czwartek, 25 stycznia 2024

nie jesteśmy sami

 No więc tak, poranek zaczął się domowo, przytulnie, z książką i parującą herbatą. Nastrój sugerował, by pozostać jeszcze jakiś czas w piżamie i tej sugestii uległam wstawiwszy uprzednio  na gaz owsiankę dla mamci . I tak o poranku błogo się lelałam.

Choć może się to wam wydać kuriozalne, poczucie wewnętrznej błogości wynikało również ze zrobionego wczoraj zamówienia na wywóz szamba , które to jest źródłem mojego utajonego codziennego stresu. Uznawszy, że śniegi zeszły już odpowiednio, a grunt jest dostatecznie twardy, zamówiłam beczkowóz i z radosnym podnieceniem oczekiwałam usługi. 
Szambowóz przybył, a ja kolorowa (piżama) jak motyl, nasunąwszy kroksy na wełniane skarpety, frunęłam na podwórko, by powitać zbawcę. Lub (alternatywnie) przyjrzeć się dwóm srogim koleinom w trawie podwórka i buksującemu ciężarowemu bydlęciu.
O kurwa, przywitałam się grzecznie, utknął! Cholera, utknął, odwzajemnił uprzejmości kierowca i zgodnie zajrzeliśmy pod tylnie koła. Siedziały oba. Po próbach takich, siakich i owakich, bieganiu w górę i na dół  do owsianki, mamci i szambiarki w zmiennej kolejności, po wymianie ponurych wizji z jej kierowcą (szambiarki, nie owsianki ani tym bardziej mamci), wyszperałam z szopki worek gałęzi świerkowych będących truchłem tegorocznej choinki. Pod koła.  Gałęzie nie pomogły, łopata nie pomogła. Szukać ciągnika? Nie da rady, szukać, kierowca był zdecydowany.
Utytłana w błocie  pognałam schodami panicznie przeszukując listę osób w głowie. Dzwonię do mojej byłej pani dyrektor, czy syn, a może mąż w domu, bo tu szambiarka, błoto, dziura, mama, owsianka, ogólna kałabania! Jest mąż, odpowiada, przyjedzie.
Zostawiam kierowcę szambowozu z obietnicą ratunku, biegnę po przygłuchą mamcię, która oczekuje wykonania całego powolnego rytuału porannego i nijak nie łapie dlaczego zamiast,  szorujemy boso na tę cholerną owsiankę i do szambiarki, to znaczy do szambiarki ja, mamcia do owsianki.
Spocona jak szczur wodny, rozczochrana  lecę na dół i o radości i skrobogu, pan przyjechał i  beczkowóz wyciągnięty! Macham z wdzięcznością odjeżdżającemu zbawcy, w głowie tańczy mi  wesoło grupa świerszczy, ale jakby okiem jednym zezuje na rozwijającą swe słoniowe pętle szamborurę.
Jak zaciągnie, utonie na mur -  pierwsza myśl zostaje odrzucona na rzecz drugiej – kierowca wie, co robi. Już spokojniej biegnę na górę, kończę mamine ablucje, chwytam kasę i tzw dodatek „za fatygę”, biegnę na dół (przezornie tym razem w gumowcach, choć piżamie już i tak wszystko jedno), płacę kierowcy i niewinnie zagajam – to co, teraz już chyba pojedzie? No nie wiem, nie wiem, a ten pan już się śpieszył do Olsztyna, więc mnie nie wyciągnie drugi raz, złowieszczo mruczy kierowca i kopiąc leżącą dodaje, ciężki, teraz to już na pewno ugrzęźnie. Jak mówi, tak się staje,  grzęźnie. O święta poniewczaśna przenikliwości!

To ja na górę, mamcię do łóżka, ciocię do zerkania na nią, telefon do łapy. Nie pamiętam kto jeszcze ma ciągnik, nie znajduję w komórce numerów, które święcie jestem przekonana, tam być powinny, nie znajduję znajomych, obdzwaniam rodziny poszukując tych numerów tych znajomych, numery nie odpowiadają, znajomi nie odpowiadają, rodzina nie oddzwania. Kierowca czeka, szambowóz zachowuje spokój. Wreszcie, alleluja, kumpel! Krótko rzeczowo, podeślę ci tatę, zobaczy co i jak. Tata przyjeżdża zobacza co i jak, że nie pociągnie. Pakuj się Asia, pojedziemy do innegosąsiada, może on da radę. Więc ja na górę, bo przecież jestem w błotnistej  piżamie i gumowcach, przeskakuję w dresy, mierzwię włos na kształt „wyszłamodfryzjeraztakąburzą”, gnam na dół i jedziemy. Fortunnie innysąsiad jest w domu i tak, przyjedzie, zobaczy. No to my z powrotem. Stoimy już we troje nad koleinami i wymieniamy rzeczowe uwagi, to znaczy panowie wymieniają, ja rzeczowo przytakuję głową myśląc, jak to będzie mieć szambowóz na podwórku do maja. Tata kumpla refleksyjnie mówi, że możliwe, że innysąsiad z większymciągnikiem nie pociągnie i na wszelki wypadek poczeka, to jakby nie, podjedziemy pod las do jeszczeinnegosąsiada, który ma  jeszczewiększy ciągnik i może tym jeszczewiekszym na długiej linie to da radę, ale może i nie. Przyjeżdża innysąsiad swoim większymciągnikiem),  gnam na górę, żeby cokolwiek innemusąsiadowi w odwdzięczeniu jakim, w portfelu jeno karta platnicza. To ja do wujostwa  pożyczyć, ciocia, żeby została z mamą i gnam na dół . Tam beczkowóz związany z większymciągnikiem rusza i czuję jak wielka jest moja religijność kiedy nieubłaganie napina się stalowa lina, jak włókno po włóknie zaczyna pękać, podczas gdy oba pojazdy wgryzają się kołami w błoto. I być może niektórzy z was spodziewają się kolejnego dramatycznego zwrotu akcji, ale większyciągnik wyciąga, wyciąga szambiarkę na twardy grunt, bo prosz ja was beczka gówna wymaga pod kołami twardych argumentów. 

A zatem kilka wniosków

1. Błogosław rodzinę, sąsiadów i bezimiennych kierowców beczkowozów i celebruj wdzięczność nie tylko od święta, również w dniu powszednim

2. Wypowiedz na głos pierwszą myśl jeszcze zanim pojawi się myśl druga

4. Uaktualniaj listę telefonów w kapowniku, nie ufaj bydlęciu (telefonowi, rzecz jasna)

5. Podczas roztopów od razu zakładaj gumowce, nie ma, ze tylko na chwilę

6.  Codziennie czesz włosy

7. i zawsze przebieraj się z piżamy przed godziną 9.

2 komentarze:

  1. Ach, co za akcja, jaki dramatyzm, przeczytałam na jednym wdechu :-) Vivant Sąsiedzi !

    OdpowiedzUsuń