Za oknem sypie jak w bajce, ogromne, miękkie płatki przysypują szaro-bury kraj, w którym tak ładnie urządziła się bezmyślność i pochwała krótkowzroczności będącej ariergardą głupoty. Ale ja nie o tym, bo przecież jest sobota, dzień wolny, choć chciałoby się, żeby to był dzień wolności. Ale to jeszcze nie jest ten dzień. Nachodziły mnie nocą przedziwne, duszne sny z korowodem znanych i dawno nie widzianych ludzi, a także tych, których znam tylko z obrazka. Może to przed tym śniegiem. Otrambiam (szkoda, że w języku polskim nie ma dźwięku a/ą, wówczas można by spokojnie wyłą/anczać światło i nie dąsać się na fonetykę) kolejną szklankę herbaty, który to napój jest moją wielką i niekwestionowaną miłością oraz słabością przy okazji, bo pomimo wysychającego na wiór gardła, ciężko mi zamieniać go na aqua vitae i kompulsywnie, przyparta do muru, chleję pół flaszki wody duszkiem, co jest bezczelnym sprzeniewierzeniem się zasadom zdrowego stylu, który wkładam młodziętom do głów w zakładzie pracy. Ot, taka słabostka.
Nabyłam tom wierszy wszystkich Wisławy Szymborskiej, z czego jestem rada, bo łatwo poń sięgnąć i przegrzebać. A tymczasem przeczytałam Dom Holendrów Ann Patchett w przekładzie Anny Garlak, którą to książkę podarowała mi Reteska, kiedy odwiedzinowała mnie w feryj czas i jest ta książka osadzoną mocno w poczuciu naszym wspólnym, bo mam taką z Tess przestrzeń, którą na potrzeby świata zewnętrznego nazywamy czułostkową, a które to słowo jest tylko zewnętrznym możliwym konturem tej przestrzeni, natomiast nie oddaje naszego rozumienia i rezonowania z czułością, światłem i mechanizmami świata. Taki nasz mikroświat. No i Dom Holendrów doskonale w tej przestrzeni mieszka. Bardzo spokojna, bez dramatycznych tonów opowieść o uczuciu, w jego różnych odsłonach, opowieść, w której wygrywa nadzieja, choćby się przed nią zapierać kopytami. Ciepła, cicha książka na zmarznięte serca i potrzebę ciszy. Historia, w której młody, śmiały mężczyzna kupuje swojej ukochanej wielki, piękny dom należący do rodziny, która zniknęła z rejestru rzeczywistości. Dom od tego momentu staje się osią minaturowego wszechświata związanych z nim postaci i na zawsze zmienia kierunek i warunkuje spiny kilkunastu ludzkich żywotów. Nie, nie musicie obawiać się dramatów, zostały one zapisane ostrożnie, ukryte pod słowami i zabezpieczone kocem. Ładna, dobra książka
Och i dodrukowano Zdarzenie 1908 Jacka Świdzińskiego, więc drżąc z emocji szybko nabyłam i wam, wielbicielom komiksów też polecam, a jakże by nie, skoro jest to jeden z najgorętszych rysowników polskich. Uwielbiam tę kreskę i oszczędność obrazka, a wszystkie postaci są z pysków niezmiernie udatne. I to tyle, resztę sobie sami obejrzyjcie.