czwartek, 24 lutego 2022

wszyscy jesteśmy przegrani

Za każdym razem, kiedy ekran przecina mi strzałka samolotu, przeszywa mnie groza. Bez względu na to, kto kogo zestrzeli, ktoś zginie. Myślę o tych wszystkich przerażonych ludziach trzymających stery maszyn, tych atakujących i tych broniących, ludziach zamarzniętych w strachu, zmuszonych przez niewiarygodny, a skuteczny mechanizm wojny, do słuchania rozkazów i strzelania do siebie. Za każdym razem, po którejś ze stron zginie człowiek, taki, który ma w środku płuca i żołądek i inne flaki, który wściekał się na matkę, że mu kazała zakładać ciepłe skarpety, który gdzieś zostawia innych ludzi, który spędzając czas z kumplami na dzielni rozprawiał o fajnych laskach i że jak się ustawi, to wszystkim taką zrobi balangę, że będą do końca życia pamiętać.
Myślę z niewiarygodnym bólem serca o tysiącach Rosjan modlących się w tej chwili o łaskę spokoju sumienia, że nie w ich imieniu i jednocześnie wiedzących, że modły nie zostały wysłuchane, że ich imię zostało przez wielki mechanizm zapisane automatycznie, na korpusach czołgów, samolotów, wypisane smugami kondensacyjnymi na niebieskim niebie. Myślę z niewiarygodnym bólem o tysiącach Ukraińców trzymających w trzęsących się dłoniach po raz pierwszy lodowaty metal broni, jakże niedopasowany kształtem do kieszeni. Myślę o dzieciach, które po raz pierwszy mogły rodziców ubłagać o wagary, a prawdopodobnie marzą o możliwości porannego zrzędzenia przed pójściem do szkoły.
Gorączkowo chcę coś zrobić, poszukuję działań, w których mogę, chcę i wezmę udział. Za każdym razem, kiedy pstrykam włącznikiem ekranu, spoglądam w moje okno wychodzące na wschód, wypatruję dymu, analizuję, czego z niedawnego życia będę bezwzględnie potrzebowała, kiedy to życie trzeba będzie spakować w jeden plecak.
Ukraino, jestem z Tobą, zwykli ludzie rosyjscy, którzy właśnie teraz płaczecie z bezsilności, z Wami też

wtorek, 22 lutego 2022

kiedy gasną światła

bo kto z nas może prawiej mówić o miłości
niż ten co ją odchodząc pchnął na skały ostrze

No i ten Lucyfer Mike Careya (obrazki: Gross, Kelly, Russel, Hempel, Wimberly, Doran, Kaluta, Cannon, Ormston, Muth Alexovich) , to chyba najlepszy DC, jaki czytałam. Wciągnęłam kolejne dwa tomy zbiorcze nosem. Cudowna fabuła, świetne obrazki, zróżnicowana, niezwykle smaczna stylistyka graficzna zeszytów. Cudowni bohaterowie o niejednoznacznych zamiarach, ale też i poczuciu humoru. A sam Lucek, postać narysowana tak znakomicie, że wierzę Mike'owi Careyowi, który napisał w posłowiu "Kłopot z tym, że od samego początku Lucyfer nie chciał się stać moim rzecznikiem. Bardziej niż jakakolwiek pisana przeze mnie  postać upierał się przy własnej drodze, wrażliwa duma i perwersyjna uczciwość zawsze stanowiły kluczowe elementy jego osobowości. Lecz zawiązane przezeń przyjaźnie - może to zbyt mocne słowo, ale nieliczne okazje podczas których obdarzał żywe istoty czymś bliskim szacunku - pojawiły się z początku wbrew mojemu instynktowi."
Postać tego właśnie Lucyfera  pierwotnie stworzył do Sandmana sam mistrz Gaiman i to on ostrzegł Careya, że tak właśnie zachowa się diabeł, będzie perwersyjnie mówiąc prawdę oszukiwał i oczekiwał wysokiej ceny, tak więc po stworzeniu Lucyferowi jego własnego, oddalonego od Sandmana universum, Carey żegna się z nim na zawsze, my także i nikt nie wie, czy ten hipnotyzujący byt kiedykolwiek zechce jeszcze do nas powrócić. Płakaliście kiedyś na komiksie? No to ten

