowiedział jeden z biegnących. - Jesteśmy bandytami z Uroczyska. Masz szczęście, ze to my cię znaleźliśmy."

(Uroczysko, Colin Meloy i Carson Ellis, tłum. Bogumiła Kaniewska)

Darz Bór!




piątek, 28 marca 2025

Darwin w turbanie i dwaj Durianie

 Mam sporo rzeczy do myślenia, ale mniej czasu na przemyślenie ich, zatem tylko zostawię zdjęcie autorki Kreaturii z ilustratorem Kreaturii, Grzegorzem Ósmym, któren u autorki gościł. A że to ważkie zdarzenie, to dokumentuję.

Żegoty 15.03.25, foto Jola Faron



poniedziałek, 24 marca 2025

Podróże w czasie

 Miałam a zapomniałam. Grzesiek Malecha czyta moje podróże w czasie

https://www.facebook.com/100009576681881/videos/558567507243497

niedziela, 23 marca 2025

topienie Marzanny

Jestem pełna lęków, lękam się lekarzy, załatwiania spraw w urzędach (nawet przez Internet), kontaktu z ludźmi, trzeszczącego lodu, tego, że nagle na wysokości opanuje mnie nieprzemożna ochota zrobić krok w przepaść. Lękam się o bliskich, o drzewa, że ktoś je zaraz wytnie, o koty, psy, a i psów się lękam. Śnię o głębiach pode mną, wojnę, ataki kosmitów. I jestem niesłychanie odważna, bo codziennie stawiam tym lękom czoła, załatwiam sprawy, rozmawiam z ludźmi, spotykam się z nimi, patrzę na ucięte pnie drzew, płacę rachunki, przygarniam chore koty. Odwaga, jak mi się zdaje, to wieczne zapasy z lękami, racjonalizowanie, walka, istny makiawelizm, gdzie używasz i wewnętrznego lwa i lisa, układasz się lub mocujesz z rzeczami.
Ale też życie wśród lęków jest cholernie męczące, każdy dzień próbuje zamrozić mnie w łóżku, oazie nicniemuszenia z murem obronnym kołdry, usiłuje mnie zatrzymać w snach, które choć wyglądają na groźne, są snami, a nad tymi mój umysł panuje. Jednak, jak żartobliwie mawiał mój tatko, co to za życie, więc wstaję i bodę się z tą przedziwną przeźroczystą chmurą, polem siłowym i ciągle mam wrażenie, że świat dzieje się tam gdzieś, pomimo, i ciągle nie mogę do niego dotrzeć. Mimo tego wszystkiego jednak widzę przepyszną tego świata urodę, czuję bliskość rodziny i przyjaciół, czuję miłość, czuję ciepło wiosennego słońca, ciepło kociego futerka i słyszę, jak mówią do mnie trawy. Pomimo wszystkich lęków, zielony pęd, który został kiedyś zasiany w moim sercu, pielęgnowany przez dobroć, cierpliwość i miłość ludzi w moim życiu, nadal rośnie, mocniejszy niż wygląda, silniejszy od barykad kołdry, bezpiecznej gleby łóżka i od sumy strachu. I nie, nie wchodzę na trzeszczący lód.