To straszne, jak się nie ma kontroli nad swoim mózgiem, ostatnie co pamiętam, to rozważanie, czy oddane przez znajomą znajomego do oddania firanki zaaklimatyzowałyby się na moich oknach i ocknęłam się z tymi firankami już wiszącymi. Okazuje się, że jednak nie do końca pasują, ale ponieważ jestem już przytomna, nie chce mi się ich zdejmować i wieszać innych. I tak oto pada się ofiarą własnego komputera pokładowego, który pod wpływem serotoniny robi coś takiego. Świnia normalnie, na własnej glukozie tuczona!
Weekend pod znakiem Strugackich, których to zbiór pod wspólnym tytułem Piknik na skraju drogi i inne utwory w przekładach Rafała Dębskiego, Ewy Skórskiej, Ireny piotrowskiej i Ireny Lewandowskiej, nabyłam z wielką radością i oczywistym poczuciem winy. Strugackich chyba przedstawiać nie trzeba, bo to taka klasyka fantastyki, że aż ma doryckie kolumny i portyk. Ten ich ton rozpoznawalny szczególna "radziecka" swada, czasem pokątna, czasem wyraźna drwina z systemu, ważkie pytania i wciągające fabuły, oto genialni bracia. I tak się przy okazji zamyśliłam, że mnie brakuje do pary osoby piszącej, to rozwiązałoby wiele spraw obecnie nierozwiązywalnych, fajnie by było wisząc nad biurkiem rozkminiać na dwie maszyny obliczeniowe.
Zinek przywiózł mi do oglądu dwa świetne komiksy, z jeden powinien zginąć, bo musiałam nabyć. Raport Brodecka Manu Lacerneta, przepięknie wydany, przepięknie narysowany, przepięknie oszczędnie mroczny.
I Wieczna wojna Joego Hadelmana i Marvano, komiks s-f o tym, o czym zwykle są, wojnie, kosmosie, ludzkości i miłości.
Wychłeptałam też Sinobrodego Kurta Vonneguta (przeł Michał Kłobukowski), która to książka jest biografią zmyślonego artysty-malarza abstrakcjonisty w niezmyślonych czasach wśród postaci, które podbijają swoim istnieniem zadawane przez Vonneguta pytania, czym jest sztuka i jakim pęknięciem podąża granica między sztuką dobrą, a złą. A to jeszcze przy współudziale postaci naszkicowanych tak udatnie, że co jakiś czas nachodziła mnie myśl, by je ukatrupić.
Właściwie literatura i film obecnie to moja jedyna ucieczka ze stagnacji, ale na krótko, bo poczucie nieruchomości zachowuje się jak płyn oddechowy, wypełnia moje płuca i czegokolwiek nie usiłuję robić, zawsze jest. I nie dlatego, że lockdown, ale dlatego, że z takich czy innych przyczyn zostałam pozbawiona decyzyjności w kwestii poruszania się po rzeczywistości, a każdy brak wyboru unieruchamia mię kratami.
*
parę dni przerwy
*
a dziś przybył w końcu wyschły (ponad rok sechł był) obraz Grześka. Skurwesyn kradnie światło, japierdu! (obraz, nie Grzesiek)
Kiedyś, po remoncie skomponuję rzeczy inaczej, na razie używam wszelkiego doświadczenia z czasów dawnych w tetrisie, ale przyglądam się i przyglądam i jestem przekonana, co za diabeł, kradnie światło ze wszystkich stron! ekstra!
"jesień panie, a ja nie mam domu..."