A na okrasę cudowna opowieść obrazkowa Shauna Tana, Przybysz. Znam dwie wcześniejsze rzeczy autora i jeszcze ani razu się nie zawiodłam. Tym razem sepiowymi obrazami przeprowadza nas przez niezwykłą, nieco surrealną i oniryczną opowieść będącą hołdem dla odwagi tych, którzy zostawiają jeden świat, by znaleźć swoje miejsce na nowym brzegu. To, co tam znajdują, czego doświadczają i jak to się kończy, to już sobie trzeba obejrzeć samodzielnie.


I tak, jestem przerażona, złamana tym światem, dlatego, żeby choć przez chwilę o tym nie myśleć i uwolnić się od dudniącego mi od rana do wieczora głuchego bólu głowy, napisałam o tym co leży przede mną, w zasięgu ręki i oka.




poniedziałek, 14 lutego 2022

Dzień wina

 I znów się drogi blożku pochylamy nad dniem, w którym medytujemy pilnie, dlaczego u licha znowu nam nie wyszło. Tym razem odpowiedź jest równie prosta, jak w roku ubiegłym, trzymanie się z dala od kłopotów było równoznaczne z trzymaniem się z dala od ewentualnej uczuciowej gratyfikacji.
Za to dziś, chyba z powodu dzisiejszego dnia wina, miałam koszmar miłosny ciągnący się przez pół nocy. Koszmarowi temu nie przeszkodziło nawet śródnocne wybudzanie się, bo opowieść kontynuowała się natychmiast po ponownym zaśnięciu. W koszmarze po raz kolejny przeżyłam wszystkie odczucia odrzucenia, upokorzenia, bycia ignorowaną, pomijaną, stawianą na końcu kolejki w dekoracjach miłości mojego życia z pozbawieniem ich elementów piękna i dobra, które w historii na jawie przecież były obecne. Och, mówię Wam, już dawno się tak nie umęczyłam i udręczyłam we śnie.
tak, czy siak, nadal, choć z serem dziurawym jak rzeszoto, wierzę w miłość i życzę jej wam wszystkim w najdrobniejszych szczegółach tego świata. Niech amor będzie pełen zapału, ale też i rozsądnie celuje, a tym, którym strzelił niefortunnie, za Reteską cytuję, "niech miłosiernie powyciąga strzały z tyłków" i to prędziutko!

A ja sobie w prezencie nabyłam kolejny stosik komiksów



i dostałam kolejną cudną kartkę od Łukasza



zaś skrzypiąca ma wersalka dostała piękną nową narzutę od bratowej, mojej, nie wersalki.


i tak się prosz blożka, toczy ten czas. Wszystkiego dobrego i obejdźcie dziś koniecznie ten dzień wina!



niedziela, 6 lutego 2022

co robią przyjaciele, gdy czasu mają wiele

 A kiedy tow. Sajkowski nawiedził Narnię, rozdzwoniły się dzwony w okolicznych wieżach, z drzew uniosły się stada gawronów, a ziemia zadrżała i westchnęła. No dobra, wcale nie, bo przybył bez pompy za to z walizką na kółkach i od progu skwitował, no tak, macie śnieg, o tym nie pomyślałem, co było raczej  oceną jego  wyboru przenośnego pojemnika na życie, niż zadumą nad aurą narnijską. 
No to wiadome, że pierwszej nocy musieliśmy omówić nasze liczne potknięcia i potyczki z rzeczywistością, a także pośpiewać, bo ani rusz bez śpiewania. A ponieważ tow. Sajowski pozostawał w stanie narnijskim tydzień, mieliśmy sporo czasu, który przeznaczyliśmy przede wszystkim na leliwienie, takie życie po prostu i mimochodem, bez wchodzenia sobie w ścieżki i przestrzenie. No więc gotowaliśmy wspólnie, piekliśmy ciastka, czytaliśmy książki, lucyferzyliśmy od czasu do czasu wymieniając spostrzeżenia, pijaliśmy różne alkohole i pojechaliśmy na dwie wycieczki wybierając na ten cel paskudną pogodę, bo co to za frajda wycieczkować w słońcu.

