sobota, 12 października 2019

infundybuła


Ranek to jest ta pora, kiedy świat nie przeszkadza mi w byciu sobą, kiedy ja sobie nie przeszkadzam w byciu sobą i zezwalam być sobie. Leżę wtedy w swym środowisku naturalnym, łóżku czyli, bo gdzież może być lepiej, i przychodzą mi do głowy myśli, które zbawiłyby cały wszechświat, gdyby chciało mi się je zapisać. A skoro wszechświat zbawiony nie jest, to droga dedukcjo, możemy uznać, ze zapisywać mi się nie chce. czasem coś skrobnę, nie powiem, w książczynie, którą czytam do i od poduchy, ale później nie wiem, w której jest to zapisane i tak wszelkie ważkie plany zbawienia zatrzaśnięte są i wgniecione w moje półki. 
Teraz powtarzam sobie "Listy" Kurta Vonneguta w tłum Rafała Lisowskiego. Powtarzam, bo zjarzyłam po jednym detalu, że już je czytałam. A tak mi jakoś właśnie ta okładka podejrzanie wyglądała, że jakbym już coś, ale ni chu chu nie było w czaszy mojej czaszki wspomnienia o tym, żadnego. Tylko ten detal, kiedy ojciec Vonneguta przykleja miłe wiadomości do płyty pilśniowej i pokrywa lakierem bezbarwnym. Na 500 stronicową książkę zapamiętałam tę jedną, drobną rzecz. I przecież nie szkopuł w tym, że książka nudna, bo Vonnegut pisze świetnie także listy i zawsze lubię być zaproszona do korespondencji, popatrzeć jak działa świat ludzi, kiedy nie prezentują go publicznie (przynajmniej w momencie korespondowania), po prostu mój mózg "nie odniósł się", za to zachwyciła go ta jedna, drobna wzmianka z ojcem, która pokazuje w kilku słowach, całą ogromną czułość i dumę i charakter tego człowieka. I myślę o swoim ojcu, o tym jak wiele mi dał miłości i mądrego rozumienia, jak pozwolił dokonać wszystkich mądrych i totalnie durnych wyborów, które doprowadziły mnie tu gdzie jestem, a więc możliwe, że były potrzebne, zakładając wszakże, że znajduję się w dobrym miejscu. 
Z rzeczy przeczytanych ostatnio  to skończyłam vonnegutowskie: "Syreny z Tytana" w przekładzie Joanny Kozak i Rzeźnię nr 5 w przekładzie Lecha Jęczmyka.
Przynosze następujące cytata:

"Do stworzenia tak wielkiej liczby rzeźb natchnęły Salo efekciarskie pozy Ziemian. Natchnęły go nie tyle same czynności, co sposoby ich wykonywania. Ziemianie przez cały czas zachowywali się tak, jakby z nieba obserwowało ich jakies wielkie oko - i jakby to wielkie oko bez końca  łaknęło rozrywki.
Wielkie oko było nienasyconym wielbicielem teatru. Wielkiemu oku obojętne było, czy na Ziemi graja komedię czy tragedię, czy farsę, czy satyrę, czy zawody lekkoatletyczne, czy wodewil. ądało jedynie, aby spektakl był zrobiony z rozmachem.- dla Ziemian zaś to żądanie było najwyraźniej równie nieodparte, jak siłą ciążenia.
Żądanie było tak kategoryczne, że Ziemianie nie robili prawie nic innego, tylko grali, grali dniem i nocą 
- a nawet we śnie.
Wielkie oko było jedyną publicznością, jaką Ziemianie się przejmowali. Autorami najwymyslniejszych spektakli, jakie oglądał Salo, byli ci Ziemianie, którzy żyli w najokrutniejszej samotności. Ich jedyną publicznością było rzekome wielkie oko.

Kurt Vonnegut, Syreny z Tytana, przeł. J.Kozak


i bardzo poruszający opis działań wojennych, chyba jeden z najlepiej skonstruowanych, jakie czytałam (nie czytam zbyt dużo o wojnie, bo się jej boję), prostym sposobem, pięknym językiem, dotkliwie:

"Był z lekka obruszany w czasie i oglądał film od końca, a potem jeszcze raz we właściwej kolejności. Film opowiadał o amerykańskich bombowcach z drugiej wojny światowej i o ich dzielnych załogach. Oglądany od tyłu film wyglądał tak:
Amerykańskie samoloty, podziurawione, z rannymi i zabitymi na pokładach, startowały tyłem z lotniska w Anglii. Nad Francją naleciało na nie tyłem kilka niemieckich myśliwców, wysysając pociski i odłamki z niektórych bombowców i członków załogi. To samo zrobiły z zestrzelonymi amerykańskimi samolotami na ziemi, które wzbiły się tyłem w powietrze zajmując miejsca w szyku.
Bombowce nadleciały tyłem nad płonące niemieckie miasto. Tam otworzyły swoje luki bombowe i wysłały jakieś cudowne promieniowanie magnetyczne, które stłumiło pożary, zebrało je do stalowych pojemników i wciągnęło te pojemniki do brzuchów samolotów. tam zostały one ułożone w równiutkie rzędy. Niemcy na dole mieli swoje własne cudowne urządzenia. Były to długie stalowe rury, które wysysały odłamki z ciał ludzi i samolotów. Mimo to nadal było kilku rannych Amerykanów i kilka uszkodzonych bombowców. Dopiero nad Francją pojawiły się ponownie niemieckie mysliwce i zrobiły porządek, tak, że wszystko było jak nowe.
Po powrocie bombowców do bazy wyładowano z nich stalowe cylindry i odesłano je z powrotem do Stanów Zjednoczonych Ameryki, gdzie pracujące dzień i noc fabryki rozmontowywały cylindry, rozdzielając ich niebezpieczną zawartość na minerały. Szczególnie wzruszało to, że pracę wykonywały prawie same kobiety. Potem minerały rozsyłano do specjalistów w różnych odległych okolicach. Ich zadaniem było ukryć je pod ziemią w tak sprytny sposób, żeby już nikomu nie zrobiły krzywdy.(...)"

Kurt Vonnegut, Rzeźnia numer pięć,, przełożył Lech Jęczmyk

i gdyby nie to odwrócenie kolejności, nie zadzxiałałoby tak mocno to, że kobiety produkują pociski, że usa sprzedaje broń przeciwnikom, bo do takiego trybu już przywykliśmy, do ponurych obrazów, okrucieństwa, dramatów i oburzającej polityki, umysł pomimo niezgody, przywyka w jakiś tam sposób, układa się w kołysce znanego szlaku skojarzeniowego, jeśli to poczucie zburzyć, odwrócić, zmienić zwrot strzałki, rzecz działa na nas z mocą na nowo. 

niedziela, 6 października 2019

szarpanie paździerzy

To już ta pora


Dobra, jest piękny dzień i nie dam rady oszukać mojego drugiego, obserwującego ja oszukać i namówić do współpracy, że nie chce się, że niedobrze, że smutno. Te wszystkie rzeczy to tak, pierwsze ja może i chciałoby, ale drugie ja widzi, że jest przepiękny dzień, od A do Z ze wszystkimi ogonkami ą ę panie hrabio.







Pierwszy poranek oszroniony tej jesieni, powietrze tnie, niedziela, czyli robić coś trzeba, ale niby wszechobecna w naszej oj-czyźnie religia zezwala na nie, więc aż się chce spędzać czas religijnie, na które to spędzanie oba ja znakomicie się zgadzają, z tym, że to drugie każe mi jeszcze poćwiczyć brzuszki, gestapowiec jeden wewnętrzny, psiamorda!




Muszę się pozbyć tomiszcza walającego mi się niby cegła po pokoju, odnieść je na półkę czyli, zatem przepiszę, co mam przepisać.
Kilka p cytatów z Ursuli Le Guin, ze zbioru: Wracać wciąż do domu,  który w tym roku przeczytałam po raz pierwszy, a który chłonęłam nie tylko dla samej fantasy, nie tylko dla świetnego stylu, ale też mądrości, uważności i etnicznego piękna, jakie zrobiła niby sam mistrz Tolkien

"Gdyby wieczność miała porę roku, byłaby nią pełnia lata. Jesień, zima wiosna są zmienne i przechodnie, ale pełnia lata to bezruch. Trwa tylko chwilę, lecz dopóki jest, wszyscy czują, że nie może się zmienić"




"Biedacy, wśród których chodziłem, nie okradli mnie, bo nie przyszło mi do głowy, że mógłbym zostać okradziony, i nie bałem się tego. A nawet gdyby mnie obrabowano, nie miałoby to dla mnie znaczenia. Gdy nie masz się o co modlić, wtedy Szczęście daje ci posłuch"

(U.Le Guin, Moce, przekład Maciejka Mazan)



"Mały kotek robi to, co inne kotki, podobnie dziecko chce robić to, co inne dzieci, chceniem tyleż potężnym, co bezmyślnym. My, istoty ludzkie, które wszystkiego musimy się uczyć, zaczynamy od naśladownictwa, ale prawdziwe człowiecze rozumienie pojawia się wtedy, kiedy znika chęć bycia takim jak inni.
(...)
Musimy się uczyć ile się da, ale musimy także uważać, by naszą wiedzą nie domknąć koła, nie odciąć się od pustki, by nie zapomnieć, że nasza niewiedza jest bez dna, bez granic, że w tym, co wiemy, atrybut "bycia znanym" łączy się, być może ze swym zaprzeczeniem. Nie ma głębi to, co widzimy jednym tylko okiem.""