Wycieczka pierwsza okazywała poznańskiemu poecie rogatki Warmii, a więc najpierw Reszel ze spadającymi na nas nieubłaganie pecynami zimnego brejowatego śniegu, błotem i szarością falującą jak kurtyna pomiędzy zgaszonymi kamienicami i niezainteresowanym nami zamkiem. 




Zupełnie inny to Reszel niż ten sezonowo tętniący turystami, świecący w słońcu, Reszel zimowej pluchy to senne, nieruchome miasteczko z przemykającymi mieszkańcami o podniesionych kołnierzach, z rwącą jedyną wesoło pod zamkiem  Sajną i szmerem nielicznych zakatarzonych samochodów.


 Za to w knajpie Pod Warkoczem znajdziecie, o ile jeszcze zdążycie, świetną kucharkę i znakomite plince.


Przystanek drugi to obowiązkowo Święta Lipka również zasnuta strużkami kapuśniaku i powoli przywalana zmrokiem. A później Kętrzyn, którego już pokazać Kubie nie zdążyłam, bo zrobiła się ciemność, więc wstąpiliśmy do Manufaktury Bombek "Doroszko", w której jestem absolutnie od paru lat zakochana. To cudowne miejsce działa w miejscu starej fabryki ozdób szklanych i produkuje świecidła choinkowe na cały świat. A robą tam cuda i cudeńka. 


My także, złapani w łapki władczego elfa Tadeusza, wydmuchaliśmy i wymalowaliśmy brokatem swoje własne bombki. 


Muszę przyznać, że z kolejną wizytą nabieram więcej wprawy. To miejsce,  to jest przeniesienie się w świat dzieciństwa, jeśli kochaliście święta i baśnie, dlatego koniecznie tam zajrzyjcie, jeśli jeszcze tego nie uczyniliście.







Drugą wycieczkę zrobiliśmy w przeciwną stronę, a więc najpierw Górowo Iławeckie, w którym pomimo deszczu i śniegu udało mi się po raz kolejny dostać do Kościoła Podwyższenia Krzyża Św. z cudowną dekoracją Jerzego Nowosielskiego i przepiękną największą na Warmii barokową polichromią sufitową. Jeśli będziecie w Górowie, koniecznie zapukajcie na plebanię obok (nota bene historyczny budynek goszczący ongiś małego cesarza Francuzów) i poproście o możliwość obejrzenia wnętrza świątyni, ponieważ jest to jedno z nielicznych miejsc w Polsce w całości udekorowane przez profesora. Duchowość i czystość jego ikon cudownie współgra z czerwoną cegłą gotyckiej świątyni z XIVw., która zmieniała swoich wiernych od katolików, przez ewangelików aż zatrzymała się na grekokatolikach. Nad głowami barokowe malowidło ze scenami biblijnymi paradoksalnie znakomicie komponuje się z oszczędną surowością i pięknem decorum. Światło buduje jakąś chłodną transcendencję tego miejsca i czujesz,  że tam właśnie należy oddychać lekko i milczeć, ale nie z przytłoczenia, raczej z poczucia nieskazitelności.





Z Górowa pognaliśmy w złudnym słońcu dalej. Złudne, bo z wnętrza samochodu powietrze  wydawało się przyjazne, ale po wyjściu napadał wściekle zimny wiatr. 



Drogami poszarpanymi przez dziesięciolecia zawieruchy, zawisając niejednokrotnie nad przepaścią wyrwy w asfalcie i modląc się przed kolejną wielką kałużą, by nie okazała się głębsza niż pozwala zawieszenie, dojechaliśmy do urokliwej Ornety, w której rzygacze z bazyliki św Jana rzygały deszczem, ale to nas wcale nie zraziło, bo cudowny gotyk tej pięknej świątyni oszałamia również w podły czas. Zmarznięci i zgłodniali wsunęliśmy pizzę w pizzerii na rynku i pognaliśmy dalej do Chwalęcina.
Chwalęcin to 10 domów i przeurocza barokowa świątynka, której nadgryzione zębem czasu zewnętrze z absolutnie rewelacyjnym bocianim gniazdem nad wejściem, kryje w sobie znakomitą polichromię Legendy Krzyża Świętego


Pięknie odrestaurowaną i co ważne, ze względu na niewielką wysokość świątyni, zawieszoną w dogodnej odległości pozwalającej ją kontemplować ze wszystkimi szczegółami. Ponadto świąteczna dekoracja wprowadzała dodatkowe punkty do nastroju. Gdybyście chcieli kiedyś zobaczyć ten chwalęciński rarytas, pukajcie do domu obok, a będzie Wam otworzone. Otoczenie też jest przeurokliwe, dlatego bieżajcie. Na koniec zajechaliśmy do Krosna Orneckiego, w którym również barokowa świątynia pielgrzymkowa warta jest obejrzenia, no i uwielbiam dębową aleję, którą dojeżdża się do niej. Tym razem nie udało nam się wejść, bo już zmrok i szaruga i czas powracać, ale będzie tam jeszcze stała, wiec zachęcam.



Bardzo chciałabym pokazać Jakubowi tak wiele, szczególnie naszego gotyku, skarbów poukrywanych w pipidówkach, wioseczkach i pomiędzy polami, jednak musi być czas wyprawy i musi być czas odpoczynku, a my bardzo mocno chyba tego odpoczynku potrzebowaliśmy i jako rzekłam, tak się stało. zakończyliśmy jeszcze urodzinową imprezą u Izki z tańcami i whisky i to był  fajny tydzień.

sobota, 5 lutego 2022

Tele fere

 A gdybym zmieniła kopalnię przenosząc się do innego województwa, to miałabym jeszcze trochę kanikuły. Tak się rozleliwiłam zakazując sobie święcie nie tykać palcem najmniejszym u stopy szkolnych spraw. No może jednym, ale to było ustalone jeszcze przed feriami. Nareszcie miałam trochę czasu na poczytanie, spędziłam też fajny tydzień z Jakubem, którego zlucyferowałam i sama niestety pogrążyłam się w lucyferyjności, gdyż odczuwam nieprzemożny pociąg do obejrzenia serialu do końca, zanim jeszcze kanikuła rozpłynie się we mgłach, opadach śniegu, deszczu, wściekłych wydmuchach wiatru i promieniach słońca, które na przemian funduje mi zaoknie. 