(U.Le Guin, Wracać wciąż do domu, przeł. Barbara Kopeć)

i wiersz z tegoż tomu

Pieśń ważki

Ounmalin, Ounmalin!
Jakżeś piękne nad rzeką!
Do obór w cieniu dębów
Powraca wieczorem bydło.
Dźwięk krowich dzwonków
Przypomina śpiew wody.
Ze szczytu krągłego wzgurza
Widać dalekie winnice,
Słychać jak ludzie śpiewają,
wracając do domu wieczorem

(U.Le Guin, Wracać wciąż do domu, przeł. Barbara Kopeć)



i czyż nie ma tu Goethego?
czyż nie ma tu Jesienina?



S.Jesienin [krążą liście]

" Krążą liście miedziane i złote
Po różowej powierzchni strumyka,
Jakby lekkim, chwiejącym się lotem
Rój motyli ku gwieździe pomykał.

Zakochałem się dziś w tym wieczorze
Błądząc myślą nad zżółkłym parowem...
Urwis wiatr w zawadiackiej przekorze
Zadarł brzózce spódnicę na głowę.

Ziębnie serce, od pól wieje chłodem,
Stadem owiec zmierzch siny nadciąga.
Za umilkłym, półsennym ogrodem
Zabrzmi czasem dzwoneczek na łąkach.

Nigdy głębiej i nigdy żarliwiej
Nie wsłuchałem się w szept wszechstworzenia.
Chciałbym oto podobny tej iwie
Nurzać ręce w różowość strumienia.

Chciałbym pyskiem księżyca łakomym
Skubać słomę ze stogu nad rzeką.
Okruch szczęścia - i ten nie sądzony:
Kochać wszystko, nie pragnąć niczego. "

(przeł. Tadeusz Mongird)

*

inna rzecz bardzo mocno skojarzyła mi się z jukagirskim tosem


Zazdrość

Tamta w kolczykach
cóż ci dać może?
Mięso i wino?
Większe erekcje?

(U.Le Guin, Wracać wciąż do domu, przeł. Barbara Kopeć)

*

mnóstwo rzeczy zaznaczyłam oślimi uszami, ale przepiszę i zostawię już tylko jedną, która mówi, że Le Guin była też dobrą poetką


WEZWANIE DO DRUGIEGO I TRZECIEGO DOMU ZIEMI
kaligraficzny zwój z heyimas Serpentynu w Wakwaha

Słuchajcie, ludy Adoby, i wy, ludy Obsydianu!
Słuchajcie, ogrodnicy, rolnicy, sadownicy,
wy, pracownicy winnic, pasterze, zaganiacze!
Wasz kunszt, godzien podziwu, jest sztuką szczodrości,
jest sztuką obfitości, bardzo niebezpieczną.
Między kłosami zboża mężczyzna rzecz" "To moje,
to moja orka i siewy, to jest moja ziemia".
Wśród pasących się owiec kobieta mówi: "To moje,
to moja opieka i troska, to są moje owce".
Ziarno posiane w bruzdę, czasem wschodzi głodem.
na grodzonym pastwisku krowa rodzi przestrach.
W spichlerzu aż po dach pełno jest ubóstwa.
Źrebak spętanej klaczy nosi imię Wściekłość.
Owoc szarej oliwki nazywa się wojna.
Miejcie się na baczności, wy ludy Adoby,
w,y ludy Obsydianu. Przejdźcie na dziką stronę,
nie tkwijcie tak bez przerwy po stronie uprawnej.
Tu mieszkać niebezpiecznie. Idźcie, gdzie wśród dębów
gęsto jest od żołędzi, gdzie trawa niesiana
rośnie bujnie, a korzeń sięga w nieoraną ziemię.
Spotkacie tam jelenie, pasące się na wzgórzu
i przepiórki na łące, i ryby w strumieniu.
Możecie je stąd zabrać lub nawet je pożreć;
jak wy są pożywieniem. Są z wami, nie dla was.
Kto jest ich właścicielem?
To domena pumy,
a wzgórze jest lisicy,
na drzewie mieszka sowa,
las należy do myszy,
staw jest własnością płotki:
wszystko jest jednym miejscem.
Przybądź i zajmij swoje.
Nie ma tu płotów, są kary, jest śmierć, lecz nie ma wojny.
Jeżeli będziesz polował, zapolujesz na siebie.
Chodź, stwórz się, zbierz z trawy, z liścia, z gałęzi.
pij dobrze na tej ziemi, co nie jest twoja - jest tobą.

(U.Le Guin, Wracać wciąż do domu, przeł. Barbara Kopeć)



a tu poranek z moim zaczarowanym lasem. "Sośnina" , zmalował Dariusz Sokołowski, poeta, muzyk, malarz, matematyk
tutaj posłuchać można jego ansamblu