Dawno nie skamlałam o czytankach, więc dziś trzy tytuły wam podrzucam

Najpierw, poszukując czegoś zupełnie innego, ujrzałam okładkę książki Sophie Anderson Baśnie Śnieżnego Lasu (przekład Przemysława Hejmeja) i od razu w nią wsiąkłam, wiecie, te wszystkie mrozowe kwiaty, śnieżne drzewa zapychające kadr i oprószone wolno i gęsto spadającymi płatkami śniegu. Drzemiąca od zawsze we mnie rosyjska magia natychmiast podskoczyła, powęszyła nosem i zanim zdołałam wykrztusić coś o byciu pod finansową kreską, już wpisała kod zapłaty, a że książki chadzają w stadach, to okazało się, że kupiła również nocno-leśny Dom Na Kurzych Łapach również w przekładzie Hejmeja. Są to dwie pozycje dla dzieci inspirowane folklorem słowiańskim i udatnie wplatające motywy baśni w opowieść o stawaniu się sobą. W Baśniach Śnieżnego Lasu mamy dziewczynkę którą zwą Janką Niedźwiedzicą i jest tam, moiściewy, prześliczny zimowy krajobraz rodem z Andersena i tych cudownych zabaw ozdobami choinkowymi i wypraw w śnieżny ogród, który stawał się lasem i jest tam miejsce na odwagę i zwątpienie, na gniew i radość, na łzy i śmiech, a także, a myślę, że przede wszystkim na zrozumienie, że się jest sobą od początku do końca, od a do zet, tylko trzeba czasem okrążyć kulę ziemską i zobaczyć swoje plecy, żeby powiedzieć - ojej, to ja, zawsze tu byłem. A to wszystko napisane pięknym językiem przyjemnym dzieciom i dorosłym kochającym baśnie też. Ilustracje, choć monochromatyczne, mocno utrzymują opowieść w klimacie.

Dom Na Kurzych Łapach poprzez motywy  i niektórych bohaterów jest połączony z Baśniami, opowiada jednak historię innej dziewuszki, Marinki, która także szuka swojego miejsca usiłując ze wszystkich sił nie zostać gospodynią tytułowego domu, a także przewodniczką dusz zmarłych (pobrzmiewa gaimanowskol, czyż nie?) . Tak bardzo się stara, że rozrabia dość mocno i nieodwracalnie, zanim odszuka to, na czym naprawdę jej zależy. Nawet mnie, czasami wkurzała niemiłosiernie, choć to postać napisana przede wszystkim dla młodych czytelników. Książka także ślicznie wydana, więc warto. Jedna i drugą warto

Neil Gaiman, M jak magia w przekładzie Pauliny Braiter, to zbiór opowiadań, większość z nich znalazła się też w zbiorczych tomach Gaimana, więc po prostu sobie powtórzyłam.

A do tego jeszcze Kurt Vonnegut, Niech Pana Bóg Błogosławi, Panie Rosewater w tłumaczeniu Lecha Jęczmyka i chyba nie trzeba jakoś specjalnie przedstawiać ani autora, ani tłumacza, bomówią sami za siebie, a książka poprzez szkaradzieństwo, rozchwianie i obłęd świata pokazuje wielką czułość i ogromny humanizm. Czyli słony i ciepły humor vonnegutowski na wieczór.

O tygodniu z Jakubem pewnie jeszcze coś skrobnę, a tymczasem, tak wygląda Jakub zasiadający w fotelu przed Lucyferem i kontemplujący ciasteczko maślane, które wraz z innymi ciasteczkami upiekliśmy pewnego wieczoru




piątek, 4 lutego 2022

czwartek, 3 lutego 2022

Przybądźcie sobą

 A gdybyście nudzili się w piątkowy wieczór, przyjdźcie do sieci o 21. Będziemy z Januszem Radwańskim, Teresą Radziewicz i Jakubem Sajkowskim czytać wiersze, które można było zamówić wpłacając jedyne 10zł za wiersz tutaj:

link do wpłaty na Fundację Ocalenie

właściwie do jutra jeszcze można się namyślić i dorzucić nam wiersz do czytania swój lub cudzy, wystarczy wpłacić, okazać któremuś z nas dowód (wierzymy również na słowo) i przesłać nam wiersz, który mamy przeczytać z adnotacją, które z nas ma to zrobić.

Spotkanie jutro tj 4 lutego 2022 o godzinie 21, a tu link do niego:

https://www.facebook.com/events/637224270665680

Ps: Za jedyną stówkę możecie zamówić też cały wieczór autorski, który poprowadzi zawsze genialnie Janusz Radwański!